12. Tony Trent, bożyszcze nerdów

8.3K 851 499
                                    

Sporo jeżdżę po Polsce i tak sobie zawsze myślę, że fajnie by czasem zorganizować jakieś "spotkanie autorskie" z tej okazji. A potem sobie przypominam, że jestem stara i dziwnie bym wyglądała, siedząc z moimi czytelnikami. Jak jakiś kandydat na pedofila, czy coś.

Ciężko być Ast xD.

Jeśli się nad tym zastanowić, kolejny poranek nie różnił się zbyt wiele od poprzedniego. Znów było mi niedobrze, w gardle znów miałem pustynię, a głowa bolała mnie tak, jakby ktoś walił w nią młotkiem od środka. Śmierdziałem też przetrawionym alkoholem, poczucie skrajnego zażenowania własną osobą również się nie zmieniło.

Było mi tylko trochę mniej wygodnie niż poprzedniego dnia i nie zbudził mnie dźwięk telefonu.

Zbudził mnie osobnik, który gwałtownie zerwał koc z mojego okrytego tylko bokserkami ciała, a potem bezceremonialnie odsłonił rolety, żeby słońce mogło bestialsko świecić mi w twarz.

- Mówiłem ci - mruknął Adam gdzieś z oddali, więc to nie on tak brutalnie mnie potraktował.

- Co robisz? - jęknąłem męczeńsko, głosem schrypniętym od fajek i alkoholu, chociaż w zasadzie wcale mnie to nie obchodziło. Chciałem tylko dalej spać. Napić się wody, a później spać. I chciałem, żeby ten ktoś, kto nade mną stał, zasłonił w końcu okno i dał mi spokój. Nie miałem nawet siły na sprawdzenie kto to taki, nic mnie to nie obchodziło.

- Co ja robię? JA? - ten głos poznałbym wszędzie, nawet jeśli ostatnio częściej słyszałem go przez telefon niż normalnie. Cóż... Jeśli być całkiem szczerym, przez ostatnich kilka tygodni używał głównie tego tonu, więc miałem ułatwione zadanie. - A co ty, do cholery jasnej, najlepszego wyprawiasz?

- Eddy? - jęknąłem nieprzytomnie i zmusiłem się do uchylenia powiek, czego pożałowałem od razu, bo oberwałem promieniami słonecznymi prosto w rozszerzone źrenice.

To boli.

Naprawdę.

W te dni, w które nawet kot potrafi za głośno stać.

Nie miałem zbyt wiele czasu na kontemplowanie mojego nieszczęścia, bo mój najlepszy przyjaciel chwycił mnie za ramię i siłą ściągnął z kanapy na podłogę, żeby przyspieszyć proces wstawania do którego wcale się nie kwapiłem. Przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał mi przyłożyć, naprawdę. I nie byłem pewien, czy mu się dziwię.

- Zadzwoniłeś na mnie naskarżyć? - zbierając z podłogi swoje zwłoki i resztki potrzaskanej w tym momencie dumy, spojrzałem gniewnie na Westa, który siedział na stole, zaraz obok śniadania.

Na widok którego momentalnie zrobiło mi się gorzej.

- A ty - wymierzyłem oskarżycielsko palec w Eddy'ego - przyjechałeś, żeby...

- Najwyraźniej sam nie umiesz sobie poradzić.

- Nie zachowuj się, jak moja matka, Litsner! - warknąłem, trochę bardziej agresywnie niż zamierzałem, bo mój przyjaciel, dla poparcia swoich słów, zdzielił mnie w tył głowy.

- Charlie odchodzi od zmysłów, kretynie - oberwałem jeszcze raz. To naprawdę nie jest przyjemnie. Chyba wspominałem, że moja głowa od tygodni nie była w najlepszym stanie, nie potrzebowałem, żeby ktoś ją okładał w gratisie. - Nie można się do ciebie dodzwonić, internet aż huczy od plotek na twój temat... A teraz jeszcze zacząłeś ćpać?!

Chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Eddy był tak wściekły. Poczerwieniał cały, wyglądał jakby para miała mu pójść z uszu lada moment, a dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy tylko cisnął mi w twarz pustym woreczkiem strunowym po pigułkach. Tych które, wedle mojej wiedzy, West spuścił w zlewie po tym jak wróciliśmy do mieszkania.

Mężczyzna z billboardu | YAOIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz