~Rozdział 3

14 7 0
                                    

Otworzyłam oczy.

Och. Szpital. Znowu. Mogłam się tego spodziewać.

Pośród wszystkich szpitalnych maszyn, zobaczyłam mamę. Siedziała na fotelu i patrzyła się na mnie łagodnie.

- Jak się czujesz? - zapytała się mnie, uśmiechając się smutno.

Zignorowałam jej pytanie i powoli podniosłam się do półsiadu. Spojrzałam się na moje ręce, do których miałam przyczepione rurki różnego koloru i rodzaju. Westchnęłam ciężko, ocierając oczy z resztek przymusowego snu.

- Znowu... - powiedziałam sama do siebie, słysząc w moim głosie chrypkę. - Chyba mam déjà vu.

Po chwili zmieniłam temat, zwracając się do mamy.

- Która godzina?

Mama wskazała palcem na cyfrowy zegar, który wisiał na pokrytej kremowym kolorem ścianie.

- Szósta.

Wszystko zaczęło do mnie docierać.

- Ale... Co? W sensie, że... rano?

Moja rodzicielka pokiwała twierdząco głową. Kontem oka widziałam, jak wcisnęła przycisk wzywający lekarzy.

- Bardzo się martwiłam, wiesz? - zapytała się mnie w pewnym momencie. Wbiła we mnie swoje zielone oczy, obdarzając mnie głębokim spojrzeniem. Błyszczał w nich ból nie do opisania, który za wszelką cenę chciała ukryć przed światłem dziennym. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, co ona może czuć, wiedząc, że jej dziecko niedługo umrze. 

Myślałam tylko o moich uczuciach, o moich nieprzespanych nocach, ale co, jeśli ona czuła to samo co ja, ukrywając to pod maską pozornego spokoju?

- Mamo... - zaczęłam, czując łzy napływające mi do oczu. Nie było mi dane jednak dokończyć, bo do pokoju weszły dwie pielęgniarki. Czułam się przytłoczona ich formalnością i poważnymi minami. Czyli będą złe wieści. Haha.

- Jak się pani czuje? - zapytała mnie jedna z nich, a ja zdziwiłam się na "pani" w jej słowach. Dopiero później uświadomiłam sobie, że jestem już pełnoletnia.

- Yyy... Chyba dobrze. - odpowiedziałam. Lekki ból głowy to coś, czego chyba nie musiałam zgłaszać. A przynajmniej tak myślałam.

Po chwili ta druga poświeciła mi po oczach lekarską latarką, a ja zmrużyłam oczy z powodu nagłego światła.

Ale ja nie myślałam już o tym. Zalała mnie nagła fala emocji, a przed oczami miałam wielkie smutne oczy mamy i zapłakaną Anne. Na moim pogrzebie.

...ni... ...pani...

- Proszę pani, halo, słyszy mnie pani? - pielęgniarka pomachała mi ręką przed oczami, co, na szczęście, chwilowo wyrwało mnie z ponurych rozmyślań.

- A... Tak, przepraszam. Mogłaby pani powtórzyć?

- Dobrze więc. - pielęgniarka klasnęła w dłonie. - Wiemy już, co spowodowało pani nagłą utratę przytomności.

- Och, ja też wiem. - przerwałam jej. Wyrzuty sumienia zatrzęsły mną od środka. - Nie wzięłam leków. O to chodzi, tak?

- Nie, na szczęście nie o to, choć, cóż, to też mogło się skończyć źle. Na przyszłość proszę o tym pamiętać, dobrze?

Co? Jak to nie o to? Jaki w takim  razie może być inny powód? Boże, błagam, żeby to tylko nie było nic poważnego, proszę...

- Pani nagłe złe samopoczucie było spowodowane skokiem kortyzolu we krwi, co oznacza, że to stres dosłownie i w przenośni zwalił panią z nóg. 

Och, Bogu niech będą dzięki...

- Jest coś, czym pani się ostatnio stresowała?

Zaczęłam się zastanawiać. Już od początku znałam odpowiedź, ale nie było to coś, czym dzieliłabym się z kompletnie obcą dla mnie osobą.

Cisza.

Pielęgniarka westchnęła.

- Mam też pani do przekazania kolejną wiadomość. - podrapała się po głowie, po czym zwróciła się do drzwi. - Poczeka pani chwilkę, dobrze? - po tych słowach wyszła z sali, zostawiając mnie samą, bo druga pielęgniarka zdążyła się w pewnym momencie ulotnić. Mama też wyszła. Szkoda... Miałam zamiar jeszcze z nią porozmawiać.

Nie zostałam jednak sama na zbyt długo. Po jakichś trzech minutach do pokoju weszła ta sama pielęgniarka z kroczącą u jej boku młodą kobietą. Była dość ładna. Swoje brązowe włosy spięła w luźnego koka, a jej piwne oczy patrzyły się na mnie przyjaźnie.

Po mojej głowie przebiegały same znaki zapytania: "Kim ona jest?", "Po co tu jest?", "Co zamierza ze mną robić?", ale kobieta nie zamierzała trzymać mnie w niepewności i zabrała głos, odpowiadając na moje nieme pytania.

- Dzień dobry. - powiedziała, uśmiechając się łagodnie. - Nazywam się Jessica i będę pani psychologiem. Oprócz leczenia ciała, trzeba także wszystko poukładać sobie w środku, i mam nadzieję, że właśnie to uda nam się osiągnąć na naszych spotkaniach.

- Yyy... Dzień dobry. - poprawiłam się do pozycji siedzącej i przyjęłam wyciągniętą w moją stronę rękę, od teraz, mojej psycholożki. Uśmiechnęłam się, nie wiedząc, co więcej powiedzieć.

- Możemy przejść na "ty"? - zapytała się mnie Jessica, znów wyręczając mnie z wymyślania tematów do dalszej rozmowy.

Cóż, sama niezręcznie się czułam, mówiąc na "pani" do osoby, tylko niewiele starszej ode mnie. Najlepiej będzie przełamać tę niewidzialną barierę.

- Tak, jasne, proszę... yyy... znaczy Jessica.

Jessica zachichotała krótko, przez co poszerzyłam uśmiech i nawet parsknęłam cichym śmiechem.

- Chciałabym cię prosić o "Jess", ale chyba moje pełne imię bardziej ci się podoba. - stwierdziła z rozbawieniem, przez co oblałam się czerwonym rumieńcem i prychnęłam z uśmiechem błądzącym mi po kącikach ust.

Pomieszczenie znów wypełniło się niezręczną ciszą, która była niezręczna chyba tylko dla mnie, bo brunetka nic sobie z niej nie robiła.

- Dobrze, może pani już wyjść? - poprosiła pielęgniarkę, która uśmiechnęła się i po chwili odeszła. - A więc możemy zacząć terapię! - powiedziała, gdy zostałyśmy już same.

O Boże. Już się boję.



~Chained to dance [W TRAKCIE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz