Poczułem wilgoć na twarzy. Ewidentnie ktoś lub coś mnie po niej lizało. Z góry zakładając, że to Brooklyn, zarządałem, żeby przestał. Jednak gdy otworzyłem oczy zobaczyłem nad sobą puchatą kulkę czarnego futra. Było to tak urocze, że nie potrafiłem powstrzymać piskliwego głosu, który wydobył sie z mojego gardła.
- Hej koteczku. Ktoś tu chyba jest głodny, co?
- Owszem kochanie, burczy mi w brzuchu - odezwał się blondyn, obejmujący ręką moją talię.
- Przecież mówiłem to do Kali, głupku.
- Dlaczego do mnie nie zwracasz się tak ładnie jak do niej? - zapytał z udawanym fochem i odwrócił się do mnie plecami.
Zignorowałem to, wiedząc, że zaraz mu przejdzie i zacząłem drapać kota za uchem, za co podziękował mi miarowym mruczeniem. Brooklyn kilkakrotnie kaszlnął, a przy ostatnim razie przypomniałem sobie o wczorajszej obietnicy skorzystania z usług służby zdrowia.
- Mieliśmy iść do lekarza, wstawaj. - Pociągnąłem chłopaka za dłoń.
Żadnej reakcji. Nadal udawał obrażonego.
- Proszę, jest już późno, a na pewno będziemy czekać w kolejce.
- Nic za darmo - odburknął, ale spowrotem obrócił się twarzą w moją stronę.
- Brooky, czy mógłbyś ruszyć swój boski tyłek z tego łóżka?
- To za mało - powiedział, a ja uniosłem do góry brwi, nie wiedząc, co jeszcze chciałby usłyszeć. - Chcę buzi.
Przewróciłem oczami, ale odłożyłem Kalę na bok i zbliżyłem się do blondyna. Delikatnie tylko musnąłem jego wargi. Jednak chłopak chciał więcej. Mocno przyciągnął mnie do siebie, trzymając rękę na moich plecach. Jego pocałunek był pełen namiętności. Nie chciałem go przerywać, ale w głowie słyszałem echo pokaszliwania, a nie sprzyjało ono romantycznej atmosferze.
- Idziemy - oświadczyłem z sercem mocno bijącym w piersi.
Ześliznąłem się po drabince, trzymając na rękach kotkę. Gdy postawiłem ją na ziemi, usadowiła się na miękkim dywanie. Pospiesznie włożyłem na siebie moje ulubione spodnie i koszulę w czerwoną kratkę. Brook natomiast ubrał czarną bluzę z kapturem i szare dresy z motylkiem. Z tego powodu zanuciłem pod nosem tekst piosenki najlepszego zespołu na świecie:
- „Where have you been my little butterfly?
What are you doing friday night?"- „We can fly to Brazil".
- Nie wydaje mi się - skwitowałem.
Gdy wychodziliśmy z pokoju, przyjaciel złapał mnie za tyłek. Gwałtownie się zatrzymałem, ale nie zdążyłem nic powiedzieć, bo z łazienki, znajdującej się naprzeciwko naszego pokoj, właśnie wyszedł Mikey. Przywitałem się z nim i postanowiłem, że temat łapania mnie z zaskoczenia za pośladki odłożę na później. Nie widziłem jego miny, ale byłem w stanie wyobrazić sobie satysfakcjonujący uśmiech na jego twarzy.
Udaliśmy się do kuchni. Zaproponowałem chłopakom, że zrobię jajecznicę na śniadanie, co przyjęli z wielkim entuzjazmem. Oprócz nich nakarmiłem również naszą kotkę, która domagała się posiłku, ocierając się o nasze nogi.
- Jest coraz grubsza - powiedział Mikey. - Niedługo pęknie.
- Nie tylko ona - odezwałem się.
Oboje znacząco spojrzeliśmy na Brooka, wciągającego jajecznicę, że aż mu się uszy trzęsły. Gdy zrozumiał, że była to aluzja do jego osoby, lekko się oburzył.
- Ejj! Niedługo pójdę na siłownię - powiedział, odwracając się w moją stronę.
Jasne.
- Jak na razie pójdziesz do lekarza - oznajmiłem. - Mikey idzie z nami.
- A do czego ja tam będę potrzebny?
- No właśnie, do czego? Nie musicie trzymać mnie za ręce w gabinecie.
- Przejdzie się, spacer dobrze mu zrobi - powiedziałem, spoglądając na bruneta, który prawdopodobnie już wiedział, co go czeka.
Ubraliśmy się w kurtki, bo na dworze temperatura z dnia na dzień była co raz niższa. Zima szła wielkimi krokami. Zanim wyszliśmy, udałem się jeszcze do naszego pokoju, by wyciągnąć z szafy szal. Podszedłem z nim do Brook'a i szczelnie go nim owinąłem.
- Jack, wyglądam w tym jak bałwan.
Zmierzyłem chłopaka od góry do dołu i zapominając, że obok stoi Mikey, powiedziałem:
- Jak ładny bałwan.
Mimo, że większość twarzy blondyna była otulona materiałem, dostrzegłem jego usmiech. To samo zjawisko miało miejsce na ustach Cobban'a, co mnie samego już tak nie cieszyło. Poczułem, jak krew napływa do moich policzków. Miałem ochotę zniknąć.
Przychodnia znajdowała się dzisięc minut drogi od naszego mieszkania. Szliśmy w milczeniu, a w moim sercu narodziło się pragnienie chwycenia Brooka za rękę. Było tak silne, że nie potrafiłem go ugasić. Dotknąłem jego dłoni, pod pretekstem włożenia jej do kieszeni jego kurtki. Przecież było zimno, nie chciałem, żeby zmarzła.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, kazałem Mikey'owi zaczekać na mnie na ławce. Chciałem odprowadzić Brook'a i wiedzieć, ile osób czeka w kolejce. Chłopak w tym czasie odpisywał komuś na wiadomość.
- Nie musisz ze mną iść, dam sobie radę - powiedział niespodziewanie przed wejściem głównym do przychodni, odkładając telefon do kieszeni.
- Pójdę, jeśli chcesz mogę czekać w poczekalni. Napiszę do Mikey'a - sięgałem już po komórkę. Stwierdziłem, że rozmowę z brunetem mogę odłożyć.
- Nie. Będziemy wyglądać jak geje - rzucił i pchnął szklane drzwi, wchodząc do środka.
Zaniemówiłem. Jak to geje? A kim niby jesteśmy? Powiedział to chłopak, który jeszcze godzinę temu kleił się do mnie, całował i dotykał po tyłku, jakby był niewyżyty. Nie wiedziałem, skąd w nim ta nagła zmiana. To zabolało. Może tylko się mną bawi? Tak naprawdę mu na mnie nie zależy. Potrzebuje odskoczni, zapomnienia o problemach. Nie, Jack. Na pewno da się to jakoś inaczej wyjaśnić. Wstydzi się mnie. Duff! Poczułem, jak zaczynają drżeć mi ręce. Schowałem je do kieszeni, chcąc je ukryć przed samym sobą. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Powoli odwróciłem się w stronę ławki, na której kazałem poczekać Mikey'owi.
- Czy ty i Brooklyn... ?
- Nie. Nie wiem - przerwałem mu, siadając obok. Miałem nadzieję, że uda mi się pohamować ten natłok mysli, który toczył bitwę w mojej głowie.
- Dobrze wiesz, że musimy porozmawiać.
- Nie wiem o czym.
- Nie udawaj głupiego Mikey. Wiem, że nie zrobiłeś badań, nawet nie ruszyłeś palcem, żeby poszukać ośrodka, który mógłby cię z tego wyleczyć. A co gorsza nadal bierzesz to świństwo.
Chłopak nic nie powiedział, tylko spuścił głowę. Chwyciłem go za ręce w celu dodania otuchy i kontynuowałem:
- Wyjście z tego nie jest łatwe. Jesteś uzależniony i gdybyś przestał brać heroinę reakcja organizmu nie byłaby przyjemna. Nie siedziałbyś teraz tutaj, tylko kulił się z bólu i prosił o dawkę narkotyku. Sądzę jednak, że o tym wiesz.
Pokiwał głową na znak, że potwierdza mój domysł. Przygryzł dolną wargę.
- Myślę, że gdybyś powiedział o tym chłopakom, to razem znaleźlibyśmy rozwiązanie. Albo chociażby komuś z rodziny.
- To nie wchodzi w grę.
Rodzice chłopaka są już ludźmi w podeszłym wieku. Zapewne nie chce ich sobą martwić lub boi się niezrozumienia z ich strony. Ma jeszcze starszego brata, który wraz ze swoją żoną prowadzi jakąś firmę w Stanach. Myślałem już o tym, żeby zawiadomić go o sytuacji, ale nie byłem w stanie sam podjąć tej decyzji.
- W takim razie proszę cię, powiedz o tym chłopakom. Ja mogę się tym zająć, jeśli tak będzie dla ciebie łatwiej. Znajdziemy ośrodek, który cię wyleczy. Musisz tylko dać sobie pomóc.
Brunet zaczął kiwać głową, wpatrując się w przestrzeń. Mocniej ścisnąłem jego dłonie, obdarzając go lekkim uśmiechem, którego nie zauważył.