Karta 2

38 7 4
                                    

      Biegniemy. Słońce pali nasze grzbiety. Moje łapy krwawią, a język jest całkowicie suchy. Codzienne wędrówki to dla mnie męką. Jestem nagi nagi, nie posiadam futra, ani pancerza, przez co jestem słabszy od reszty. Wszystko mnie rani trzy razy mocniej, dlatego często, gdy już docieramy na miejsce, kulę się w środku z bólu. Nigdy jednak tego nie pokazuję. Nie mogę. Gdybym pokazał, jaki jestem słaby, zostawiliby mnie i musiałbym radzić sobie sam. Nie przetrwałbym tygodnia.
      Król ryczy. Unoszę wyżej głowę i ich widzę. Nie wiem kim dokładnie są, ale reszta wymienia porozumiewawcze spojrzenia. Nie rozumiem ich. Jeszcze nigdy się tak nie zachowywali, ale też wcześniej nie widziałem tych istot, więc może to jakieś ich określenia. Jednego jestem pewien - ni należą do mile widzianych tu gości. Przyglądam się im baczniej. Stoją na dwóch łapach, a jeden klepie drugiego po ramieniu. Wtedy nas zauważają. Krzyczą coś, ale jestem zbyt daleko,  by zrozumieć o co chodzi, po czym kryją się w dziwnych, trójkątnych wigwamach. Widziałem już kiedyś takie, jednak znikły po godzinie, więc nie miałem szansy baczniej się im przyjrzeć.
      Słyszę kolejny  ryk. Zaczynamy biec. Zostaję w tyle. Nie chcę niszczyć tak jak oni. Wbiegam do jednego z wigwamów, by nie musieć słyszeć hałasów z wewnątrz. Głośne dźwięki ranią moje uczy i przysparzają o ból głowy. Kucam i ciężko oddycham. Ledwo łapię oddech. Moje łapy krwawią.
Rozglądam się. Na ziemi leży kilka prostokącików. Trącam jeden z nich łapą. Przyglądam się mu bliżej. Przedstawia dwie istoty, podobne do tych, które widziałem przed chwilą, a zarazem i do mnie. Jedna, z delikatnym i miłym uśmiechem, patrzy w moim kierunku, a druga, wyraźnie ostrzejsza, spogląda na tą drugą, jakby tamta była jej największym skarbem. Nie chodzi mi tu o ten w postaci wypasionego posiłku i deseru. Była takim, którego się nie je, a mruczy do ucha, chcąc wyrazić, jak bardzo nam na nim zależy.
      Obracam kolejny prostokąt. Na nim te same istoty siedzią nad strumykiem. Ostry-pysk obejmuje łapą łagodny-pysk. Ona ma zamknięte oczy, a on zaciekawiony patrzy przed siebie. Jej ułożenie wskazuje troskę, nie wstydzą się być blisko. Czuję zazdrość, nigdy bowiem nie miałem szansy spojrzeć lub dotknąć kogoś w ten sposób.
      Oglądam kolejny. Trzy istoty, ściślej mówiąc ich szyje i sznury na nich. Widziałem je też na poprzednich prostokątach. Nie rozumiem, dlaczego tamtejsi wieszają je sobie na szyjach. Wszyscy z nich mieli je identyczne. Na nich były zawieszone trzy kółeczka różnych kolorów. Ciekawi mnie, czy one coś znaczą.
      Nagle do moich uszu dobiega krzyk. Co prawda, wcześniej cały czas ktoś krzyczał, jednak ten jazgot uderzył we mnie znacznie mocniej. Słyszę ryki mojej gromady uciekającej z obozu. Słyszę odgłosy wydawane przez moich rannych braci.  Słyszę nawoływanie istot. Mimo to nadal ze spokojem przeglądam prostokąty. Czuję, że coś mnie tu trzyma. Jakbym od dawna miał tu być.
Na kolejnym leżą cztery bardzo malutkie istoty, dwa samce i dwie samice. Każde ma inny odcień skóry, futro i oczy. Łączy je ten sam, przerażony wzrok.
- Ember-allat w moim namiocie –  mówi ktoś za moimi plecami.
      „Co to namiot, a co najważniejsze czym jest ember-allat?" myślę marszcząc czoło. Dopiero po chwili odskakuję, zdając sobie sprawę, że nie jestem tu sam.
      Słyszę śmiech. Po chwili właściciel staje przede mną. Rozpoznaję go od razu. To ostry-pysk. Żałuję , że tak go nazwałem. Powinienem go określić mianem "bardzo ostry-pyk". Wygląda teraz zdecydowanie inaczej. Oprócz tego, że ktoś pozbył się jego futra sięgające wcześniej ramion, jego pysk jest dziwnie wykrzywiony, ale mimo wszystko wygląda nawet sympatycznie. Wbrew pozorom chyba nie chce mnie zjeść. Może to z powodu, że nie jestem zbyt atrakcyjny, ale z pewnością gdyby chciał porządnie by się mną najadł. W gromadzie mieliśmy jedną zasadę "Żryj, nawet jak brzydkie, bo możesz nie złapać nowego". Może w ich grupie wyznaje się inne normy. Dla pewności chwytam leżący nieopodal kijek. Ostry-pysk znów się śmieje.
- Co to robisz bezimienny? – pyta kucając obok mnie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że mówi tym dziwnym językiem, który umiem tu tylko ja.
      "Bezimienny ? To do mnie? W gromadzie zazwyczaj nazywali mnie "Inny" lub "Poddany 183", powinienem się mu przedstawić ?" myślę.
- Nareszcie cię widzę... tak blisko - szepcze. - Nawet nie wiesz, jak długo cię szukałem!
      Patrzę na niego krzywo. Co za świr? Mówi jakbyśmy kiedyś byli członkami jednego stada, ale w życiu byłem tylko w jednym stadzie, tym co teraz i jego tam na sto procent nigdy nie było. Wolałbym gadać samicą, na prostokątach wyglądała inteligentnie.
- Umiesz mówić ? – pyta po chwili.
- Umiem, ale nie do ciebie – mówię i zraz gryzę się w język.
      Nie lubię używać tej mowy, jest twarda i za dużo w niej zwrotów. Moja gromada ma takich kilkanaście, a tu jest ich o wiele, wiele więcej.
Ostry-pysk przysuwa się bliżej i mierzy mnie wzrokiem.
- Długo na ciebie czekałem – mówi łagodnie i z uśmiechem.
      Zaraz potem coś uderza mnie w tył głowy.

Ja, ToivoWhere stories live. Discover now