Rozdział 9|𝔩𝔔𝔲𝔦𝔠𝔨𝔰𝔦𝔩𝔳𝔢𝔯

125 12 6
                                    

Pietro drżał z zimna, które przenikało go do kości przy najmniejszym ruchu. Miał wrażenie, że płonie lodowatym, nieugaszonym płomieniem, powoli trawiącym komórka po komórce jego ciało. Coś było nie w porządku i zdawał sobie z tego sprawę, ale ciepła, ukochana obecność Wandy skutecznie przyćmiewała zarówno ból, jak i wrażenie obcości.

Zmieniła się, a jednak wciąż widział w niej blask tamtej małej, uroczej dziewczynki, śmiejącej się, gdy specjalnie potykał się o własne nogi i upadał na trawiastą łąkę, aby tylko usłyszeć ten zniewalający dźwięk. Była wyższa, starsza, jej ruchy nabrały jeszcze więcej gracji. W oczach siostry widział zmęczenie i smutek, tkwił w nich gorzki żal zbyt zakorzeniony, aby całkiem się go pozbyć, a mimo tych wszystkich zmian, to nadal była jego Wanda, jego mała siostrzyczka.

Odsunęli się od siebie, a odrobina ciepła, jaką mu dawała zgasła, jak płomień zdmuchniętej świeczki. Drgnął mocniej, chociaż nikt chyba tego nie zauważył. Dopiero teraz zwrócił się do dwóch towarzyszących Wandzie mężczyzn.

- Hawkeye, Kapitanie- skinął im głową.

Nie wiedział, skąd ich zna, skąd wie, że przyjdzie im walczyć z Zotarą. Nigdy wcześniej ich nie widział, lecz informacje były w jego głowie gotowe do użycia, a skoro mogły... skoro on mógł pomóc Wandzie, to zamierzał z nich skorzystać.

- Nie mamy wiele czasu. Ultron będzie gotowy do ataku na stolicę najpóźniej wieczorem.

- Kim jest Ultron?- zapytała Wanda.

- Generałem Zotary. Niepowstrzymanym i nie mniej okrutnym niż królowa. Nie jest człowiekiem ani elfem, jest czymś... innym. Nieorganicznym. To sztuczny twór. Stark będzie mógł powiedzieć więcej. Zna jego możliwości lepiej niż ja.

- Czemu Tony miałby...

- Bo to on go stworzył- odpowiedział Kapitanowi Pietro. Na twarzy mężczyzny odmalowała się dezorientacja.- Powinniśmy ruszać. Nie ma czasu do stracenia. Jak szybko jesteśmy w stanie dotrzeć do stolicy i przetransportować tam Teserakt?

- Dwie, góra trzy godziny- ocenił Hawkeye.

- Świetnie, powinno się udać.

- Pietro... Twoje oczy pulsują światłem.

Zamrugał szybko i odwrócił się do Wandy, posyłając jej uspokajający uśmiech. Dziewczyna wyglądała na zaniepokojoną. Rozumiał jej obawy i w większości je podzielał, ale naprawdę nie mieli na to czasu. Lodowaty płomień palił coraz mocniej. Wszystko działo się za wolno.

Czuł się dobrze. W miarę dobrze. Na tyle, na ile może ktoś, kto powrócił zza grobu. Chyba.

- To nic takiego- starał się brzmieć spokojnie.- Nic mi nie jest. A teraz naprawdę powinniśmy się pośpieszyć.

...

Teleportowali się na skaliste zbocze, niedaleko latającej siedziby Visiona, połączonej z najbliższym szczytem wąskim, metalowym podestem z ażurowymi barierkami z obu stron. Most wbrew pozorom był solidny, a sam pałac bliski, choć i tak czekało ich strome podejście. O ile z pałacu można się było śmiało teleportować, o tyle przy próbie teleportacji z powrotem uczestnikom takiego procederu groziło bolesne i powolne rozbicie na atomy.

Pietro zachwiał się i jęknął. Złapał się najbliższej większej skały- wystającego ponad inne, wysokiego głazu, przypominającego rekini ząb. Zatrzymał siostrę ruchem ręki.

Błękitna poświata raz bladła, raz jaśniała silnie wokół niego. Oddychał płytko i bardzo szybko.

- Wanda, co się dzieje?- zapytał Kapitan, odruchowo zasłaniając Wandę i Clinta własnym ciałem.

          

- To chyba reakcja na zaklęcie teleportujące. Jego cząsteczki muszą się ustabilizować. U ludzi trwa to ułamki sekund, ale u Pietro... Nie jestem pewna.

- Czyli go mdli tylko w bardziej... błyszczący sposób?- Clint wyglądał, jakby to jego mdliło. Był blady i zaciskał wargi w wąską linię, kiedy akurat nie rzucał mających rozładować napięcie komentarzy.

- Wanda, poczekaj!- zawołał Kapitan, ale Wanda go zignorowała, przemknęła pod jego ramieniem i zatrzymała się dwa kroki od brata.

- Pietro, posłuchaj mnie, skup się na moim głosie. Musisz się uspokoić. Oddychaj. Wdech i wydech. Powoli. Skup się na mnie. Pomogę ci. Wiem, że boli. Pierwszy raz zawsze jest trudny. - Mówiła spokojnie, acz stanowczo, jakby zwracała się do spłoszonego burzą konia albo psa.- Pamiętasz, jak pierwszy raz poszliśmy popływać? W tym małym stawie, który zawsze pojawia się po roztopach, za domem Jima. Bałeś się wejść do wody, mimo że nie sięgała ci pasa. Musiałam cię wciągnąć na siłę, chociaż potem zarzekałeś się, że było na odwrót. Pokłóciliśmy się o to, pamiętasz?

- Na następny dzień dałem ci koszyk malin, żebyś się na mnie dłużej nie złościła- Poświata przybladła, oddech powoli zwalniał.

- Tak. Były robaczywe, ale i tak kilka zjadłam.

Pietro parsknął rozbawiony. Wstał z lekkim trudem i się otrząsnął. Miał delikatnie przygarbione ramiona.

- Chodźmy już- poprosił.

- Na pewno w porządku?- upewnił się Kapitan.

- Tak. Raczej nie wybuchnę.

...

Kiedy weszli do latającego pałacu, migające strzałki zaprowadziły ich do dawniej niewidzialnej sali, w której Tony, Vision oraz, ubrany w pożyczone od tego pierwszego ubrania, Bruce analizowali razem schematy, których nikt, oprócz nich nie rozumiał. Thor i Natasha dołączyli kilka minut później. Wszyscy przyjęli słowa Pietro ze spokojnym skupieniem, jakby trochę spodziewali się, że oprócz królowej przyjdzie im zmierzyć się z innymi wrogami i to szybciej niż by chcieli. Ustalili plan- nie był idealny, ale nie do końca szalony, jak na ich standardy i miał szanse powodzenia. Na wspomnienie Ultrona Tony przymknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, wyglądał, jakby podjął jakąś ważną decyzję. Reszta po prostu przyjęła istnienie generała jako kolejną niedogodność, której nie można uniknąć.

Przygotowania do transportu Teseraktu trwały dłużej niż przewidywał Clint, lecz nie dostatecznie długo by przekreślić wszelkie szanse.

- Poradzisz sobie?- zagadnęła brata Wanda, kładąc mu rękę na ramieniu. Kaskady brązowych włosów okalały jej twarz.

- Dam sobie radę. Nie musisz się martwić. To tylko teleportacja z najniebezpieczniejszą energią w naszym świecie, która jakoś przywróciła mnie do życia i walka z armią mrocznych elfów- zaśmiał się cicho. Zacisnęła palce, milczała. Westchnął.- Przepraszam, to źle zabrzmiało. Po prostu... Poradzimy sobie. Wystarczy odpowiednio ukierunkować energię Teseraktu. Mamy ze sobą największe umysły kontynentu i najpotężniejszą czarodziejkę w historii.

- Co będzie- zawahała się.- kiedy Thor zabierze Teserakt? Co się stanie z tobą?

W ferworze zajęć nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Kiedy Wanda zadała pytanie, zdał sobie sprawę, że podobnie jak poprzednio, potrzebne informacje pojawiają się w jego głowie gotowe do wykorzystania. Wystarczyło po nie sięgnąć. Spojrzał na siostrę. Jego oczy zaczynały delikatnie pulsować. Ciało oblewał lodowaty płomień. Wolno. Za wolno.

- Midgard nie jest gotowy na moc kamienia. Teserakt wróci tam, gdzie powinien. Chodź. Wszyscy czekają.

Wanda spojrzała przez ramię na stających w luźnym kręgu Avengers, jak nazwał ich w pewnym momencie Tony, a Clint podłapał. Przytuliła brata.

- Tylko uważaj- wyszeptała mu do ucha.

- Ty też.

Odsunęli się delikatnie od siebie i podeszli do grupy.

...

Pojawili się w pełnym walających się rupieci warsztacie Starka. Nieużywane maszyny stały pod ścianami, obok szaf wypełnionych po brzegi częściami, które leżały też niemal wszędzie na podłodze, brzęcząc pod podeszwami butów.

Tony i Bruce od razu zabrali się za skręcanie kabli, śrubek i blaszek w pozornie pozbawioną sensu plątaninę. Steve, Natasha i Clint wyszli szybko z pracowni z zamiarem znalezienia Pepper oraz zainicjowania ewakuacji mieszkańców. Thor i Vision pilnowali Teseraktu. Wanda oraz Pietro, którzy pognali na wyższe kondygnacje, aby przez duże okna móc ocenić sytuację. Miejskie życie tętniło zwyczajnym rytmem. Mieszkańcy nie mieli pojęcia, co się dzieje, a raczej miało się dziać już wkrótce. Nic nie zwiastowało nadejścia Zotary i jej armii. Niebo miało przyjazną, jasną barwę, słońce przyświecało w najlepsze, na odległym horyzoncie próżno szukać uzbrojonych oddziałów.

Sielanka stolicy była aż bolesna. Ci ludzie nie znali wojny, nie wiedzieli, co czai się za bezpiecznymi czterema ścianami. Dzieci biegały radośnie przy fontannie na rynku, kupcy zachwalali swoje towary, w restauracjach klienci spokojnie popijali swoje napoje i raczyli się drobnymi słodkościami. Wkrótce to wszystko miało runąć jak domek z kart.

Ostry ryk syren alarmowych wdarł się w przesycone słodkim zapachem kwiatów i wypieków powietrze. Mieszkańcy patrzyli z zaskoczeniem na królewską siedzibę. Kilkoro podniosło się z krzeseł albo przystanęło. Z ukrytych w całym mieście głośników dobiegł opanowany głos Virginii Potts.

- Wszyscy obywatele mają obowiązek udania się w trybie natychmiastowym do przypisanych im schronów. Zachowajcie spokój. Zadbajcie o słabszych, zabierzcie ze sobą tylko najpotrzebniejsze przedmioty, zamknijcie domy. Wasz król zadba o wasze bezpieczeństwo. Powtarzam...- i tak kilka razy.

Ludzie i nieludzie we względnym spokoju zaczęli znikać z ulic. Nie wybuchła panika, lecz napięcie wisiało w powietrzu. Plac opustoszał. Kramy porzucono, rozsypały się pomarańcze, kilka krzeseł w restauracjach zostało przewróconych.

To nie stało się nagle. Nadchodziło stopniowo, z początku zmiany nie dało się dostrzec, lecz z czasem stawała się coraz wyraźniejsza. Cienie wydłużały się i nachylały w kierunku głównego placu. Były ciemne, ciemniejsze niż powinny, wszystkie zwrócone w kierunku bulgoczącej fontanny. Blask słońca jakby przygasł, ustawione na parapetach kwiaty zwiesiły kolorowe główki.

Wanda ścisnęła dłoń Pietro. Chłopak oddał uścisk. Ciepło promieniowało z ich złączonych dłoni. Brakowało mu tego, przez cały czas, który spędził... gdzie indziej, martwy, ale teraz tu była, a on był obok, żeby ją wspierać. Żałował, że nie może zrobić więcej.

Z podłogi wynurzyła się głowa Visiona.

- Już czas- powiedział.

Wanda skinęła głową. Niechętnie puściła brata i zbiegła po schodach do pracowni Starka.

Czerwone gwiazdy |ᴀᴠᴇɴɢᴇʀs ғᴀɴᴛᴀsʏ ᴀᴜ| ✓Where stories live. Discover now