4

96 5 0
                                    

Okatte (Beth)


Na granatowym firmamencie spływały powoli gwiazdy. Czułam do nich wstręt, jakby odbierały mi część radości. Nawet nie byłam pewna, dlaczego tak jest. Tak po prostu było, nie miałam na to najmniejszego wpływu. Ciekawe co robi Ozyrys...
- Pobudka. – Warknął ogier, na co podskoczyłam. Obróciłam łeb w stronę leżącego nieruchomo ogiera. – Idź mi po coś do jedzenia. – Nakazał, a ja parsknęłam krótko. Właśnie mi rozkazał ogier, któremu nie muszę pomagać!
- Może magiczne słowo? – Machnęłam ogonem, spojrzał na mnie jak na kogoś nie z tej ziemi. Czekałam na głupie słowo, które nawet każde małe źrebię potrafi powiedzieć bez pomocy rodzicielki czy ojca. Milczał.
- Co Ty sobie myślisz? – Wybuchnął nagle, położył po sobie uczy i szybko mrugnął. – W tej chwili pójdziesz po jedzenie, niewdzięczna kobyło! – Uderzył skrawkami ogona o ziemię, ale to dziwne zjawisko małych dosłownie szarych iskier mnie zdziwiło.
- Sam sobie wstań i sobie pójdź! – Powiedziałam, znów odzyskując głos. Przywidziało mi się, miałam omamy. – Powinieneś mieć do mnie szacunek, że w ogóle podjęłam się próby leczenia Twoich ran i że w ogóle masz dach nad tym swoim pustym łbem! –
- Odzywaj się do mnie jak należy... Ty... Ty... - Był tak zdenerwowany, że nie umiał dobrać do mnie konkretnego słowa. – Niechciana i zostawiona przez brata kobyło, która w swoim życiu gówno osiągnęła! –
Łzy nazbierały się w moich oczach. Wygalopowałam z jaskini, nie chcąc dawać mu satysfakcji widoku mojego płaczu. Nic by nie zrobił. Myśli o sobie, a ja nie potrafiłam spojrzeć na siebie. Najpierw pomagałam innym, na końcu byłam ja sama.
Chciałam tylko, aby zrozumiał że nie jestem jego służącą a jedynie siebie poniżyłam. Osada ludzka była dość daleko oddalona, więc zdziwiłam się gdy znalazłam się niecałe 20 metrów od płotu. Byłam tak rozpędzona, że jedyne co mogłam to przeskoczyć.
Odbiłam się w ostatniej chwili, ostro przejechałam klatką piersiową po drewnie i wylądowałam na ostrych kamieniach. Sapnęłam czując ciepło przepływające po moim ciele razem z bólem, które po chwili przyćmiła warstwa adrenaliny.
Wszędzie niewysokie dymki, które unosiły się z popielatych kotłów. Wysokie szpiczaste zakończenia namiotów były zakończone małą flagą z różnymi kolorami i pierwszymi literami. Lecz nie alfabetu, nawet nie byłam wstanie rozszyfrować.
Ruszyłam w głąb osady, była mizerna cisza która dzwoniła swoim „pamiętaj, spieprz to". Każdy kocioł powoli był coraz chłodniejszy, a gotowana w nim woda lub potrawa traciła na temperaturze. Znalazłam patyk, na którym wisiały dwa wiadra po dwóch stronach.

Jak na moje szczęście- oba były wypełnione dobrymi do spożycia leśnymi owocami oraz ziołami. Delikatnie zarzuciłam na grzbiet i starając się utrzymać ciszę zaczęłam szukać wyjścia z osady. Gdy znalazłam usłyszałam gwizd.
Pchnęłam pyskiem bramkę która była lekko uchylona, z grzbietu wzięłam patyk w pysk i ruszyłam galopem w las gdzie miałam nadzieję na to, że zdążę się ukryć i wrócę do ogiera. Nawet nie wiedziałam, dlaczego to robię!
Ciekawe co zrobiłby na moim miejscu Ozyrys, gdyby na miejscu myszatego była klacz. Mogłabym przysiąść, że zrobiłby to samo martwiąc się. Ta myśl dodała mi trochę siły, ale nie dane było mi wrócić. Musiał poczekać... Ciekawe czy się o mnie martwił.

W nocy zdążyłam znaleźć jednonocne schronienie, gdy wstałam żwawym kłusem ruszyłam przez jezioro w stronę jaskini gdzie przebywał ogier. Jakie moje było zdziwienie gdy zauważyłam ogiera zamaczającego chrapy w wodzie.
- Ekhem. – Odchrząknęłam stawiając przy nim dwa wiadra wypełnione owocami. Ogier bez entuzjazmu podniósł łeb i lekceważąco na mnie spojrzał. – Skoro nie dane było mi usłyszeć prośbę, to przynajmniej byś podziękował. –
Mizerną ciszę rozbrzmiał jego wymuszony śmiech. Byłam lekko zdezorientowana. Z jakiegoż znów powodu, ten pusty ogier się śmieje? Czyżbym powiedziała coś złego? Coś, czego powinnam żałować? A może powiedziałam co innego, niż myślałam?
- Ja? Mam dziękować takiej jak Ty? Kpisz sobie ze mnie Okatte? – Powiedział z agresywnym naciskiem na moje imię. Zamilczałam, gdy schylał się po owoce po prostu złapałam patyk w pysk i zabrałam mu jedzenie spod pyska.
- W takim razie, zapracuj sobie gówniarzu sam. – Burknęłam oburzona i ruszyłam w stronę schronienia, słysząc za mną powolne kroki. Nagle poczułam silne pchnięcie, straciłam równowagę i upadłam puszczając patyk.
- Gówniarzem, nazywać można jedynie Ciebie. – Powiedział obojętnie przechodząc i specjalnie stając na moim kopycie. Zacisnęłam szczękę, aby nie wydać z siebie jęku bólu. Zrobił to krótko, nie naruszył nic w kopycie, ale jednak zrobił.
Wstałam i złapałam patyk, ogier był dziwnie szybki. Ale już nie byłam wstanie się zdziwić, skoro sam doszedł do jeziora... Gdy znaleźliśmy się w jaskini, ogier ułożył się w tym samym miejscu, ale małego wilka już nie było.
Wysypałam zwinnie z wiader zawartość i do jednego wrzucałam owoce, do drugiego natomiast wsypywałam zioła, które zaraz miałam użyć do kolejnego nasmarowania ran tego bezczelnego chama. Co ja robiłam ze swoim życiem nie tak?
Złapałam wiadro z ziołami i z powrotem ruszyłam ku zbiornikowi wodnemu. Musiałam zamienić to w przysłowiową papkę. Gdy odłożyłam wiadro obok wody, wzięłam trochę do pyska i wypuściłam idealną ilość w wiadrze.
Kolejnym punktem było znalezienie patyka, którego znalazłam szybko i zaczęłam ostatni etap- rozcierałam zioła na miazgę, a woda sprawiała że robiła się z tego papka. Dlaczego ja mu jeszcze pomagałam?
- Skończyłam. – Skwitowałam krótko, kierując te słowa do siebie i wyrzuciłam patyk do wody. Spojrzałam na roztańczone chmury, co dodało mi uśmiechu. Zawsze gdzieś w głębi kochałam te urocze stworzenia, które nadają kształt chmurom. Miło by było jedną taką istotkę spotkać.
Złapałam uchwyt wiadra i podniosłam łeb, spokojnym stępem ruszyłam w drogę powrotną. Rozglądałam się, wsłuchując się w odgłosy przyrody. Delikatny szelest liści, śpiewający melodyjnie ptak...
Wszystko było tak bardzo idealne, jednak... Tęsknota za kimś psuła wszystko. Dlaczego to właśnie ja, byłam na świecie sama? Nikt nie umiał na to odpowiedzieć, jedni mówili że to los... Drudzy że to po prostu natura. Matka natura tak chciała.
Weszłam do jaskini trochę zamyślona, położyłam wiadro przy zadzie ogiera i złapałam za przyniesione liście, którymi miałam zamiar nałożyć leczniczą maź. Ogier nawet się nie sprzeciwiał. Po prostu milczał. Nic po za tym. Nawet na mnie nie spojrzał. Dziwne... Bardzo.
- Skąd wzięłaś owoce, wiadra i zioła? – Spytał ogier gdy skończyłam swoją „pracę".
- Z ludzkiej osady. – Rzuciłam obojętnie łbem. 

BÓSTWA; Wygnańcy [✔]Where stories live. Discover now