stary gramofon zniekształcał piosenki (poezję) z jednej z płyt the doors. trzeszczący głos jima morrisona wypełniał mały motelowy pokój zarezerwowany na całą noc za dwanaście pogniecionych dolców wyjętych z kieszeni spranych levisów 501. poruszali się w rytm muzyki, stykając się ciałami i pijąc z butelki tanie czerwone wino musujące oraz wypalając powoli paczkę papierosów z (nie)widocznym napisem palenie zabija.
czułam wtedy twoje ręce na mojej talii, gdy nikotyna wypełniała moje płuca. upijałeś mnie winem i sobą. chciałam się upić. chciałam zapomnieć o wszystkim i obudzić się rano z bólem głowy, tak, bym o niczym innym nie myślała. powiedziałeś głupi żart, a ja się zaśmiałam. włożyłeś szorstkie palce pod moją koszulkę i zataczałeś kręgi na moich biodrach. powiedziałeś, że kochasz tę piosenkę, nuciłeś ją cicho pod nosem. przyłożyłeś rozgrzane usta do mojej szyi. miałeś taki piękny, melodyjny głos. chciałam go słuchać już zawsze. odpowiedziałam, że też ją lubię. twoje pocałunki smakowały jak truskawki. byłeś aniołem?
było lato, w pokoju było duszno. stary wiatrak na suficie się popsuł. na dworze było ciemno. pani na recepcji usnęła, czytając gazetę. w pokoju pięćdziesiąt dwa ciało młodej dziewczyny opadło bezwładnie na szary materac, a pyłki kurzu uniosły się w powietrzu razem z jej włosami. walczyła o to, by jej powieki pozostały otwarte. czuła błądzące po jej całym ciele ciepłe ręce, którym mimowolnie się poddawała. odkrywały wszystkie części jej bladego ciała pozbawionego wstydu i pachnącego tanim żelem pod prysznic z 7-eleven.
twoje szorstkie opuszki palców dotykały wszystkiego. tych wszystkich niedoskonałości, blizn i rozstępów, które tak bardzo chciałam ukryć i z których mnie obnażyłeś. tych wszystkich właściwych miejsc. pozostawiłeś mnie nagą, zupełnie bezbronną na cały wielki otaczający nas świat. pamiętam, że drżałam. dusiłam się twoimi perfumami. twoje ciało było blade i ciepłe, przypominało mi miękką łąkę, po której biegnie się na bosaka. chciałam czuć każdy jego milimetr. dwudziestego czwartego lipca dowiedziałam się co to znaczy kochać. gdy nie mogłam oddychać, otworzyć oczu, a moje ręce były bezwładne. twoje włosy, które kręciły się delikatnie przy końcach łaskotały moją szyję, to było takie przyjemne uczucie. ty łaskotałeś moje wnętrze (które przez ciebie się rozpadło).
całuje ją na brudnym łóżku i obejmuje w spoconych ramionach, a ta chwila wydaje się być najpiękniejszą w jej życiu. mówi wszystkie ładne słowa, które chce usłyszeć i które z pewnością nie są prawdą. tak jakby nad nimi nie panował, jakby one same wyślizgiwały się z koniuszka jego języka.
zakochanie nigdy nie wystarcza.
tej nocy nie mogłam usnąć, ale pamiętam, że ty za to spałeś jak dziecko. beżowa pościel wyglądała tak pięknie owinięta na twoim ciele. do dziś mam ten widok przed oczami i do dziś się zastanawiam jakie obrazy kryły twoje zamknięte powieki. ja za każdym razem, gdy zamykam moje widzę twoje potargane, ale za to pełne uroku włosy i półprzymknięte usta w kolorze dojrzałych truskawek. właściwie w smaku też były do nich podobne. zdecydowanie byłeś aniołem.
