Rozdział 2

262 61 39
                                    


Rip

Można wpaść z deszczu pod rynnę i upaść tak nisko, że człowiek wierzy, że niżej się już nie da.

Można trwać na poziomie zero i pokornie czekać, z której strony nadejdzie kolejny cios ubłoconą podeszwą cudzego buta.

Można stracić wiarę we wszystko i wszystkich wokół, nawet w samego siebie, ale nigdy nie należy tracić nadziei, że twój anioł stróż to po prostu spóźnialski bałwan. Nie zapomniał o tobie, on tylko zaspał pojawiając się z minutą opóźnienia.

– Zaspałeś stary draniu i dalej poszedłeś spać – powiedziałem, odpalając w pierwszą rocznicę śmierci świeczkę na grobie człowieka, który z sieroty numer jeden zrobił ze mnie właściciela pierwszej pod względem wielkości firmy jubilerskiej na światowym rynku.

W ostatnich latach wykorzystał całe swoje pokłady cierpliwości, sił i pieniędzy inwestując w mój rozwój. Nie miał rodziny. Oddał obcemu człowiekowi wszystko: nazwisko, uwagę, czas, majątek i serce. Pomógł mi się poskładać po ostatnim potężnym ciosie, i cholernie mi go teraz brakowało.

Kto by pomyślał, że właśnie tak potoczy się moje życie. Westchnąłem, przenosząc wzrok między dwie stare płaczące wierzby i na taflę prywatnego stawu połyskującą do wschodu słońca. Było to ulubione miejsce w posiadłości legendarnego już Cartera Brightona. To tu właśnie postanowił spocząć na zawsze.

– Melanie nie ma psychy żeby ci przerywać, ale stoisz w dresie, bez śniadania, a Rider Sinclair dotarł już na lotnisko i niebawem się tu zjawi – odezwał się za moimi plecami Samuel, pracownik, a zarazem przyjaciel z ponurej przeszłości i jedyna z nielicznych osób w teraźniejszości, która widzi we mnie kogoś więcej niż zamkniętego w sobie nadętego milionera.

Zaczynałem swój dzień bardzo wcześnie od porannego treningu i zwykle stawiałem na siłownię. Dziś jednak postanowiłem pobiegać i spędzić krótką chwilę przy grobie Brightona, który codziennie o świcie spacerował wokół stawu, po czym siadał na krzesełku wędkarskim delektując się poranną ciszą nowego dnia.

Będę gościł w domu syna naszego największego dostawcy złota z Australii – Rydera, którego polubiłem również prywatnie. Wczoraj rano dostałem esemesa że wsiada do samolotu, dlatego ekspresowo przeorganizowałem dla niego swój napięty harmonogram zajęć na najbliższe dni.

– A ty zostałeś asystentką mojej asystentki? – Odwróciłem się podając przyjacielowi rękę na przywitanie.

– Chciałbym, ale ona chyba nie gustuje w czarnuchach – zażartował. Miał do siebie sporo dystansu, za co go uwielbiałem. – Inaczej temat ma się z tobą, a on już nie patrzy. – Poskrobał się wymownie po skroni kiwając na nagrobek.

Carter posiadał żelazną zasadę, której nie złamał przez pięćdziesiąt lat swojego życia w biznesie. Nigdy nie połączyło go z pracownicami więcej, niż podpis na kontrakcie o pracę. Twierdził, że właśnie to bezpośrednio przyczyniło się do jego sukcesu. Wierzyłem mu na słowo, poza tym ja, miałem inne powody by pozostać singlem.

– Oj zdziwiłbyś się że nie patrzy, przyjacielu – odparłem.

– To ty zostałeś jego synem, ale ja też szczerze za nim tęsknię – przyznał ze smutkiem.

Tuż po opuszczeniu placówki wychowawczej, Samuel za moim stawiennictwem dostał propozycję pracy od mojego adopcyjnego ojca i nie zmarnował szansy. Chłonąc każde słowo, okazał się bardzo ambitnym pracownikiem. Aktualnie pełnił funkcję mojej prawej ręki i dyrektora w dziale marketingu.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: a day ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

NR 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz