Harry siedział właśnie w swoim pokoju. W sumie to w swojej celi, bo inaczej nie można było tego nazwać. Miał dość. Zdecydowanie zaczął wariować. Blizna piekła go od dłuższego czasu, a kiedy tylko udawało mu się zasnąć, do jego snu na zmianę wkradali się Matt i Draco.
Matt patrzył na niego z odrazą i wściekłością. Czuł się zdradzony i oszukany.
Czuł się dokładnie tak, jak Harry w tym momencie.
Draco natomiast patrzył na niego z wyższością, a satysfakcja wręcz od niego biła.
Tylko tyle. Śniły mu się tylko ich twarze. Zero konwersacji, zero jakichkolwiek czynów.
Czasem, gdy wpatrywał się w obraz za oknem, miał wrażenie, że gdzieś w oddali widzi Dracona.
Ale to niemożliwe.
Usłyszał kroki na korytarzu i to była chwila, kiedy zdecydował się to zrobić.
Szczęk zamka i ciche skrzypienie drzwi. Przyzwyczajony do jego dotychczasowej uległości Śmierciożerca wszedł do komnaty, ściskając prawą ręką różdżkę, jednak opuszczoną.
Harry jak w transie rzucił się na niego. Talerz spadł na podłogę i rozprysł się na kawałki, robiąc przy tym niesamowicie wiele hałasu. Brunet chwycił prawy nadgarstek mężczyzny jedną ręką, drugą próbując wyrwać mu różdżkę.
W tym momencie nie myślał o swoim życiu. Nie myślał o niczym. Miał po prostu dość samotności. Miał dość tych ścian. Spędził tu wystarczająco dużo czasu, żeby policzyć i spamiętać wszystkie niewielkie pęknięcia w ścianach.
Śmierciożerca kopnął go z całej siły w piszczel. Harry zawył z bólu, jednak nie puścił go. Mężczyzna powtórzył ruch, tym razem trafiając jednak w kolano. Zielonooki osłabł, jednak wciąż uparcie walczył.
Z różdżki zaczęły się wydobywać czerwone iskry, opadające powoli w dół. Jak się za chwilę okazało iskry dotykając paneli czy też dywanu wywołały natychmiastową reakcję. Pokój zajął się ogniem.
Gorące płomienie sięgnęły stopy Harry'ego i podpaliły jego buta. Przestraszony zielonooki odskoczył natychmiast, odsuwając się pod samo okno, gdzie było najmniej płomieni. Niefortunnie potknął się o kawałek zwiniętego dywanu i upadł.
- Aquamenti! - ryknął mężczyzna. Płomienie zgasły w przeciągu kilku sekund. Harry'emu dym na chwilę przysłonił widoczność, jednak już po chwili wiedział w jakiej sytuacji się znajduje.
Śmierciożerca celował do niego swoją różdżką, uśmiechając się przy tym z lekka szalenie.
Harry patrzył, jak czarodziej krzywi się nieznacznie i spogląda na lewe przedramię. Jego uśmiech powiększył się.
- Wstawaj, Potter. Idziemy. - warknął, a Harry po raz pierwszy miał okazję usłyszeć jego głos. - No już! - krzyknął.
Zielonooki powoli podniósł się i na lekko trzęsących się nogach wyszedł z pokoju. Rozejrzał się, nim nie został pociągnięty za ramię. Miał wrażenie, że gdzieś za rogiem mignęły mu srebrzyste włosy.
Szli długim i ciemnym korytarzem. Po drodze nie mijali nikogo innego. Harry kroczył dumnie z podniesioną głową, nie chcąc okazywać jak naprawdę się czuje. Bał się. Cholernie się bał.
Przez cały ten czas siedział sobie w pokoju i nikt nie zwracał na niego uwagi, a teraz przez ten głupi, nieprzemyślany atak był właśnie prowadzony nie wiadomo gdzie i po co.
Głupi! Głupi! Głupi!
No i po co się na niego rzucałeś?
Przeklinał się w myślach i nawet nie zauważył, kiedy podeszli pod wielkie, czarne drzwi. Śmierciożerca który go tu przyprowadził złapał za klamkę i otworzył je, po czym odsunął się na bok i gestem ręki kazał Harry'emu wejść.
Potter podniósł głowę jeszcze wyżej i wmaszerował do sali. Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę, a on nieco zmieszany, nie wiedząc co właściwie ma zrobić, zatrzymał się i spojrzał po wszystkich.
Śmierciożercy siedzieli przy długim stole, a na samym końcu zasiadał sam Voldemort, który patrzył na niego swoimi czerwonymi oczami i szczerząc się pożółkłymi zębami.
- Podejdź, Harry. Zająłem Ci miejsce. - zawołał swoim wysokim głosem Czarny Pan, wskazując stojące najbliżej niego puste krzesło.
Harry przeszedł przez salę uważnie rozglądając się po twarzach zgromadzonych. Na pierwszy rzut oka zauważył Bellatriks wraz ze swoim mężem, a także Carrowów. Kojarzył też Dołohowa i Yaxleya, ale inni pozostali dla niego zagadką. Co go zaskoczyło najbardziej to nieobecność Malfoyów.
Stanął koło Voldemorta, a ten z tym samym uśmieszkiem skinął głową na krzesło. Zielonooki czując, że nie ma wyboru, zajął miejsce.
- Zobaczcie. Sam Harry Potter zaszczycił nas swoją obecnością na dzisiejszym spotkaniu. - klasnął w dłonie, a kilkoro Śmierciożerców zaśmiało się ochryple czy też rzuciło mu nienawistne spojrzenie. - Chciałbym...
- Nie! - drzwi gwałtownie się otworzyły, a do sali wbiegł zdyszany Draco. W dłoni trzymał mocno różdżkę, a jego wzrok w szaleńczym tempie skanował pomieszczenie. Widząc Harry'ego całego i przede wszystkim żywego, odetchnął lekko z ulgą.
- Czy coś się stało, Draconie? - zapytał z uprzejmym uśmiechem Voldemort, jednak siedzący obok niego Harry mógł wyczuć bijącą od niego furię. Blizna zapiekła go boleśnie, ale powstrzymał się od potarcia jej. Nie mógł okazać żadnej słabości.
- Zostaw go. - warknął blondyn i wycelował różdżką w Czarnego Pana, który wydawał się być szczerze zaskoczony.
W tym momencie do sali wpadł starszy Malfoy i szybkim krokiem podszedł do swojego syna.
- Draco! - syknął i złapał go za rękę, próbując opuścić jego różdżkę.
- Dość! - zagrzmiał Voldemort i wstał. - Lucjuszu. - powiedział spokojnie i uniósł dłoń, niemo nakazując mu się odsunąć.
- Panie... - zaczął Lucjusz, jednak Czarny Pan rzucił mu takie spojrzenie, że ten natychmiast zamilkł i pokornie spuścił głowę.
Draco przełknął ciężko ślinę i mocniej ścisnął różdżkę.
- Zostawcie nas samych. - powiedział cicho, jednak wszyscy doskonale go usłyszeli.
Śmierciożercy zrobili zawiedzione miny, jednak wstali i po kolei zaczęli się teleportować.
- Ty, Lucjuszu... zostaniesz. - zarządził. - Pilnuj Pottera.
Harry nadal siedział przy stole, teraz już zupełnie sam. Starszy Malfoy zaczął zmierzać w jego stronę, jednak co chwila odwracał się, obserwując z niepokojem całą sytuację.
Jego syn właśnie mierzył z różdżki do Lorda Voldemorta.
Czarny Pan okrążył Dracona, na chwilę zerkając na Harry'ego, jednak po chwili skupił swoją uwagę na młodszym Malfoyu.
- Draco, Draco, Draco... - zanucił, kręcąc w rozbawieniu głową. - Nie nauczyłeś się, że ja nie toleruję nieposłuszeństwa? - warknął.
- Nie pozwolę Ci go skrzywdzić. - powiedział cicho, jednak w jego głosie można było wyczuć pewnego rodzaju pewność i determinację.
Lucjusz Malfoy zatrzymał się niecały metr od Harry'ego, w zasadzie nie zwracając na niego uwagi.
Voldemort wyciągnął swoją różdżkę i delikatnie przejechał po niej palcami.
W jednej chwili kilka rzeczy wydarzyło się w jednym momencie.
Harry zerwał się z miejsca i wyrwał Lucjuszowi laskę, po czym wyciągnął z niej różdżkę.
Voldemort, który już unosił dłoń gotów do rzucenia zaklęcia, odwrócił się gwałtownie, kierując różdżkę na Harry'ego.
- Avada Kedavra!
- Expelliarmus!
Krzyknęli jednocześnie, a ich zaklęcia zderzyły się ze sobą.
Draco patrzył sparaliżowany na scene, która odgrywała się przed nim. Nie do końca jeszcze rozumiał co właściwie się działo.
To on miał ratować Harry'ego, a wyszło na odwrót...
Voldemort wydał z siebie ryk wściekłości i włożył całą swoją siłę w zaklęcie. To jednak nic nie dało. Czerwony promień Harry'ego zaczął przezwyciężać ten zielony. W końcu różdżka wypadła Voldemortowi z ręki, prosto do wyciągniętej dłoni Harry'ego.
Czarny Pan odwrócił się w stronę Dracona i wyciągnął rękę.
- Oddaj mi swoją różdżkę! Daj mi ją a daruję Ci życie! - wrzasnął.
- Zrób to Draco! - Usłyszał krzyk Harry'ego. Był odległy, jakby przez grubą szybę.
Draco mocniej zacisnął palce na różdżce. Voldemort ruszył ku niemu, a wtedy...
- Avada Kedavra!
Z różdżki Malfoya wystrzelił szmaragdowy promień, który ugodził Lorda Voldemorta prosto w serce. Lub w miejsce, w którym powinno się znajdować serce.
Martwe ciało padło na ziemię, a jego czerwone, przerażające oczy były szeroko otwarte.
- Draco! - Harry krzyknął i pobiegł w jego stronę, całkowicie ignorując zszokowanego Lucjusza.
- Darco?!
Ale Draco wciąż słyszał go jak przez szybę. Jakby był gdzieś daleko. Poczuł, jak kręci mu się w głowie, a grunt osuwa się spod nóg.
Potter podbiegł do blondyna i w ostatniej chwili uchronił go przed twardym upadkiem na ziemię.
***
Został ostatni rozdział ^^
Na osłodę poniedziałku ;)
Ej mam dość mojego psa który na każdym kroku posuwa poduszki XDD
Pozdrawiam i do następnego!
Wasza Frytka :)