12

31 6 0
                                    


   Wracał do domu nie spiesząc się zbytnio. Włączył radio, znalazł lokalną stację - Radio Fama Ostrowiec. Z głośników popłynęły dźwięki "Egoistów" grupy Farben Lehre. Spojrzał jeszcze raz na wyświetlacz radia, by upewnić się, czy to napewno Fama. Tak, widocznie wreszcie znalazł się tam ktoś normalny i stacja postanowiła się rozwijać. Aż przyjemnie było posłuchać. Chyba prócz Trójki będzie teraz patriotycznie włączał Famę. Niestety, piosenka nie wybrzmiała nawet do połowy, gdy ucichła i rozległ się głos radiowego didżeja.

- Przepraszamy najmocniej wszystkich słuchaczy. Wszystkich, którzy jeszcze nie wyłączyli odbiorników. Chochlik radiowy zakradł się do naszej radiostacji... - rozległa się wesoła muzyczka a jakaś niunia płaczliwie wyśpiewała motyw przewodni stacji po czym znów odezwał się spiker - Teraz miał oczywiście lecieć wspaniały, wyśmienity i najnowszy kawałek na naszej liście. Specjalnie dla was. Wasz ukochany Justin Bieber. A zaraz potem niekwestionowany król polskich radiostacji, następca Farinelliego, największy kastrat naszych czasów - Bruno Mars w przeboju... - Tomek resztę drogi do domu przejechał w ciszy.

Ojciec musiał go widzieć przez okno, gdyż gdy tylko chłopak podjechał pod garaż zaraz się zjawił uśmiechając się szeroko.

- No,no. Pracownik jak złoto. - zaczął. Tomek się z resztą tego właśnie spodziewał. - W dwie godziny potrafi wypracować, co innym osiem godzin zajmuje. Naprawdę, niespodziewany talent. - zaraz za nim wybiegła mama. Widocznie widziała jego promienny uśmiech na widok wracającego cinqueccento, a uśmiech na twarzy hutnika nigdy nie zwiastował niczego dobrego.

- A weź tato... - Tomek zrezygnowany wysiadł z auta

- Co się stanęło? - zapytała matka na wszelki wypadek chwytając się za lewy cycek.

- A co się miało stanąć? Tylko dobrze nawoskuj lakier jak już umyjesz strzałę.

- Ale tato. Tym razem to nie była moja wina.

- Oczywiście, oczywiście. - zasępił się, gdyż coś mu przyszło nagle do głowy. - Ale nie wywinąłeś chyba nic za co mogliby cię podać o odszkodowanie, co?

- Matko boska...- wystraszyła się matka - Chyba nie pobiłeś się z jakimś kierownikiem?

- Hehe. Matka...- ojciec pokręcił głową rozbawiony - Jakby się pobił, to by go karetka przywiozła. No, chyba, że kierownikiem byłaby jakaś starsza kobiecina. Hehe.

- To co zrobiłeś tej biednej kobiecie? - zapytała syna z wyrzutem. - Nie tak cię wychowaliśmy. Matko moja, ale wstyd.

- Nie, nie. - ojciec spojrzał uważnie na syna. - Miałby chociaż ślady po paznokciach na twarzy. Ale jak będziesz musiał płacić jakieś odszkodowanie... - wskazujący palec zawisł oskarżycielsko w powietrzu celując Tomkowi między oczy.

- Nie, no skąd? Powiedzieli, że nie wniosą oskarżenia.

- Acha. Czyli jednak to twoja wina.- triumfował ojciec. - Coś jednak nawywijałeś.

- A może co ukradł. - przeraziła się Maria Kania mocniej ściskjąc cycek przez podomkę.

- O, to już prędzej, niż kickboxing z kierowniczką. - zgodził się smutno tato. - Tylko powiedz, po kiego ci kradziona porcelana? Sprzedać chciałeś? Na co? Jeść masz co, masz gdzie spać. Na narkotyki? - podeszedł do syna i kciukiem uniusł mu powiekę obserwując uważnie oczy. - Tak, źrenice zwężone. CO BIERZESZ?! - wrzasnął niespodziewania, czy wyrwał syna z transu w jaki wprowadziła go ta, kolejna już surrealistyczna rozmowa.

- Na co nam przyszło...- biadoliła płaczliwie mama. - Żeby złodzieja i narkomana jak żmiję na własnej piersi... - Tomek tym razem nie wytrzymał.

- Kokainę i metaamfetaminę. W między czasie heroinę, a w przerwach hasz. - rodzice zaniemówili. Wytrzeszczając oczy wpatrywali się w niego przerażeni. - Tak z pół kilo mi dziennie idzie, to musiałem piec z fabryki ukraść i opchnąć na czarnym rynku wypalaczy poprcelany. Nie myślałem, że brak pieca na piecowni zauważą tak szybko. Miałem nadzieję że jeszcze zdążę zdemontować tory i z wózkami pod swetrem wynieść.

- Piec? - zdołał wreszcie wydusić oniemiały hutnik. - Jak to piec?

- No piec. Bardzo chodliwy towar. Teraz czekam tylko na przelew i jak wypłacę te miliony to uciekam do Amsterdamu.

- Jak to ukradłeś piec?? - nagle pod łysiną coś zaczęło zaskakiwać. - Co ty, jaja sobie z własnego ojca robisz? I matki. - dodał przypominając sobie o obecności małżonki.

- Wy pierwsi zaczeliście. - Tomek rozłożył ręce w geście rezygnacji.

- Jezuniu, taki wstyd... - biadoliła znów matka. - piec... To chyba bardzo drogie. Teraz to cię wsadzą na pewno.

- Cichaj matka. Przecież nie ukradł pieca. - zirytował się ojciec.

- Przecież mówił, że na heroinę...

- Gówno tam, nie na heroinę. Przecież sama naprzynosiłaś ulotek o narkomanii od proboszcza. Czytałaś choć jedną?

- No... przejrzałam. Nie było czasu. Obiad, sprzątanie, prasowanie...

- A ja przeczytałem. Pierwszym objawem jest to, że z domu giną różne rzeczy, narkoman wynosi i sprzedaje na działki. Zginęło ci co ostatnio?

-Noo... Wałek gdzieś mi zniknął... i taki nieduży nożyk do sera.

- Wałek jest schowany w garażu. Profilaktycznie go wyniosłem jak szedłem do Nowaka oglądać mecz. Poza tym nie miałby apetytu, a ten szczyl wyżera z lodówki praktycznie wszystko. Nie bierze narkotyków. - stwierdził z całą pewnością osoby bardzo dobrze zaznajomionej z kościelnymi ulotkami przeciw narkomanii poza kościołem.

- To po co mu piec? - matka już sama nie wiedziała co myśleć.

- Pieca nie ukradł. Jaja sobie robił. Coś innego musiał zrobić. Może się spóźnił na swoją zmianę. Tak? Spóźniłeś...? - odwrócił się do syna, ale tego już nie było przed garażem. Dawno już siedział w kuchni i spokojnie konsumował kanapki, które matka niedawno zrobiła ojcu.

Oddzwonimy do panaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz