Ekran zawieszony na jednym z budynków informował o temperaturze i prędkości wiatru. Patrzyłam jak migał kolorami, po czym obraz zmieniał się na reklamę jednego ze specyfików do pielęgnacji twarzy. Kilkanaście sekund później na powrót ukazywała się informacja na temat pogody. Jarzyła się na czerwono jak sygnalizacja świetlna, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Cóż, przynajmniej nikt poza mną.
Nie powiedziałam nikomu, że idę na miasto porobić zdjęcia. Obawiałam się, że Yosuke po raz kolejny rzuci pomysł potowarzyszenia mi, a ja wolałam chwilowo pobyć sama. Z rodzicami praktycznie nie rozmawiałam. Zresztą, jak zauważyła mama, i tak nigdy nie mówiłam im dokąd wychodziłam ani nie pytałam się o pozwolenie. Chwytałam kurtkę, wkładałam buty i znikałam.
W znikaniu byłam dobra. Nawet bardzo, co stanowiło istną ironię, zważając na to, że miałam nieprzeciętne gabaryty.
Wyprostowałam się i odetchnęłam mocniej. Powietrze, takie samo jak w Clearwater, identyczne również jak w Los Angeles, wypełniło moje płuca. Tylko ono łączyło mnie z trzema miastami, w których żyłam.
Stałam pośrodku ulicy, po zachodzie słońca w jednym z największych miast świata, oddalona od wszystkiego, co przez ostatnie pięć lat stanowiło mój świat i paradoksalnie czułam, że maleńka cząsteczka mojego serca usiłuje zaszczepić się w Tokio. Odnosiłam wrażenie, jakby torowała sobie drogę na zewnątrz i z każdym dniem znajdowała się coraz bliżej ziemi, gdzie pragnęła się zakorzenić.
Mój wzrok powędrował po głowach przechodniów. Mijali się z trudem, w jakiś dziwaczny sposób utrzymując złudną grzeczność. Widziałam ich zmęczone twarze — ludzi-zombie udręczonych dwunastogodzinną pracą i masakryczną presją rzucaną pod nogi. Gdzieniegdzie w pubach widać było drzemiących mężczyzn, a białe maski przesłaniające usta przywodziły na myśl postapokaliptyczną wizję świata. Czarne stroje zlewały się w jeden cień, ginący gdzieś pośród jasnych wystaw sklepowych oraz kolorowych neonów najróżniejszych lokali.
To nie była Japonia, jaką widywali turyści. To nie był kraj, jaki wyobrażano sobie na zachodzie. To było prawdziwe oblicze Japończyków, prawdziwa twarz Kraju Kwitnącej Wiśni. Ta, którą pragnęłam ukazać, wbrew kłamliwej naturze aparatu fotograficznego.
— Co ty, do cholery, tutaj robisz?
Podskoczyłam przestraszona. Gwałtownie obróciłam się na pięcie, praktycznie wpadając na Aomine. Mój nos zanurzył się w grubym polarze jego bluzy tuż przy szyi, praktycznie kilka centymetrów od pięknej skóry w kolorze pysznego kakao.
Boże... kiedy ja nadałam temu nazwę?
— Wyszłam na chwilę, na spacer... — wykrztusiłam, z trudem odsuwając się na bok. Stercząc sama w kącie chodnika, nie zajmowałam zbyt wiele miejsca, ale z Aomine obok sprawa ulegała drastycznej zmianie.
Nie wyglądał na zadowolonego moim widokiem, a przecież to ja powinnam się złościć, że mi przerwał.
— To widzę, nie jestem ślepy, pytam, co tutaj robisz? — warknął, mrużąc oczy.
— Zdjęcia.
— Czy ty wiesz, która jest godzina? — burknął.
Ale ja nie patrzyłam na niego. Z nagła przestał on dla mnie istnieć równie szybko, jak się pojawił.
Z zaskoczeniem wpatrywałam się w dziewczynę, stojącą kilka metrów ode mnie, niższą o głowę, której jasny uśmiech rozświetlał ten wieczór. Rozmawiała z grupką znajomych, skupionych wokoło niej, jakby była kimś niezwykle ważnym. Jej dłoń co kilka sekund wykonywała nerwowe ruchy. Gestykulowała. Ekscytowała się, a ja byłam ciekawa powodu jej podniecenia.
CZYTASZ
Ciśnij Daiki (Aomine Daiki x OC)
FanfictionMinako Imaizumi jest laską, która nie ma w sobie zupełnie nic z wyjątkowości. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest obscenicznie nudna. Ubiera się na czarno, fotografuje wszystko co się rusza i uwielbia ciszę. A potem poznaje pewnego rudzi...