☆Eve☆
Promienie porannego słońca przedarły się przez cienkie, szare zasłony w moim maleńkim mieszkaniu. Przetarłam oczy i spojrzałam na zegar stojący na nocnym stoliku.
10:07.
Mogłam spać dłużej, ale mój organizm, nauczony wieczornych występów i późnych nocy, nigdy nie pozwalał mi cieszyć się snem.
Mieszkanie nad klubem Victora miało swoje „zalety”. Było blisko pracy, jeśli można to tak nazwać, i darmowe – chociaż każde spojrzenie Victora przypominało mi, że nic tutaj nie jest naprawdę za darmo. Mała kawalerka z wytartą sofą, mikroskopijną kuchnią i łazienką, która pachniała wilgocią, była moim domem od czterech miesięcy. Nie luksus, ale wystarczająco, żeby przetrwać.
Westchnęłam i wstałam z łóżka, przeciągając się leniwie. Moje ciało wciąż czuło zmęczenie po wczorajszym występie, mięśnie bolały od tańca, ale to było normalne. Przywykłam.
Miałam dzień wolny, co zdarzało się rzadko. Victor nigdy nie pozwalał mi zapomnieć, jak cenną atrakcją jestem dla jego klubu. Ale dzisiaj, wyjątkowo, mogłam odpocząć. Odetchnęłam z ulgą na samą myśl, że nie muszę znosić jego obecności.
Włączyłam czajnik, żeby przygotować sobie herbatę. Nie było tu miejsca na luksusy jak ekspres do kawy, więc zwykła herbata musiała wystarczyć. W lodówce znalazłam resztkę mleka i jedno jajko. Nie miałam ochoty gotować, więc postawiłam na prosty tost, który szybko opiekłam na kuchence.
Usiadłam przy parapecie, który służył mi za stolik. Widok z okna był jak z zapomnianego zakątka miasta: szare budynki, wąskie uliczki i śmietniki pełne odpadków z klubu. Nie było tu nic pięknego, ale czasem patrzyłam na ludzi spieszących się na ulicach i wyobrażałam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym mogła być jedną z nich.
Mogłabym pójść do pracy, której nienawidziłabym mniej. Wracać do mieszkania, które pachniałoby świeżością. Nie musieć obawiać się każdego kroku, który prowadził mnie zbyt blisko Victora.
Przygryzłam wargę i potrząsnęłam głową, jakbym mogła odgonić te myśli. Nie było sensu marzyć o czymś, czego nie mogłam mieć.
Po śniadaniu wzięłam szybki prysznic. Woda była ledwie letnia, ale wystarczająca, żeby zmyć z siebie resztki wczorajszego makijażu i ciężar nocy. Ubrałam się w prostą szarą bluzę i legginsy – nic, co przyciągałoby uwagę. W tym miejscu chciałam być jak najmniej widoczna.
Zamierzałam spędzić dzień w domu, czytając książkę, którą znalazłam kiedyś na przecenie w antykwariacie. Była to jakaś stara powieść o miłości, absurdalnie romantyczna, ale wciągająca. Jednak zanim zdążyłam usiąść, usłyszałam pukanie do drzwi.
Zamarłam.
Pukanie powtórzyło się, tym razem mocniejsze, bardziej stanowcze. Serce podskoczyło mi do gardła. Kto mógł to być?
— Eve, wiem, że tam jesteś. Otwórz.
Głos. Kobiecy, ostry, wyćwiczony w dawaniu rozkazów. Lavinia.
Westchnęłam cicho, próbując uspokoić drżące ręce. Lavinia nigdy nie przychodziła bez powodu, a jej niespodziewane wizyty zawsze zwiastowały kłopoty. Przekręciłam zamek, otwierając drzwi.
Stała tam, jak zawsze nienagannie ubrana, w czarnej marynarce i dopasowanych spodniach, które podkreślały jej elegancki, chłodny wizerunek lewej ręki Victora. Jej jasne włosy były związane w idealnie gładki czarny kucyk, a na ramieniu przewiesiła drogą torebkę, która wyglądała, jakby kosztowała więcej niż moje mieszkanie.
— Lavinia — powiedziałam, starając się zabrzmieć neutralnie. — Co tu robisz?
— Nie zaprosisz mnie do środka? — zapytała, unosząc brwi. Jej głos był jak jedwab, ale ton miał w sobie stal.
Nie chciałam jej wpuszczać, ale wiedziałam, że nie miałam wyboru. Odsunęłam się, robiąc miejsce, a ona weszła, rozglądając się z krytycznym spojrzeniem.
— Uroczo — skomentowała, patrząc na wytartą sofę i odrapane ściany. — Chociaż spodziewałam się, że Victor da swojej małej gwieździe coś... bardziej wyszukanego.
Zacisnęłam zęby, starając się nie reagować na jej złośliwość. Lavinia była prawą ręką Victora, kobietą, której słowa miały niemal taką samą wagę jak jego. Była piękna, inteligentna i przerażająca w swojej lojalności wobec niego.
— Czego chcesz? — zapytałam, krzyżując ręce na piersi.
— Victor wysłał mnie z wiadomością — odparła, siadając na mojej sofie z gracją, jakby była na przyjęciu w luksusowej willi, a nie w obskurnej kawalerce.
— Serio? Przysłał cię tylko po to? Mógł zadzwonić.
Lavinia uśmiechnęła się chłodno.
— Wiesz, jaki on jest. W każdym razie, wykorzystaj dzień wolny na zakupy nowej bielizny. — wyjęła z torebki kopertę i położyła obok.
— Co jest nie tak z tą, którą mam na scenie?
— W piątkowy wieczór, Victor będzie miał w klubie specjalnego gościa. Zatańczysz dla nich prywatnym pokoju.
— No cóż, więc jeśli to wszystko...
— Nie bądź taka ostra, Eve. — Jej głos złagodniał, ale wiedziałam, że to tylko pozory. — Przyszłam, żeby ci przypomnieć, że twoja pozycja w klubie jest wyjątkowa. Victor dba o ciebie. Bardziej, niż o kogokolwiek innego.
— Tak, wiem. Mam być mu wdzięczna za tę... klatkę, w której mnie trzyma.
Lavinia przekrzywiła głowę, jakby moje słowa ją rozbawiły. Wstała, poprawiając marynarkę, i spojrzała na mnie z góry.
— I jeszcze jedno. Victor nie lubi, gdy odrzuca się jego oferty. Powinnaś to przemyśleć, zanim kolejny raz mu odmówisz.
Jej słowa zawisły w powietrzu jak ostrzeżenie. Otworzyłam drzwi, dając jej jasno do zrozumienia, że chcę, aby wyszła. Lavinia skinęła głową i zniknęła w korytarzu.
Kiedy drzwi zamknęły się za nią, oparłam się o nie, zamykając oczy.
Nienawidziłam swojego życia.
____________________☆_____________________
Zeszłam po błyszczących schodach klubu Victora, mijając puste korytarze. O tej godzinie miejsce wyglądało zupełnie inaczej niż nocą – jakby było zupełnie martwe. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, odetchnęłam świeżym powietrzem, chociaż smog miasta przypominał bardziej metaliczny zapach spalin niż czystość.
Najpierw poszłam do małego sklepu na rogu. Miałam w planach kupić kilka rzeczy dla matki – podstawowe produkty, które wiedziałam, że się jej przydadzą. Chociaż nigdy tego nie mówiła, wiedziałam, że jej sytuacja finansowa była równie zła jak wtedy, gdy zaczęły się wszystkie problemy. Hazard zrujnował naszą rodzinę, a ja wciąż próbowałam wyciągnąć nas z tej otchłani, mimo że nie powinnam musieć tego robić.
Wyszłam ze sklepu, ściskając torby w dłoniach, i skierowałam się na przystanek autobusowy. Nie mogłam pozwolić sobie na taksówkę, a zresztą podróż autobusem zawsze dawała mi chwilę, by zebrać myśli.