Rozdział II

355 33 19
                                    

Do dziś pamiętam moment, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Może nie była to zbyt spektakularna chwila, wokół nie było grających zachłannie skrzypków, czy spadającego z nieba konfetti. A jednak, mimo upływu czasu i faktu, że w tamtym momencie nie wiedziałem, że chwila ta będzie miała kiedykolwiek jakieś znaczenie, pamiętam dość dużo. Pamiętam sposób, w jaki na mnie spojrzał, a ja spojrzałem na niego. Pamiętam ciekawość w jego oczach, drżenie jego rąk, czy brzmienie głosu. Pamiętam, o co mnie zapytał i pamiętam jak bardzo głupie mi się to wtedy wydawało.

Miałem tylko dwadzieścia jeden lat, zero życiowego doświadczenia, zero umiejętności, czy pomysłu na siebie, ale gdy zastanowiłem się nad tym wszystkim dłużej, miałem też jedną chęć, a właściwie brak chęci.

Nie chciałem zamiatać jebanych chodników.

Dlatego też, klnąc przy tym jak szewc, ubrałem koszulę (tak, naprawdę to zrobiłem) i wsiadłem do samochodu ojca dziesięć minut przed dziewiątą. Nie miałem zamiaru się do niego odzywać całą drogę, zwłaszcza, że cały czas w kółko powtarzał, że podjąłem dobrą decyzję i jest ze mnie dumny.

Nie obchodziło mnie to wtedy. Ale nie chciałem mieszkać pod mostem, a już na pewno nie chciałem zamiatać tych nieszczęsnych chodników.

Więc się zgodziłem.

Zgodziłem się i prawdopodobnie była to najlepsza decyzja w moim życiu, nawet, jeśli tamtego dnia uważałem zupełnie odwrotnie.

***

Po jakichś dziesięciu minutach podjechaliśmy na podjazd i jakkolwiek zmęczony nie byłem wcześniej (spałem może z trzy godziny i miałem cholernego kaca), gdy tylko zobaczyłem posiadłość, w jakiej miałem pracować, rozbudziłem się natychmiastowo, otwierając z niedowierzania szybę od samochodu.

- A więc jesteśmy – westchnął mój ojciec, gasząc silnik. Nie wyglądał na zaskoczonego - prawdopodobnie bywał już tu wcześniej. Zacząłem zastanawiać się, czego jeszcze o pracy ojca nie wiem. Właściwie nic dziwnego, skoro nigdy tak naprawdę nie pytałem. 

Nie potrafiłem jednak oderwać wzroku od tego, co było przede mną. Po pierwsze, dom nie był domem, tylko cholernym małym, śnieżnobiałym pałacykiem, który wyglądał, jak wyjęty żywcem z renesansu, z tymi wielkimi, przeszklonymi oknami, kolumnami i dużymi, podłużnymi schodami. Podjazd również dorównywał mu wielkością, a wszędzie dookoła, między bardzo licznymi drzewami, krzewami kwiatów i najpiękniejszymi kępami chyba wszystkich możliwych odmian róż, jakie kiedykolwiek widziałem, znajdowały się rzeźby, altanki, strumyki, huśtawki i fontanny, a za domem tych ogrodów było jeszcze więcej i – "czy to  jest kurwa pieprzona winnica?" – wszystko było tak ogromne i piękne, że naprawdę zastanawiałem się, kim są do cholery ci ludzie i dlaczego nigdy wcześniej o nich nie słyszałem, skoro mieszkają w tym samym miasteczku, co ja.

- A więc jesteśmy – powtórzyłem, jakby w transie. Po chwili oderwałem wzrok od widoku zza szyb i z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy spojrzałem na swojego ojca – Nie mówiłeś, że będę pracował u pieprzonej angielskiej królowej – prychnąłem, udając, że wcale w jakiś sposób mnie to nie ekscytuje.

Mark zaśmiał się cicho.

- Przedstawiam ci posiadłość państwa Styles – powiedział jakby oficjalnie i odpiął mój pas, dając mi do zrozumienia, że powinienem już wysiadać – Idziesz, czy mam cię zaprowadzić?

- Poradzę sobie – stwierdziłem, choć tak naprawdę nie byłem tego taki pewien. Nie, kiedy naprawdę nie miałem żadnego doświadczenia życiowego, a jedyne na co miałem ochotę w tym momencie to porządne zjaranie się z Zaynem i Liamem.

For Your Eyes Only | Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz