#2 Maraton
---
Steve powoli wracał do żywych, czy też raczej przytomnych. Otworzył oczy i zamrugał kilka razy, by przywrócić jasność widzenia. Rozejrzał się ostrożnie i napotkał spojrzenie siedzącego obok Bucky'ego.- Hej - powiedział ochryple.
- Hej - odparł Barnes. Był świadom, że po twarzy spływają mu łzy, ale zamierzał to zignorować.
- Czemu płaczesz? Przecież nie umarłem. Chyba że umarłem i nic o tym nie wiem.
Bucky przytulił go mocno, ukrywając twarz w jego ramieniu.
- Nienawidzę cię - mruknął. Steve objął go i pogładził po włosach.
- Też cię kocham, Bucky.
***
- Miałem dziwne sny kiedy spałem - powiedział nagle Steve. Siedzieli obok siebie na szpitalnym łóżku blondyna, chcąc nadrobić dni, kiedy nie mogli być blisko.
- Kiedyś wydawało mi się, że mówisz, że mnie nienawidzisz, bo cię nie złapałem.
Bucky otoczył go mocniej ramionami i położył mu głowę na barku blondyna.
- To były bardzo głupie sny. Nigdy nie miałem ci tego za złe - odparł.
- Wiesz, że czasem słyszałem, co mówiłeś? I jednego nie mogę przeżyć - Steve przesunął się na łóżku tak, by móc spojrzeć na Bucky'ego. - Czy ty naprawdę musiałeś mnie obgadywać z Lokim?
- Wcale nie rozmawiałem o tobie z Lokim! To znaczy... Może i rozmawiałem ale...
Steve chwycił go za podbródek i zamknął mu usta pocałunkiem. Bucky przymknął oczy i zaczął go oddawać.
- Tęskniłem za tym - mruknął Barnes, gdy w końcu rozłączyli usta. Oparł wygodnie głowę na piersi Steve'a i uśmiechnął się.
- Ja też. Dlatego potrzebowałem powodu, żeby to zrobić - Rogers odwzajemnił uśmiech.
- Nie potrzebujesz powodów, żeby mnie pocałować - odparł Bucky.
- Nie? Dobrze wiedzieć - Steve pochylił się i złączył ich usta, jednocześnie wsuwając mu dłoń we włosy. Bucky rozsunął mu wargi językiem. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny gdy Barnes odsunął się gwałtownie.
- Za chwilę naprawdę się nie powstrzymam - powiedział cicho. - Boże, Stevie, doprowadzasz mnie do szaleństwa - dodał, opierając swoje czoło o jego.
- Kocham cię, Bucky - mruknął Rogers w jego usta. Barnes nie zdążył odpowiedzieć mu tym samym, bo Steve znów go pocałował, stęskniony znajomego dotyku warg. Resztę wieczoru spędzili na rozmowach o niczym i okazjonalnych pocałunkach. Nikt nie przeszkadzał im nawet w sprawie kolacji. Żaden z nich nie był głodny, w końcu oboje spijali najsłodszy nektar bogów z ust drugiego.
***
Gdy dwa dni po przebudzeniu Steve'a on i Bucky weszli do salonu wieży (Bruce uparł się, że Steve musi zostać pod jego opieką jeszcze przez kilka dni żeby mieć pewność, że śpiączka nie powróci) powitała ich cisza. Reszta Avengers patrzyła na nich w milczeniu wyglądając na jakby obrażonych. Rogers popatrzył na nich niepewnie.
- Cześć?
Przez moment nikt nie odpowiedział, ale potem...
- Wszystkiego najlepszego, kapitanie! - huknęli wszyscy naraz. Steve zamrugał zaskoczony.
- To już? - zapytał.
- Przespałeś jedenaście dni, wiesz, wtedy czas mija szybciej - wyjaśnił sarkastycznie Tony.
CZYTASZ
Wings of love
FanfictionNowy rozdział w każdą sobotę! I proszę mi Nie Grozić z powodu wydarzeń w tym opowiadaniu. Jeszcze jedna taka sytuacja i cofnę publikację bo nawet nie chce mi się tym denerwować. "Steve Rogers nigdy nie uwierzył, że Bucky odszedł na zawsze" I faktycz...