2. Rozdział 10

41 3 0
                                    

KATHRINE

– Jak minęła pierwsza nocka, sensacjo tygodnia?– na krawędzi kubka wypełnionego herbatą pojawiła się znajoma mi już od wczoraj twarz, przyjaciółki mojego asystenta. Jej dzisiejszy wygląd znacznie różnił się od tego co miała na sobie wczoraj.

Jej wczorajsze czarne rurki i luźny t-shirt z narzuconą nie niego kurtką z ekologicznej skóry, zastąpiły jeansowe ogrodniczki z wytartymi kolanami, spod których wystawał biała bluzka z krótkim rękawem. Jej turkusowe włosy, zostały starannie upięte w ciasnego koka z paroma luźnymi kosmykami po prawej stronie jej twarzy. Obok niej, rzucony niedbale na stolik, leżał kapelusz słomkowy, opleciony czarną wstążką.

– To był raczej poranek– ziewnęłam szeroko– mój przyjaciel nie pozwalał mi się rozłączyć dopóki nie zrelacjonowałam mu wszystkiego. Dosłownie, wszystkiego. Od ludzi zaczynając, na drzewach i krzakach kończąc.

– Twój przyjaciel wie gdzie jesteś?– zapytała, wbijając widelec w pomidorka koktajlowego na swoim talerzu.

– Nie do końca. Wie tylko, że jestem blisko mojego ojca. Ucieszył się, że na razie nie musi mnie szukać i nikogo mordować– uśmiechnęłam się.

– Jesteście blisko, prawda?

Skinęłam głową.

– Znamy się od dzieciństwa. Praktycznie jest bratem z innej matki i ojca...

Ojciec Alexa, człowiek którego nigdy nie widziałam na oczy, ale byłam przekonana o mojej czystej nienawiści i pogardy płynącej w kierunku tej jednej osoby. Podobnie jak moja ciotka, zgłosił go do turnieju, podpisując jego możliwy wyrok śmierci.

Wyrok śmierci który nałożyłam na niego, ja. Od zawsze skakał za mnie w ogień i byłam absolutnie pewna, że zrobi to jeszcze nie raz. Zrobi wszystko, aby wypełnić dziecinną obietnice złożoną mojej matce w dzień kiedy się spotkaliśmy. Mogłabym stanąć w najbardziej niebezpiecznym i najbardziej niedostępnym miejsc na świecie, a on tak czy siak znalazłby się tam w odpowiednim momencie żeby osłonić mnie swoim życiem. Nie zasługiwałam na niego i niczym przez resztę mojego życia nie będę w stanie tego zrobić.

Ma rodziców, obydwóch śmiertelnych, ale wielu uznałoby go za syna jakiegoś boga. Nie ma mowy, a by tyle poświęcenia i miłości mieściło się w jednej śmiertelnej osobie.

Miłości, która ciągle marnuje się na jedną osobę.

– Prudence... nie wiesz kiedy Afrodyta ma najbliższe zajęcia ze swoimi dziećmi?– zapytała cicho wpatrując się w stół.

– Niestety nie. Wielka dwunastka często pojawia się niespodziewanie aby prowadzić zajęcia ze swoimi dziećmi. Camilla powinna wiedzieć coś więcej, czasami bogowie zwracają się do niej z prośbą o przygotowanie klasy. Łatwiej by chyba było gdybyś dostała się na górę i usiadła pod ścianą na jakimś korytarzu... albo wparowała przed obradami do środka... chociaż nie, nie próbuj tego bo Gromowładny się wkurzy, że marnujesz boski czas. Do czego jest ci potrzebna, raczej jej nie potrzebujesz.

– To... sprawa osobista. Dzięki tak czy siak– wgryzłam się w kanapkę z szynką.

–Spoko... Mellie! Po śniadaniu od razu, na pole?– zawołała do dziewczyny o włosach w kolorze truskawkowego blond ściągniętych w koński ogon.

– Si, mi amor– zawołała do niej w odpowiedzi przez ramię.

– Dzieci Demeter mają dzisiaj zajęcia na polu?– zapytałam patrząc ponownie na jej kapelusz.

ArenaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz