Rozdział 19

105 19 0
                                    


- Cześć. Mogę wejść? - Jasper świdruje mnie swoimi zielonymi oczami. Wygląda o wiele lepiej niż wtedy, gdy widziałem go ostatni raz, ale zostało kilka śladów pobicia. Szwy na łuku brwiowym, szrama na policzku, blady siniak na szyi i dwa palce w gipsie. Przynajmniej tyle widzę. Nie wiem, co jeszcze ukrywa pod ubraniem.

- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - Pytam. Nienawidzę go. I tyle.

- Wystarczyło się rozejrzeć. - Wzrusza ramionami.

- Śledzisz mnie?

- Mogę wejść? Chciałem podziękować...

- Nie ma za co. - Rzucam. Blokuję mu przejście.

- Ja na serio... - Zaczyna, ale wchodzę mu w słowo.

- W porządku. Pa. - Odpowiadam i zamykam drzwi. Mam gdzieś to, czy będzie pukać i co jeszcze chciał powiedzieć. Nie chcę mieć nic do czynienia z oszustami. Jednak milczy, nic nie słychać. Pewnie postanowił jednak sobie pójść. Oddycham z ulgą, siadam na kanapie. Przychodzi sms. Podskakuję. Odczytuję wiadomość, od Dave'a. Pyta, czy może wpaść. Zgadzam się. I tak nie mam nic lepszego do roboty, a teraz staram się łapać każdą okazję na spotkanie z nim. Zwłaszcza, gdy sam je proponuje... Pojawia się po dwudziestu minutach.

- Cześć. - Uśmiecham się, kiedy rzuca płaszcz na oparcie kanapy i siada obok mnie. Nie odpowiada.

- Jak się czujesz? - Pytam, starając się nadać temu zwyczajny ton.

- Niby wszystko miało być w porządku, po przyjmowaniu leków miał nastąpić etap recesji, miałem dożyć starości, ale jakoś w to nie wierzę. Wszystko boli mnie jak cholera. Raz jest w porządku, a za chwilę czuję, jakby ktoś mnie próbował zadźgać tępym nożem. Ja pożeram od środka samego siebie. Zdycham, kurwa.

- Nie mów tak.

- AIDS to końcowe stadium zakażenia HIV. Nie ma innej opcji. Umrę i już. Czy będę brać te leki czy nie i tak pojawią się choroby towarzyszące. Nie ma szans. - Wzrusza ramionami. Męczy mnie jego zniechęcenie. Nie wiem, co mam zrobić, powiedzieć. Z niczym sobie nie radzę, tylko stale się pogrążam.

- Na pewno będzie dobrze. - Próbuję pocieszyć i jego, i siebie.

- Skończ pierdolić. - Wywraca oczami. Milknę. Brakuje mi argumentów.


****


- Jak długo on będzie żył? - Wpadam do mieszkania Clive'a z prędkością światła. Siedzi przy kuchennym stole z jakąś książką w ręku i patrzy na mnie zdezorientowany.

- Witaj. Również miło mi, że cię widzę. O co chodzi?

- Cześć. Jak długo David może z tym żyć?

- Leczymy go dopiero od miesiąca. Niedługo leki zaczną atakować wirusa i nastąpi etap recesji. Wtedy będzie wszystko dobrze. Po kilku miesiącach albo latach pojawią się objawy właściwe. Wtedy będzie gorzej, ale prawie wszystkie choroby wskaźnikowe da się wyleczyć. Nie martw się, Vincent. - Kręci powoli głową.

- Co to znaczy „właściwe"? Co to za okrutne, medyczne słownictwo? - Patrzę mu w oczy.

- Będzie dobrze. Nie przejmuj się, Vincent.-Wzdycha ostentacyjnie i zamyka książkę.

- "Nie martw się, Vincent"! „Nie przejmuj się, Vincent"! Co to ma w ogóle znaczyć? Jak mam się nie przejmować, u licha?! - Rozkładam bezradnie ramiona. Jestem kompletnie rozbity. Rozdzwania się mój telefon. Clive patrzy na mnie ze smutkiem, kiedy wychodzę z kuchni i spoglądam na wyświetlacz. Ian.

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz