LEE
na dużym ekranie cały czas coś się działo. to jakieś granaty wybuchały, to ktoś umierał. lee siedział na podłodze, oparty o kanapę i wraz z andym klikał cały czas coś na padzie wpatrując się nieobecnym wzrokiem w pełen żywych barw telewizor. krople deszczu dudniły w okna, a wiatr poruszał gałęziami na tyle mocno, że zdawało się jakby miały zaraz rozwalić szyby.
— myślisz, że jej przejdzie? — odezwał się swoim z lekka zachrypniętym głosem.
— raczej tak. — mruknął chłopak i wciąż nie zdejmując wzroku z gry napił się piwa. — chcesz?
— dawaj — po naprawdę długim wahaniu się, łapczywie wziął od niego butelkę i za jednym łykiem, wypił połowę.
słońce powoli wyglądało zza chmur, a budziki we wszystkich sypialniach zaczęły niemiłosiernie dzwonić i pobukiwać, próbując wybudzić ze snu zakacowanych, leniwych, lub po prostu tych punktualnych, którzy są na nogach po pierwszej sekundzie. lee nie mógł zasnąć nawet na chwilę i tylko katował się napojami energetycznymi, lub kawą której wprost nienawidził. kiedy andy wybudził się w nocy, zaproponował mu grę na konsoli i siedzieli już tak od czwartej do siódmej.
— wstawać lenie. — drzwi się z hukiem otworzyły a w nich pojawiła się silna sylwetka alice, próbującej złożył czarny parasol. bez słowa, nawet nie zdejmując butów, co - jak dobrze wiedziała - doprowadzało schodzącego ślamazarnie po drewnianych schodach jacka do szału.
— mogłabyś chociaż raz zdjąć te pieprzone buty! — krzyknął jak nowo narodzony i rozpuścił swoje włosy, przez co wyglądał praktycznie jak tarzan wraz ze swoją owłosioną klatką piersiową.
— a ty założyć koszulkę, bo nie chcesz widzieć tego co jadłam na śniadanie. — przewróciła oczami i podeszła do lee. wzięła jego podbródek w dwa palce i marszczyła co chwilę brwi, jakby wyczytując z jego oczu wszystkie kłamstwa, lub rozterki władające jego sumieniem. — słaby towar ćpałeś.
zruszył ramionami i już miał iść na górę się ubrać, gdy zaburczało mu w brzuchu akurat podczas długiej krępującej ciszy.
— stary, nic nie jesz? — zaśmiał się wymijający go freddie, marzenie każdej dziewczyny, przyjaciel z korzyściami dla alice.
— zjem na mieście — odburknął i jak najszybciej się dało, pobiegł na górę.
wciągnął na siebie czarne rurki z dziurami na kolanach i zapiął pasek z własnoręcznie zrobionymi dziurkami, bo swoim skórzanym mógł owinąć się dwa razy. gdy zdjął koszulkę, zauważył stojącego w progu charliego. miał włosy z nieudolnie nałożoną nadmierną ilością żelu, takie same spodnie jak on i białą koszulkę wiszącą na nim, jak na wieszaku. w rękach trzymał torbę ze starbucksa i dwie kawy z tej samej kawiarnii. lee otrząsnął się i szybko zarzucił na siebie czarną bluzę, a na głowę założył czapkę z daszkiem; jak zwykle odwróconą do tyłu.
— masz to zjeść. — ogłosił dumny z siebie, uśmiechnięty jak nigdy. — teraz.
— to miłe, ale już jadłem. — lekko odwzajemnił gest szatyna i próbował przejść obok niego z zarzuconym na jedno ramię plecakiem, kiedy ręka silniejszego od niego chłopaka spoczęła na jego klatce piersiowej i przyciągnęła go do siebie.
— słyszałem, co mówiłeś. — warknął, podając mu torbę i jedną kawę. — a teraz smacznego, odprowadzę cię na zajęcia.
— skąd ty wiesz co mam — urwał, gdyż charlie przyparł go mocno do ściany i ucałował kilka razy kącik jego opuchniętych od płaczu ust.
— żadnych — wysyczał pomiędzy jednym cmoknięciem, a drugim. — pytań.
całą drogę rozmawiali o przyziemnych sprawach, często ściśle związanych z uniwersytetem, a także żywo dyskutowali na temat partnerów seksualnych alice, dopóki charlie nie wybuchnął śmiechem i stwierdził, że tak nie wypada. stał pod budynkiem uczelni, chociaż jego zajęcia się już zaczęły, tylko po to by upewnić się, że lee zje całą kanapkę z łososiem. wtedy pozwolił mu spokojnie iść na psychologię, a sam mógł w końcu biec przez pół kampusu, by zdążyć nawet na koniec zajęć z historii sztuki.
***
podniósł głowę i spojrzał na swoje odbicie. nie lubił go, ale niestety nie tak jak inni. on nienawidził siebie bardziej niż kogokolwiek i na tym polegał problem. jeszcze raz opłukał jamę ustną specjalnym płynem o silnie miętowym zapachu, by nikt nie poczuł kwaśnego odoru wymiocin. obiecał sobie, że już tego nie zrobi, ale prędzej zadrapał by się na śmierć, niż zaakceptował kaloryczność pełnoziarnistej bułki, czterech plasterków pomidora, żółtego sera, dwóch listków sałaty, grubego łososia i najgorszego wroga - majonezu. wyszedł z łazienki jakby nigdy nic i wraz z niesłodzoną, zieloną herbatą ogrzewającą dłonie, zasiadł do laptopa. bez wahania, szybko zadzwonił do lorry, by choć przez chwilę ujrzeć jej twarz po ostatniej kłótni. odebrała dopiero za trzecim razem.
— wybacz, musiałam umyć zęby. — jego serce zaczęło bić szybciej. to przypomniało mu o domu, gdy zawsze dokuczał jej z powodu jej mani na punkcie przesadnego szorowania swoich zębów.
— nie ma sprawy — uśmiechnął się, tylko po to by zobaczyć jak odwzajemnia ten gest. lubił ją widzieć, słyszeć, czuć, bo dawała mu poczucie bezpieczeństwa.
— dobrze, że zadzwoniłeś — jej uśmiech nagle zgasł, a twarz stała się jakby bledsza i nie była to na pewno kwestia jakości wideo. — musimy porozmawiać. jesteśmy tak daleko od siebie, to coś innego, coś z czym musimy sobie poradzić, ale myślę że najlepiej byłoby zrobić sobie małą przerwę.
— rozumiem. — w jego oczach pojawiły się łzy, które szybko opanował i słuchał jej dalej.
— to nie jest koniec, broń boże, nadal jesteś moim chłopakiem, a ja twoją dziewczyną i... kocham cię nad życie. — ostatnie słowa wypowiedziała po dłuższej chwili i ciszej niż resztę jej wypowiedzi. — po prostu musimy trochę od siebie odpocząć i potem znów doceniać swoją obecność, nie?
— jasne — pokiwał energicznie, aż przesadnie sztucznie głową i uśmiechnął się. — jestem za.
potem gawędzili już tylko o tym jak komu idzie na studiach, ale obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że próbują zachować dobrą minę do złej gry. po rozmowie żyli dalej, próbując zachowywać się jak zawsze, ale coś w ich pękło i czuli, że to dopiero początek.
dobrze, a więc w tym nawet niezłym rozdziale dowiedzieliśmy się ważnych rzeczy o lee, które radziłabym zapamiętać. w tym opowiadaniu każdy, chociażby najmniejszy, szczegół ma znaczenie, czasem nawet większe niż byście sobie wyobrażali.
pomyślałam, że aby zacząć odrobinę promować lorrylee pomyślałam, że ustalę hashtag na twitterze, w (?) którym moglibyście pisać wszystko co myślicie o tej książce, zadawać mi jakieś pytania lub cokolwiek. a więc hashtag to #lorryleeff
rozdział dedykuję enmerald ponieważ jest pierwszą osobą czytającą z zewnątrz! dziękuję ci i mam nadzieję, że zagościsz w świecie lorrylee na dłużej!
jeśli spodobał wam się rozdział, to kliknijcie w gwiazdeczkę i dajcie mi znak w komentarzu co sądzicie o zachowaniu lee, charliego, lub innych postaci,
marta xo
CZYTASZ
lorrylee
Romancelorry i lee są parą od trzech lat. lee, wraz ze swoimi wzorowymi ocenami dostaje się do jednej z najlepszych uczelni w kraju, znajdującej się jednak w zupełnie innym stanie, a lorry udaje się dostać do średniej klasy collegu oddalonym jedynie 60 km...