Rozdział 2

3 3 0
                                    

   Wlepiałam niewidzące oczy w kartkę. Ale... ale Janek mówił dopiero...
     Podniosłam głowę i dyskretnie wsunęłam karteczkę w głęboką kieszeń w koszuli i jak gdyby nigdy nic wróciłam do obierania ziemniaków. Nie zamierzałem mówić ojcu o nakazie teraz. Chciałam poczekać do wieczora, kiedy wszyscy będziemy umordowani sadzeniem ziemniaków, i nikt nie będzie miał sił na wybuchy. Cierpliwie oskrobałam jeszcze kilka z niewielkiej już kupki ziemniaków i zniosłam do sieni. Mama nieświadoma niczego, pogrążona we własnym świcie dalej cerowała portki śpiewając pod nosem litanię.
     - Oskrobałaś? - zapytała.
     Z cichym uderzeniem postawiłam garnek na piecu.
     - Tak. Coś jeszcze mam zrobić?
     Matka wstała, swoim krytycznym okiem oceniła moją pracę i odwróciła się do mnie.
     - Wynieś obierki świniom. I szykuj się powoli, będziecie ruszać za trochę sadzić ziemniaki.
     Złapałam za rączkę starego wiaderka, ale przystanęłam w progu.
     - Nie idziesz z nami?
     Matka spojrzała na mnie swoimi niebieskimi jak niebo oczami.
     - A kto będzie pilnował Kubusia? Kury mu dadzą mleka?
     Sapnęłam.
     - No nie. - odpowiedziałam i wyszłam do chlewika. Słońce zaczynało swoją codzienną wędrówkę po niebie. Było jeszcze wcześnie, ale grzało równo. Dałam świniakom obierki tak jak mama mi kazała i powiesiłam wiaderko na pojedyńczym drewnianym słupku. Ponieważ nie miałam nic ciekawego do roboty, poszłam do niewielkiej końskiej stajni. Z jednej z krokwi zwisał wykonany przeze mnie worek wypchany po brzegi słomą. Wokół worka jak i w całej stajni było jej również pełno. Wzięłam zagrzebany w ziemi kij i zaczęłam uderzać w worek, rozrzucając przy okazji pełno słomy. Skakałam, biegałam, rzucałam się na worek nieumiejętnie kopiąc go aż w końcu zrobiła się w nim dziura a kilka słomianych patyków nie wyszło z niej niszym glisty z ziemi.
     W drzwiach pojawiła się babcia.
     - Ach Boże, człowiek się narobi, a ta i tak zrobił burdel. - machnęła swoją chudą dłonią na całe widowisko. Słoma dosłownie fruwała w powietrzu.
     Podbiegłam do babci i mocno ją uścisnęłam.
     - Nie narzekaj babko, jeszcze będziesz tędobić za tym bałaganem. - zaśmiałam się i ruszyłam przed siebie.
     - Boże uchowaj! - zdołałam usłyszeć, gdyż na podwórko wjechała niewielka prycz. Nie musiałam podnosić głowy żeby wiedzieć, kto w niej jedzie. Szymon zatrzymał konia, a z pryczy zeskoczyła moja roześmiana siostra.
     - Marika! - zawołała.
     - Eryka! - uśmiechnęłam się szczerze. Przytuliłam do siebie jej miękkie ciało. Tak samo miękkie jakie miała moja mama.
     Złapała w dłonie moją twarz.
     - Matko Boska. Ileż ci piegów wyszło! - potarła mój policzek i w końcu odsunęła się ode mnie.
     Przywitałam się ze szwagrem, a na schody wyszła mama.
     - Jak dobrze, że już jesteście. - uśmiechnęła się na widok pierwszej córki oraz jej męża. Przytuliła mocno jedno i drugie. Oboje mieli po 19 lat.
     - Ojciec za chwilę powinien przyjść. Poszedł za chałupę coś zobaczyć. - powiedziała matka, gdy w końcu wypuściła ich ze swojego uścisku.
     Eryka się odezwała:
     - To pójdę przywitać się z babcią. - skocznymi krokami poszła szukać babci.
     - Koło stodoły! - zawołałam, a siostra skręciła w odpowiednią stronę.
     - Pomóc w czymś mamie? - zapytał Szymon.
     - Nie dziecko. - mama się czule uśmiechnęła. - Ale chodź do domu. Napijesz się mleka.
     Razem ruszyli w stronę domu a ja poszłam za nimi. Dom był podzielony na dwie izby - w jednej było wszytko i tam spali rodzice, zaś w drugiej spała babcia, maluch oraz ja, tyle że czasami na murku nad piecem.
     W sieni skręciłam w lewo i weszłam do naszego pokoju. Na niewielkim łóżku przykrty kocykiem spał Kubuś. Ssał kciuka jedej z rączek, a malutkie stópki wystawały zza pofałdowanego kocyka. Przykryłam je delikatnie i pocałowałam jego złotą główkę.
     - Wszystko będzie dobrze. - pogłaskałam jego blade policzki. - Obiecuję ci. - ponownie go pocałowałam i podeszłam do jednej z niewielu szaf. Wyjęłam z niej chustę, gumkę do włosów oraz szczotkę. Siadłam na schodach, skąd widziałam, jak słońce przedziera się przez gęsty las. Zamieszkiwaliśmy okolicę gór Świętokrzyskich, i trzeba było przyznać, że było tu spokojnie. Jak na wojnie. Spojrzałam w stronę studni, zakrytej długą, cienką deską na której stały małe kamienie, trzymające drewno na miejscu. Nie otwieraliśmy jej, gdyż w dalszym ciągu pływały tam pojedyńcze części ciała żołnierzy, a nawet jeśli zdołalibyśmy wszytko z tamtąd wygrzebać, woda byłaby nadal brudna od wszelkiego świństwa pochodzącego z ludzkiego ciała.
     Pamiętałam, że kiedy wróciliśmy z powrotem do domu, pobiegłam od razu napić się wody. Gdy zajżałam w jej głąb zwymiotowała obiad. Wszystko było tak odrażająco pomieszane ze sobą, że człowiek nie wiedział, czy patrzy się na ciała, czy na flaki.
     Przeszły mnie dreszcze na tą myśl.
     Zauważyłam wychodzącą z chlewika uśmiechniętą siostrę. Jej króciutkie do ramion włosy wyglądały jak złota aureola. Gdy podeszła do mnie, wstałam trzymając w jedej ręce chustę, a drugiej przyrządy do robienia wakrocza. Wyciągnęłam delikatnie ręce w jej stronę.
     - Zrobić ci warkocza? - zapytalar melodyjnym głosem. Pokiwałam głową.
     - Usiądź sobie. - wskazała jeden ze stopni. Usiadłam poslusznjer i podałam jej akcesoria. Płynnymi, delikatnymi ruchami zaczęła rozczesywać mi pojedyncze kołtóny i podzieliła je na trzy części. Wyćwiczonymi rękami zaczęła zaplatać midługi, gruby warkocz. Przymknęłam oczy i wystawiłam bladą twarz do światła. Pod powiekami zatańczyły mi wesołe żółte i pomarańczowe kółeczka. Siostra puściła mój warkocz na plecy i wzięła chustę. Delikatnie przeiązała mi nią czoło, a pod warkoczem zrobiła supełek.
     Poklepała mnie delikatnie po ramionach.
     - Wstań. - poleciła. Zrobiłam co kazała. Miała na sobie znoszoną, przewiewną ale starą sukienkę, a do tego lekkie buciki. Na jej rumianej twarzy siedział nierozłączny uśmiech.
     - Wyglądasz jak Bóg przykazał. - potarła moje policzki.
     Po kilku minutach przyszedł mój tata. Przypomniał mi się nakaz, ale starałam tego nie okazywać uśmiechając się na tyle,  na ile mogłam oraz rozmawiając. Na prycz Szymona załadowaliśmy killa narzędzi oraz picie. Przed nami było dwa kilometry drogi.
     Szymon jechał na pryczy razem z babcią, zaś tata, Eryka i ja szliśmy piechotą. Idąc na samym tyle mogłam przyjrzeć się swojej rodzinie. Moja matka, ojciec, siostra, babcia i brat byli jak konie jedej maści - podobni do siebie oraz przypominali słowiańską urodę. Byli delikatnie opaleni, mieli błękitne oczy oraz złote jak anielska aureola włosy. Dobrze zbudowani, wysocy, oraz cały czas uśmiechnięci. Ja nie mogłam powiedzieć, że jestem podobna. Miałam białą jak mleko skórę z piegami od słońca, czarne, grube, długie za pas włosy przypominające smołe, ale również byłam dobrze zbudowana i wysoka co łączyło mnie z rodziną. Do tego dochodziły oczy - innych były jak niebo za dnia, a moje jak niebo w nocy - ciemno granatowe.
     W końcu, po chyba milionach kilometrów dotarliśmy na pole. Poprawiłam sobie chusteczkę na włosach i spojrzałam na góry.
     ' Dzień dobry, praco! '

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 30, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

I aby nie dać się zabić.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz