04. Dziewczynka z zapałkami

2.1K 329 49
                                    

Dziewczynka z zapałkami czyli Studentka z petami

„ Studentka z petami przy dworcu chodzi i nikt jej nie pyta czy rąk nie odmrozi"

Na tydzień przed Bożym Narodzeniem spadł śnieg. Widok wirujących w powietrzu śnieżynek zawsze nasuwa na myśl świąteczne kartki z krajobrazami ośnieżonych, austriackich miasteczek. Wszyscy odliczają dni do Wigilii i pierwszej gwiazdki. Wystawy sklepowe zachęcają barwnymi dekoracjami; czego tam nie ma – nadmuchana postać świętego Mikołaja z zaprzęgiem reniferów, ogromne bałwany z błyszczącymi, czarnymi guzikami i nosami z marchewek, a nawet całe szopki z chórami anielskimi. Wszystko piękne i wprowadzające w niesamowity klimat.

Jednak nie wszyscy cieszą się z nadchodzących świąt. Te dekoracje to także coś zupełnie nieuchwytnego i sztucznego. Jedynie złudzenia i oszukańcze poczucie ciepła, które mają wywołać radość na najbardziej posępnych twarzach.

Pewna studentka przechadzała się koło galerii handlowej nieopodal dworca kolejowego. Wpatrywała się z zaciekawieniem w sklepowe witryny, lecz po pewnym czasie odwróciła od nich wzrok i spojrzała na swoje ręce. Były zimne, sine, miejscami zaczerwienione, a palce opuchnięte. Od trzech godzin stała na mrozie próbując sprzedać przechodniom ukraińskie papierosy. Ach, gdyby tylko miała swoje rękawiczki! Niestety zgubiła je biegnąc za grupką młodych mężczyzn, których uznała za potencjalnych klientów. Śpieszyli się na swój pociąg i nawet nie zwrócili uwagę, że ktoś za nimi krzyczy. Studentka próbowała odszukać rękawiczki, jednak jedna została rozdarta przez rozpędzony wózek pewnej rodziny z małymi dziećmi, a drugą zabrał pijak krzycząc, że przerobi ją na pokrowiec do kradzionego iphone'a.

Studentka westchnęła ciężko i mocniej naciągnęła kaptur na zmarznięte uszy. Przy okazji próbowała nie opuścić paczek papierosów, które wciąż trzymała w ręku.

- Papierosy! Papierosy! - krzyczała zachrypniętym głosem w stronę przechodniów zmierzających na poszczególne perony, lecz nikt nie zwracał na nią uwagi. Szła więc dalej w tę i z powrotem, od czasu do czasu kaszląc lub pociągając zaczerwienionym nosem. Od dwóch dni miała katar. Jak bardzo  chciała znaleźć się w jakimś ciepłym miejscu, lecz facet, u którego pracowała na czarno kazał jej się nie pokazywać póki nie sprzeda przynajmniej sześciu paczek. Nie sprzedała niczego, więc nawet nie miała co marzyć o szybszym powrocie do akademika. Z resztą czy tam byłoby jej lepiej? Wszyscy studenci już dawno wyjechali na święta do swoich domów. Zatem także i tam musiałaby być sama. Do tego nie miała już kasy, więc tym bardziej zależało jej by sprzedać swój towar i móc kupić coś do zjedzenia. Była bardzo głodna i zmęczona. Podeszła więc bliżej budynku dworca, uważając by nie natknąć się po drodze na straż miejską, która od razu by ją przepędziła z miejsca pracy. 

 Przycupnęła obok pobliskiego przystanku autobusowego. Był zadaszony i miał ławkę, więc mogła na moment odpocząć. Znów zaczęła rozmyślać o jakimś innym miejscu. Tym razem przyszedł jej na myśl rodzinny dom. Lecz, czy aby na pewno mogła nazwać go domem? Stary, niemal zawalający się budynek, bez dobrego ogrzewania, okna nieszczelne i trochę dziurawy dach. Jej rodziców nie stać było na remont – ojciec pijak okazyjnie tylko pojawiał w domu by wyłudzić pieniądze od schorowanej i zapracowanej matki, która sama jedna musiała poradzić sobie równocześnie z obowiązkami sklepowej kasjerki i rolą matki czwórki dzieci. Gdyby w pewnym momencie nie wzięła dodatkowej pracy sprzątaczki pewnie nigdy nie udało by jej się wyprawić najstarszą córkę na studia.

Dziewczyna wyciągnęła pierwszego papierosa z paczki i zapaliła go. W chmurze siwego dymu ujrzała swoją rodzinę, taką jaką zapamiętała z czasów swego dzieciństwa. Wszystkich radosnych i szczęśliwych, przy suto zastawionym wigilijnym stole. Śpiewali razem kolędy, a gdzieś w tle miała wrażenie, że palą się lampki od choinki. Niestety wraz ze zniknięciem wspomnień, błyskiem lampek okazał się jedynie niedopałek po papierosie, który to natychmiast zgniotła podeszwą buta. Na przystanku nie było już dużo ludzi, największe tłumy były z rana, teraz już tylko nieliczni oczekiwali na podwóz z dworca do domu. Studentka też zaczęła koncentrować swoja uwagę na nadjeżdżających autobusach. Numer 9 na plac rynkowy, numer 34 do MacDonalda, a 121 to trasa w kierunku jej uczelni i akademika.

Na studiach dobrze sobie radzi; pisze pomyślnie kolokwia, zalicza wejściówki, uczęszcza na większość wykładów, a zeszłoroczne sesje zdała w pierwszych terminach. Wszyscy ją chwalą, dostała nawet stypendium. Za pieniądze zapłaciła czynsz, reszta poszła na jedzenie, a to co zostało wydała na skromny prezent dla matki i cukierki dla rodzeństwa. Gdyby żył jej kochany dziadek i dla niego coś by jeszcze kupiła. Niestety ojciec jej matki, którego tak kochała odszedł parę miesięcy temu. To on najwięcej pomagał rodzinie, pilnował jej rodzeństwa, gdy matka była w pracy, chował ojcu butelki z wódką, a jej zawsze służył radą, gdy wątpiła w sens swoich studiów.

Zapaliła drugiego papierosa, kolejny dym wydobył się z jej obolałych płuc. Tym razem miała przed sobą postać dziadka. Przywitał ją dobrodusznym uśmiechem, tak znaną jej pomarszczoną twarzą i bardzo łagodnymi siwymi oczyma.

- Co tam u ciebie, dziaduniu? - szepnęła cicho. - Dobrze ci tam wysoko? - to mówiąc, zerknęła na niebo. Było już po siedemnastej, ciemna noc jak to o tej porze w grudniu. Z pomiędzy chmur wysunął się nieśmiało księżyc, a na niebie zajaśniały gwiazdy. Wtem dostrzegła jedną spadającą gwiazdeczkę. Dziadek jej zawsze w dzieciństwie powtarzał, że wraz ze spadającą gwiazdą jakaś dusza idzie do nieba. - Kto dziś do was dołączył? - znów szepnęła studentka. - Weź, weź mnie też do siebie! Tu jest tak zimno! - mówiła do swej wizji na jawie. - Proszę!

Zapłakała cicho i wyciągnęła kolejnego papierosa, a za nim wypalała kolejnego i kolejnego, aż pochłonęła całą paczkę. Zakaszlała i chwyciła w dłoń niedopałki i spojrzała znów niebo.

- Dziadku!- zawołała – A jednak przyszedłeś po mnie! - uradowana chwyciła go za rękę i zaczęła iść za nim. Nagle ogarnęło ją przytłaczające ciepło, a na załzawionej buzi zagościł radosny uśmiech.

Parę minut później obok przystanku zebrała się gromadka gapiów, którzy zastanawiali się widząc ciało zamarzniętej studentki. Według jednego ze świadków wyszła na ulicę, gdy nadjeżdżał z przeciwka autobus. Kierowca w ostatniej chwili wyhamował, jednak dziewczyna i tak doznała sporych obrażeń. Była wychłodzona, więc niewiele dało się zrobić mimo reanimacji lekarzy.

- Trzymała pety w ręku – zauważył jeden z gapiów. - Pewnie coś jarała!

- Racja – dodał drugi.

- Nie, raczej chciała się ogrzać! - powiedział trzeci.

Nikt jednak z nich nawet nie podejrzewał, co studentka przed śmiercią widziała, ani nie nie wiedział z jak pięknym uśmiechem na twarzy wstąpiła do nieba w objęciach kochanego dziadka.




Bajki dla współczesnej księżniczkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz