21.2

2.5K 94 53
                                    


Nie mogłabym zasnąć z myślą, że jestem totalną porażką, a barceloński sen to tak naprawdę wierutne kłamstwo powielane przez ludzi, którzy nie muszą o nim marzyć.  


Co robią dorośli ludzie, kiedy ich mały świat wali się im na biedne, przeciętne głowy?
Co robią, kiedy ofiarowali kolejny kredyt zaufania, który nigdy nie zostanie spłacony?
Ja czułam jak obrastam w ceglany mur, mający odseparować mnie od reszty ludzkości.
Stawałam się zimna i obojętna, niebezpiecznie kontrastująca z tutejszym klimatem.

Szłam przed siebie, trzymając w ręce jeden z lepszych trunków z hotelowego barku i przecinając kolejne metry deptaka, prowadzącego do opustoszałej już plaży.
Podobno tak robią dorośli, a ja byłam mistrzynią uników i dywersji, co zdecydowanie przemówiło na korzyść takiego rozwiązania. W końcu adrenalina zaczęła opuszczać moje ciało, a na jej miejsce wkradła się bezsilność i zmęczenie po wcześniejszym wysiłku, doprawionym energicznym marszem.
Pierwszy raz podczas drogi, którą pokonywałam już kilkadziesiąt razy, rozejrzałam się wokoło i uświadomiłam sobie, że zupełnie nie poznaje miejsca, w którym jestem. Zadzierając głowę wysoko do ciemnych chmur, dostrzegłam, że nocą nic nie przypominało Barcelony, którą już zdołałam poznać. Wysokie, jednokolorowe, obdrapane miejscami bloki, poprzepalane latarnie, przepełnione kontenery na śmieci i rzadki ruch na ulicach, wszystko to jawiło się jak scena z serialu kryminalnego, a nie jak ujęcie z tandetnej komedii romantycznej.
Prawdziwa, ciemna strona Barcelony właśnie powitała mnie w swoich skromnych progach.
Potarłam energicznie ramiona, marznące od nadmiaru emocji i chłodnej bryzy, ciągnącej od morza. Sprawdzając wcześniej, czy nie skazałam się sama na niechciane towarzystwo, usiadłam na brzegu, zakopując nogi w piasku. Piłkarzom wyłgałam się zmęczeniem i nieodpartą chęcią długiego, kojącego snu, co kupili bez najmniejszego zawahania.
Wyrzuty sumienia gryzły mnie w czaszkę, ale nauczyłam się już żyć z tym nieprzyjemnym defektem, jakim jest sumienie.
Nie potrzebowałam teraz setki ramion, oferującej możliwość żałosnego wypłakania się na nich, lub tysiąca ust, sprzedających mi ckliwe usprawiedliwienia dla Brazylijczyka, napędzane nielicznymi protestami kilku warg, które gorliwie potępiają jego zachowanie, same robiąc dokładnie to samo.
Nie potrzebowałam nikogo, kto odezwałby się choćby jednym słowem.
Potrzebowałam samotności, szumu fal i procentów, które utoną w moich sokach żołądkowych, powodując chwilową błogość i odseparowanie od cyrku, jakim stało się moje życie.
Odkorkowałam butelkę kluczami od domu i upiłam łyk, delektując się jednocześnie słodkim i ostrym smakiem trunku.
Nie było to najmądrzejsze z więcej, niż jednego powodu, ale jedynie machnęłam niedbale ręką do własnych, uporczywych myśli. Jak dotąd z bycia mądrą i rozsądną nie przyszło mi absolutnie nic dobrego, więc po co kontynuować niesprawdzającą się tradycję?
Zadarłam ponownie głowę i popatrzyłam na  niebo, gdzie przez czarne kłęby co jakiś czas przedzierały się gwiazdy, rozpaczliwie pragnąc, by ktoś je dostrzegł.
Gdyby pominąć fakt co mnie tu przyniosło, sceneria byłaby nawet romantyczna.
Właśnie w tym momencie, może nawet kilka przecznic stąd, ktoś kogoś całował.
Właśnie teraz ktoś wyznawał komuś miłość.
Właśnie w tym momencie, pod tym ciemnym niebem, ktoś zasypiał w objęciach ukochanej osoby.
I byłam też ja.
Samotna, żałosna i ściskająca w dłoni szyjkę butelki, zamiast palców drugiej połówki.
Moje wyobrażenie o Neymarze właśnie roztrzaskało się na kawałki, jak niechciane lustro podczas przeprowadzki. Ostre odłamki utkwiły w mojej skórze i każdy z nich trzeba będzie boleśnie usunąć, jednak tak jak przy patrzeniu na bałagan na zakurzonym strychu, skwitujesz to jedynie dosadnym przekleństwem.
Niczym więcej, bo nie jest to warte nawet pół grama negatywnej emocji, która mogłaby zrujnować ci dzień.

Kopciuszek na boiskuWhere stories live. Discover now