Rozdział 32

30 10 2
                                    

– Wszystko w porządku – mruknął Baal. Wzdrygnął się na nacisk pazurów rękawicy medycznej na kręgosłupie. – Naprawdę.

Dante, a także Coraline stojąca po drugiej stronie wąskiego łóżka, posłali mu tylko spojrzenia mówiące, że nie wierzyli mu w żaden sposób.

Co prawda faktycznie nadal nie miał siły, ale czuł, że ból w piersi powoli przechodził. Właściwie nie wiedział, jak nagle znalazł się w rezydencji Hawthrone – ostatnie, co pamiętał, to to, jak szedł do łazienki. Spał pół dnia, gdy Dante był w pracy, a potem porozmawiali, pograli w szachy, zjedli kolację... i pustka. Obudził się na łóżku w małej salce szpitalnej, która znajdowała się na pierwszym piętrze rezydencji, z maską tlenową na twarzy. Ponoć zemdlał i Dante nie dał rady go wybudzić. Potem przestał oddychać na chwilę.

Wystraszył ich tym nie na żarty. To sprawiło, że Dante i Coraline krążyli wokół niego jak sępy wokół padliny. Myśl, że mógłby się nią stać, gdyby nie medyk i jego magia, sprawiła, że zrobiło mu się niedobrze. W ogóle tego nie pamiętał. Nic. Wydało mu się to dziwne, zważywszy na ból, który do tej pory rozrywał mu żebra przy każdym oddechu.

W dodatku Asa zniknął kilka godzin wcześniej. Zostawił otwarty dom i nie wrócił do domu ze szkoły. Dante powiedział mu także, że Sawa zniknął tydzień temu. Obaj bez słowa.

Nikogo to nie pocieszało.

– Myślisz, że Asie nic nie jest? – zapytał, gdy Dante powoli przykładał mu pazury rękawicy do ciała. Ponoć gromadziła się w nich energia, dzięki czemu łatwiej było mu dostosować się do jego magii. – No wiesz... Sawa jest Czarną Gwiazdą. Na pewno sobie poradzi, cokolwiek robi i gdziekolwiek jest.

– Czarne Gwiazdy też nie są niezniszczalne, Baal.

– Mówisz o tym, jak skończył się ten atak, tak? – Posłał mu ponure spojrzenie. – Długo o tym myślałem.

– Domyśliłem się po tym, jak co rusz wracasz do tego tematu – stwierdził Dante.

Prychnął.

– Sawa ma moc bogów. Złotą łunę opanował jako nastolatek, tak samo jak Theo. Gdyby mogli, zabiliby wszystkie te demony na raz... dlaczego tego nie zrobili?

Dante wbił mu nagle pazury w skórę. Baal syknął.

– Złota łuna to broń ostateczna – powiedział karcąco. – Jeśli kiedykolwiek opanujesz to ustrojstwo i spróbujesz go użyć bez zastanowienia, to przysięgam, że własnoręcznie cię znajdę i ukatrupię.

Coraline milczała. Obserwowała tylko jego precyzyjne ruchy. Miała na sobie czerwony garnitur, który raził Baala w oczy.

– Przywołał kosę – burknął na swoją obronę.

– To, że przywołał sobie kosę, nie znaczy, że jej użyje. Zresztą łuna jest bronią długodystansową. Mógłby przeciąć nią cały budynek.

– To po co ją przywołał?

– Nie siedzę mu w głowie.

Baal przewrócił oczami.

– To twoja ulubiona odpowiedź, prawda?

– Na Xaviera zawsze się sprawdza.

Możliwe, że miał omamy, ale na pełnej zmarszczek twarzy Coraline pojawił się nikły uśmiech.

– Nie jestem Xavierem.

– Spójrz na mnie.

Spełnił polecenie. Nie miał bladego pojęcia, co Dante sprawdzał, ale pazurami postukał go nawet po skroniach. Gdy skończyć robić to, co robił, rękami złapał go za twarz. Zmrużył oczy, a kilka kosmyków ciemnych włosów opadło mu na czoło. Dziś miał łzy rodu Sallosa na twarzy.

Znak przymierza. Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz