Zielony chłopiec #1

905 32 5
                                    

Tytuł nawiązuje do serii książek "Krąg Magii" autorstwa Tamory Pierce. Tym samym oświadczam, że nie czerpię z niego żadnych korzyści majątkowych.

Stoik uśmiechnął się, zresztą jak zwykle, gdy widział swoje zestawienie zysków z ostatnich trzech lat. Zbiegiem okoliczności, wszystkim wokoło, wydawało się to, że właśnie przed trzy laty, młody Czkawka zaczął pracować przy uprawie pszenicy oraz innych zbóż. Dzięki owym powodzeniom oraz świetnej strategii Ważki stał się jednym z największych gospodarzy w hrabstwie. Tylko on wiedział dlaczego to się stało: jego bękart był czarodziejem. Matka magika była nieślubną partnerką Stoika, która zmarła przy przedwczesnym porodzie. Brodacz niezbyt opiekował się nim, więc prawie nic o nim nie wiedział. Wyjątkiem były jego zdolności oraz wrogowie: dzieci sąsiadów, które zazdrościły mu jego statusu, którego tak naprawdę nie miał. Oni również byli wyjątkowi, lecz operowali przede wszystkim żywiołem powietrza, co było niemalże chlebem codziennym. Wyjątkiem była Astrid ona panowała również nad wodą.

Brunet jednak nic nie wiedział o swoich zdolnościach. Nie potrafił dostrzec w sobie czegoś więcej niż zwykłego pracownika. Wszystko zmieniło się po wizycie tajemniczego jeźdźca.

Czkawka jak zwykle spacerował koło lasu starając się zapomnieć o całym świecie. O rówieśnikach, którzy go poniżyli, aż w końcu pobili. O swoim ojcu, który karał za każdy najmniejszy błąd. Traktował, go gorzej niż pracowników z długami, a ci byli praktycznie niewolnikami. Usłyszał dźwięk galopującego konia na gościńcu. Gdy spojrzał w stronę drogi zauważył jeźdźca w zielonym stroju na białym koniu. Ten, gdy zauważył chłopca, zatrzymał się koło niego. Wyczuł moc tętniącą w chłopcu, gdyż miał identyczny talent.

- Jak się zwiesz chłopcze? - jego miły głos wyrwał bruneta z zamyślenia.
- Czkawka Haddock, panie. - odpowiedział pełen swego rodzaju niższości, nie patrząc w oczy rozmówcy. Tego nauczył się na podstawie kar ojca, które mniej więcej opierały się na biciu pasem.
- Nie jestem żadnym panem. I spójrz mi w oczy. - poprosił miłym głosem, jednocześnie kładąc rękę na ramieniu rozmówcy. Ten czując czyjś dotyk, odruchowo cofnął się, lecz na szczęście udało mu się zapanować nad chęcią zasłonięcia się.
- W czym mogę pomóc? - zapytał już nieco śmielej, lecz gotów, by uciekać.
- Szukam twego ojca. Gdzie... - nie dokończył, bo młodzieniec odpowiedział mu, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę. Z nikim prawie nie rozmawiał, więc czuł się co najmniej niezręcznie.
- Jest w domu. Jadąc gościńcem drugi dom na lewo. Miłego dnia, proszę pana. - po tych słowach odwrócił się i ruszył w stronę pobliskiego lasku. Musiał się uspokoić.
- Jako Królewski Czarodziej proszę cię, o towarzyszenie mi w drodze powrotnej. Muszę o tobie porozmawiać z ojcem - na te słowa zamarł, zbytnio zszokowany, aby odpowiedzieć.
- Co zrobiłem, by dostąpić tego zaszczytu, panie? - zapytał używając poprawnego zwrotu odnośnie tak ważnej persony.
- Dowiesz się. Ruszajmy. Jak przyjdziesz, poczekaj, aż cię zawołamy. - po tych słowach spiął ostrogami konia i niemalże wystrzelił przed siebie.

Podoba się? Dajcie znać w komentarzu czy chcecie dalszą cześć. Pozdrawiam wszystkich.

JWS - One shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz