Ktoś mógłby uważać, że zostawienie pięcioletniego dziecka bez opieki nawet na krótką chwilę jest nieodpowiedzialne i karygodne. Może miałby rację, a może po prostu nigdy nawet nie dotknął pieluchy pełnej brązowej papki i nigdy nie wycierał obsranego tyłka rozwrzeszczanego bachora, dla którego leżenie na czymkolwiek przez więcej niż kilka sekund jest niedopuszczalną formą rozrywki. Już samo nazwanie swojego dziecka "bachorem" wywołało by pewnie niemałe poruszenie i krzywe spojrzenia na twarzach nadgorliwych obrońców wiary w idealne rodzicielstwo. Idealne matki istnieją tylko w gębach tych ekspertów, którzy zapewne nigdy nie mieli dzieci lub mogą sobie pozwolić na wynajmowanie nianiek. Wtedy łatwo przychodzi mędrkowanie.
Dlatego Joanna Portoj, nie pierwszy raz, stłamsiła jakiekolwiek wątpliwości i pozostawiając osąd Bogu na sądzie ostatecznym, do którego było jeszcze daleko, bo odżywiała się bardzo zdrowo i dużo ćwiczyła, zostawiła swoją córkę na chwilę samą w domu, by skoczyć do sąsiadki pożyczyć pół szklanki mleka, co miało się przerodzić w krótsze pogaduchy i ploteczki. Tosia okres pampersów miała już dawno za sobą, a nawet potrafiła sama załatwić swoje potrzeby (zuch dziewczynka, zdolna po mamie), więc Joanna nie widziała, żadnych przeszkód by na piętnaście minut pozostawić córkę pod "własną" opieką. Jak do tej pory nigdy nic się nie stało, a chwila oddechu dla zmęczonej matki to dar od niebios.
W domu panowała totalna cisza przerywana tylko cichymi świstami oddechu pogrążonego w swoim zajęciu kilkulatka i skrobaniem drewnianych kredek o papierowe malowanki pełnych motylków, żabek i kwiatuszków. Mała Antonina nie bardzo przejęła się nieobecnością swojej mamy, nie był to pierwszy raz, kiedy została sama.
- Jesteś dzielna - chwaliła ją zawsze przed wyjściem, a dziewczynka uśmiechała się dumnie połechtana komplementem - Mamusia zaraz przyjdzie - i zawsze tę obietnicę spełniała, więc wystarczyło zająć się czymś interesującym i raz dwa mama była z powrotem.
Tym razem czarne kontury w kształcie pszczółki na wysokim kwiatku z podłużnymi liśćmi wydał jej się mało zachęcający. Nie miała ochoty na drugą z kolei kolorowankę, więc grzecznie, jak uczyła ją mamusia, odłożyła kredki i malowanki na swoje miejsce chowając je do ostatniej szuflady nad szafką z brytfankami na ciasto i papierowymi torbami na prezenty. Pobiegła po swoją lalkę, którą nazwała w myśl słów piosenki, której nauczyła się w przedszkolu, Zuzia. Dostała ją na swoje piąte urodziny, więc Zuzia była z nią stosunkowo od niedawna.
Wróciła do stołu. Dysząc z wysiłku wdrapała się na wysokie, drewniane, kuchenne krzesło i przyjęła postawę klęczącą, aby mieć lepszy dostęp do blatu stołu. Mały, plastikowy bobas wylądował na rozłożonej kuchennej ścierce w kratki i w dziecięcej wyobraźni Tosi stanowił jej własne dziecko, które właśnie zrobiło śmierdzącą kupkę, więc należało przebrać mu pieluchę.
- Niedobra Zuzia - fuknęła dziewczynka przyjmując zdenerwowany wyraz twarzy - Nie wierć się! Bszydko się sfajdałaś!
O mało co nie zaśmiała się w głos na słowo "fajdać", które zawsze wywoływało w niej rozbawienie. Skarciła się za to w duchu i wróciła do swego dziecięcego matkowania.
- O fuj! - skrzywiła się zatykając nos i machając prawą ręką przed twarzą odganiając brzydki zapach. - Tyle kupska z takiej małej pupci!
Gdy wszelkie czynności porządkowe zostały wykonane przyszedł czas na drzemkę, więc Tosia przyniosła zabawkową kołyskę i delikatnie położyła w niej swoją kruszynkę przykrywając ją ściereczką aż po samą szyję. Kilka razy poruszała kołyską w tył i przód, co w jej dziecięcej wyobraźni zupełnie wystarczyło, by Zuzia zasnęła. Ona sama zrobiła się trochę senna, ale jako dobra i opiekuńcza mamusia nie mogła pozwolić sobie na chwilę drzemki, za to wygramoliła się na stół i położyła bokiem obok swojego bobaska opierając głowę na prawej ręce. Stół był na tyle ogromny, że mieściły się tam obydwie, a nawet zostawało jeszcze dużo miejsca. Dziewczynka starała się zachowywać na tyle cicho, by nie obudzić małej Zuzi. Pozwoliła sobie tylko na cichy szelest, gdy odwróciła się do niej tyłem, by móc obserwować świat za oknem.
Wysokie choinki poruszane wiatrem uginały się, niczym morskie fale, które Tosia ujrzała na własne oczy po raz pierwszy w ostatnie wakacje. Promienie słońca tańczyły na jej twarzy i blacie stołu, a ona delikatnie opuszkami palców próbowała łapać te złote plamki, które przywodziły jej na myśl małe wróżki bawiące się z nią w berka.
Nagle słońce skryło się za ciemna chmurą. Dziewczynka uznała, że wróżki dla zabawy schowały się pod stołem. A może ze strachu? Głupiutkie, przecież słonko nie znikło na zawsze. Pani w przedszkolu nie uczyła ich o chmurkach?
Tosia przyłożyła ręce do ust by stłamsić swój atak śmiechu. Niezwykle rozbawiła ją myśl o wróżkowym przedszkolu. Nie wiedziały o chmurkach, ale pewnie uczyły się w nim latać. Zazdrościła wróżkom, bo też chciała mieć skrzydła, najlepiej takie błyszczące i duże.
Wróżki wciąż nie wychodziły z ukrycia, więc postanowiła wybawić je, by znów kontynuowały przerwaną zabawę. Musiała to zrobić delikatnie, żeby ich nie spłoszyć, więc zgięła największy palec u prawej ręki i zapukała nieśmiało dwa razy w blat stołu. Przypominając sobie nagle o małej Zuzi, odwróciła się w jej stronę sprawdzając, czy pukanie nie obudziło tej słodkiej kruszynki. Zuzia smacznie spała, ale Tosia poruszyła kilka razy kołyską w tył i przód na wszelki wypadek.
Nie od razu zorientowała się, że ktoś odstukał dwa razy po drugiej stronie. Były to również dwa, ale za to nieco mocniejsze stuknięcia. Dziewczynka wyprostowała się zdziwiona i spojrzała w dół, jakby próbowała prześwietlić na wskroś gruby, drewniany blat stołu. To nie mogły być wróżki, ich małe rączki nie mają tyle siły, by zapukać tak głośno. Nieco zaciekawiona przyłożyła lewe ucho do zimnej, drewnianej powierzchni i nasłuchiwała. Cisza. Nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Tosia postanowiła zapukać jeszcze raz. Cisza. Tym razem nikt nie odpowiedział. Dziewczynka cmoknęła zawiedziona, na pewno coś się jej zdawało. Być może kołyska zdołała wydać tak głośne stukanie. Jednak jej dziecięca ciekawość nie pozwoliła poddać się tak łatwo. Zastukała po raz trzeci. Cisza. Po kilku sekundach Tosia usłyszała skrobanie, jakby ktoś ostrymi pazurami jeździł po dolnej stronie blatu. Zapukała czwarty raz. Natychmiast dwa głośnie łoskoty, które nie tylko usłyszała, ale i poczuła, odbiły się echem w całej kuchni, jakby ktoś z całą mocą uderzył pięścią w stół. Przestraszyła się, ale ciekawość ogarniała ją równie mocno. Mamusia nie zostawiła jej samej w domu.
-Kto tam?- zawołała drżącym, ale miłym głosem. Nikt nie odpowiedział.
- Wyjdź - poprosiła Tosia.
Wciąż nic. Teraz nie było ani skrobania, ani stukania. Zupełna cisza, która u dorosłego w takiej sytuacji mogłaby zmrozić krew. Wyobraźnie dzieci jednak bardzo różni się od wyobraźni dorosłych, więc ich reakcja w tych samych sytuacjach potrafią być bardzo rozbieżne.
- No wyjdź - jęknęła błagalnie zniecierpliwiona Tosia i zapukała dwa razy, tym razem swoją, małą piąstką . Wciąż brak odpowiedzi. Postanowiła sama sprawdzić, kto znajdował się pod stołem. Zsunęła się z krzesła i kucając zajrzała pod blat. Nikogo tam nie było, ale w ułamku sekundy Tosia zauważyła, że krzesło na przeciwko jej krzesła lekko się poruszyło. Natychmiast wróciła z powrotem na swoje bojąc się, że ktoś zamierza ukraść Zuzię. Jednak ta wciąż leżała w swojej kołysce na stole, tym razem patrząc swoimi pustymi, plastikowymi oczami na Tosię, jak zwykła lalka. Dziecięca ciekawość ulotniła się, Tosia zaczęła się po prostu bać. Przysunęła kołyskę do siebie i wtuliła głowę w Zuzię szukając pocieszenia w jej chłodnych, plastikowych rączkach. Usłyszała szurnięcie. Krzesło obok uderzyło z łoskotem o podłogę wyłożoną płytkami. Tosia zdołała tylko dostrzec szybki ruch ciemnej postaci znikającej za framugą drzwi do kuchni. Cisza. Nagle gdzieś z głębi domu, z pierwszego piętra rozległo się okropne wycie. Dziewczynka była za mała, by móc je w jakikolwiek sposób opisać, ale dorosły człowiek mógłby nazwać to okropnym i przeszywającym skowytem jakiegoś dużego zwierzęcia. Wysoki pisk przechodzący w skowyt. Zwierzę zranione, albo rozwścieczone. Chociaż zwierzęta nie potrafią wyć tak przerażająco.
Mała Antonina zapomniała o Zuzi, o wróżkach i bez zbędnej zwłoki pozwoliła się sparaliżować ogromnemu przerażeniu wybuchając głośnym i spazmatycznym płaczem.
Adam wciąż się nie zjawił, mimo że pracę zawsze kończył o osiemnastej. Zapewne coś go musiało zatrzymać, jakieś faktury, czy niedopilnowane płatności, jak to zawsze tłumaczył się w takich sytuacjach. Właściwie dzisiaj ta sytuacja była Joannie na rękę, jeszcze Tośka mogłaby naopowiadać ojcu o strasznych wróżkach z pod stołu, a co za tym idzie, wydało by się, że kobieta zostawiła ich pięcioletnią córkę samą na piętnaście minut. Tośka zawsze miała bogatą wyobraźnię i opowiadała różne historie, na które Joanna Portoj uśmiechała się pobłażliwie, a w duchu żałowała, że musi słuchać tych bzdur. Nigdy nie znosiła infantylności, nie potrafiła przełamać się nawet wobec własnego dziecka.
Tylko ten jeden szczegół, czyli Tosia zdana sama na siebie przez ledwie piętnaście minut, mógłby wywołać niepotrzebną kłótnię. Adam wściekłby się, mogłoby paść wiele przykrych i niepotrzebnych słów. Joanna nie była w nastroju do kłótni, zresztą sama nieźle przestraszyła się widoku zapłakanej córki, a raczej jej przeraźliwego wycia, które usłyszała zanim nawet otworzyła drzwi wejściowe do ich nowo wybudowanego domu. Mała, chodząca w chmurach, nieźle dała ponieść się swojej wyobraźni. Ale Joanna postanowiła, że więcej nie zostawi jej samej. Dygocząca ze strachu, zasmarkana Tośka wyglądała, jakby miała dostać ataku padaczki. Dobrze, że nie miała dziś problemów ze szybkim zaśnięciem.
Joanna podeszła do lustra w sypialni, które było na tyle podłużne i szerokie, by swoim odbiciem obejmować całą jej postać. Była naga, świeżo po długim prysznicu. Dostrzegła na swojej szyi kilka pozostałych kropel, których najwyraźniej nie dosięgnął ręcznik, ani gorące powietrze suszarki. Dotknęła je opuszkami palców rozmazując lekko na skórze, po czym jej ręce powędrowały w stronę piersi. Ujęła obydwie w swoje dłonie niczym jabłka i uniosła je lekko do góry próbując chociaż na chwilę przywrócić stan ich jędrności sprzed ciąży. Teraz stały się bardziej obwisłe i martwiła się, że za kilka lat będą przypominały dwie zwisające skarpety napełnione galaretką w miejscu palców u nóg. Mimo, że według niej, w tym momencie jeszcze nie było tak źle. Pomijając bliznę po cesarce i kilka rozstępów na udach i w okolicach pępka, jej sylwetka zachowała w pewnej części talię osy. Najwyraźniej jednak była za gruba, bo Adam nie dotykał jej od dłuższego czasu. Chyba minął miesiąc, odkąd odbyli szybki stosunek w zupełnej ciemności, w jednej pozycji, gdzie Adam był nad nią, ale nie uraczył jej nawet jednym spojrzeniem wciąż wpatrując się ponad drewnianą ramę łóżka. Pamiętała, że on doszedł bardzo szybko, ona nie miała co liczyć na wstęp do ogrodu cielesnej rozkoszy.
Obejrzała swoje ciało z każdej strony. Robiła to bardzo często, nawet jeśli jej mąż był w domu. Potrafiła przez kilkanaście minut wpatrywać się w swoje ciało oceniając każdą jego część. A te oceny, chociażby włosów, zmieniały się nawet kilka razy na minutę. To co widziała jako swój atut zaraz zmieniało się w skazę szpecącą jej wygląd. Porównywała swoją postać w różnym rodzaju naświetlenia, gasząc lub zapalając odpowiednie lampy. Raz jej blada skóra iskrzyła się lub śniła od mocnego światła, raz Joanna stanowiła tajemniczą i groźnie wyglądającą nimfę z ogromnymi workami pod oczami pogłębionymi padającym cieniem na jej twarz. Adam kilka razy przyłapał ją na tym, lecz widząc, że jego prośby i uwagi "Jesteś dziwna" nic wskórają, dał sobie spokój.
- Czym mam cię skusić Adamie? - zapytała sama siebie z nutą goryczy w głosie. - Czy te jabłuszka nie są dla ciebie zbyt kuszące? - jej matka padła by na zawał słysząc bezczeszczące nawiązanie Joanny do historii ze Starego Testamentu. Nawet zwykło słowo "seks" wypowiadane głośno i publicznie stanowiło dla Katarzyny Pąk problem, a cała sfera związana z nim została objęta tabu, jakby ludzie nigdy go nie uprawiali. Kochana mamusia, pewnie chciałaby, żeby jej córunią została zakonnicą. Ich w rodzinie chyba się to jeszcze nie zdarzyło.
Uczucie samotności, ogarnęło Joannę Portoj nagle i niespodziewanie. Nie zważając na swoją nagość przeszła do ich wspólnej garderoby, gdzie marynarki Adama, jej sukienki, kurtki zimowe i płaszcze wisiały w równych rzędzie na wieszakach, a starannie poskładane spodnie, bluzy, swetry i pozostała część garderoby tworzyły różnokolorowe i wzorzyste kupki wypełniające niezamknięte półki z ciemnego drewna. Zaświeciło światło i mimowolnie skierowała się w kierunku marynarek. Wybrała tą jasnoszarą, którą Adam założył ostatnio na urodziny swojego brata. Joanna przyciągnęła ją do nosa po czym zachłysnęła się ostrą mieszanką wody kolońskiej i dymu papierosów Marlboro, od których uzależniony był jej mąż. Przywoływała wspomnienia, gdy lekko podpity Adam siedział obok niej i śmiał się głośno z niewybrednego żartu jednego z innych gości, po czym jedną ręka objął ją, a drugą położył na jej kolanie. Ten nic nieznaczący gest znaczył wtedy dla niej wiele.
Bez zbędnej zwłoki włożyła ją na swoje nagie ciało i opatuliła się nią szczelnie, po czym odwróciła się w stronę wielkiego lustra pokrywającego całą ścianę na przeciwko drzwi wejściowych do garderoby. Przechyliła lekko głowę w stronę lewego barku i znów zaciągnęła się tym mocnym zapachem swojego męża. Delikatny materiał rozkosznie drażnił jej sutki i wciąż jakby czuła dłoń Adama na swoim kolanie. Jednak teraz w jej wyobraźni ta dłoń powoli wędrowała coraz wyżej. Pośród ciężkiej ciszy panującej w domu słyszała tylko swój oddech, który przyśpieszał z każdą kolejną sekundą. Jej własne palce ześlizgnęły się po wełnianej strukturze marynarki wędrując w stronę lędźwi. "Ręka Adama" już prawie kończyła swoją podróż po udzie docierając do wyznaczonego celu, gdy Joanna usłyszała skrzypnięcie, jakby ktoś bardzo powoli otworzył drzwi. Dźwięk nie był zbyt mocny, ledwie słyszalny, ale na tyle głośny by zakłócić panującą ciszę.
Nieco otępiała Joanna odwróciła się natychmiast nasłuchując, czy przypadkiem Tośce nie zachciało się siku. Nie zarejestrowała żadnych odgłosów małych stópek wędrujących po panelowej podłodze, więc stwierdziła, że najwyraźniej Adam wrócił w końcu do domu. Już miała go zawołać, gdy postanowiła jednak zaryzykować i przełożyć dzisiejszą fantazję na rzeczywistość. Chciała go zaskoczyć, podstawić pod ścianą, więc zdjęła marynarkę, po czym zarzuciła ją sobie nonszalancko na ramiona lekko zasłaniając biust (jednak odsłaniając wystarczająco dużą jego część) i na palcach zaczęła skradać się w kierunku klatki schodowej w zupełnej ciemności. Zanim postawiła nogę na pierwszym stopniu zatrzymała się na chwilę, żeby zorientować się po odgłosach, czy Adam znajduję w kuchni na parterze, jak to miał w zwyczaju przychodząc po pracy.
Cisza. Nie usłyszała nic oprócz swojego, wciąż lekko przyśpieszonego oddechu.
- Dziwne - szepnęła zdezorientowana. Adam zawsze robił wiele hałasu, nie ważne, która była to pora dnia. Może pierwszy raz w swoim życiu postanowił pomyśleć nie tylko o sobie i starał się nie zbudzić Tośki, chociaż ta już dawno nauczyła się spać wśród hałasu. Było gdzieś po dwudziestej drugiej, więc musiał zdawać sobie sprawę, że Joanna jeszcze nie śpi.
Jeszcze raz upewniła się, czy to nie dziewczynka wywołała to skrzypnięcie, tym razem uchylając lekko drzwi do jej pokoju, ale ona smacznie spała w swoim dziecięcym łóżeczku z różową kołderką w złote gwiazdki i srebrne sierpy księżyca, a drzwi do jej sypialni nie wydały absolutnie żadnego dźwięku.
Na parterze nikogo nie było. Ani w kuchni, ani w salonie, adidasy Adama nie stały położone na swoim miejscu z prawej strony podłużnej szafki na ganku. Jej mąż jeszcze nie wrócił. Zawiedziona i nieco zawstydzona swoim pomysłem chciała wrócić do sypialni, zapomnieć o tym wszystkim i zasnąć przy włączonym telewizorze, zanim on w końcu łaskawie się pojawi. Poczuła ogromną złość, była wręcz wściekła. Chciała, żeby jednak tu był, żeby zobaczył ją prawie nagą w tej marynarce, którą miał na sobie, gdy dotknął ją w kolano. Nic nie obchodziła go jego praca, którą nota bene miał skończyć ponad cztery godziny temu, nie obchodziły ją żadne faktury, ani rachunki. On miał tu być, miał tu po prostu, kurwa, być. To tylko jedna prośba, jedno życzenie. Nawet tego niego potrafił spełnić. Ktoś obserwujący ją z boku mógłby powiedzieć, że oszalała i nie myśli racjonalnie. Takiemu komuś wystawiłaby środkowy palec, bo miała to wszystko gdzieś.
To wszystko jego wina.
Otarła samotną łzę spływającą po policzku i skierowała się w stronę schodów. Jasnoszara marynarka zsunęła się z jej pleców na podłogę korytarza uderzając o nią z cichym szelestem. Schylając się zauważyła, że z przedniej kieszonki na ubranie wystaje plastikowe, nieco podarte, kwadratowe opakowanie. Nawet w zupełnej ciemności potrafiła dostrzec, jak jego struktura iskrzy się złotym blaskiem. Chwyciła opakowanie w swoje ręce wyczuwając pustą, kolistą przestrzeń, która zajmowała jego większą część.
Zdezorientowana Joanna wyprostowała się i tępo wpatrywała w przedmiot, który trzymała na wysokości twarzy. Nie. Na urodzinach skończyło się tylko na dotknięciu w kolano. Ostatni raz spali ze sobą miesiąc temu, ale użyli tej samej marki. Być może następnego dnia włożył w pospiechu opakowanie do kieszonki, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, czy założył wtedy tą marynarkę do pracy, bo nosił ich wiele. Być może.
Nagle poczuła chłodny oddech na karku, jakby ktoś stał zaraz za nią i dyszał prosto w plecy. Nie był zimny, jak płytki które przeszywały lodowatym bólem jej nagie stopy, ale chłodny. Przerażająco chłodny. Mieszanka wody kolońskiej i papierosów ustąpiły miejsca odorowi zgniłego mięsa, krwi i rozkładających się resztek jedzenia zmieszanych razem i czekających na wyrzucenie. Odór wdzierał się bezlitośnie w nozdrza, wręcz gwałcił je swoim ostrym zapachem tamując wdychane powietrze i powodując, że kolacja podchodziła kobiecie do gardła.
Włosy stanęły jej dęba, a mięśnie zesztywniały z przerażenia. Z ogromnym trudem odwróciła się na pięcie, ale nikogo za nią nie było. Pustka i cisza. Cofnęła się odruchowo, potknęła o marynarkę, która wciąż leżała na podłodze. Siedząc na zimnych płytkach rozglądała się rozpaczliwie za wytłumaczalnym źródłem chłodnego i śmierdzącego oddechu na jej szyi. Nic.
Zapach Adama jakimś cudem przebił się do jej nozdrzy, co nieco otrzeźwiło umysł kobiety. Wstała i natychmiast zapaliła światło. Wzrok Joanny w ciemności się nie mylił. Nie było tu nikogo.
Musiało jej się coś zdawać. Może naprawdę oszalała, postradała zmysły. Odsuwając jednak tę myśl od siebie zgasiła, z powrotem światło i ruszyła schodami na pierwsze piętro. Kładąc nogę na trzeci stopień uważnie wciągnęła powietrze nosem i dałaby sobie rękę uciąć, że wyczuwalny odór zgniłego mięsa, krwi i resztek jedzenia wciąż dawał o sobie znać.
Gdy Joanna była w połowie klatki schodowej, ciszę przeszył przeraźliwy krzyk dochodzący z góry. Tośka wrzeszczała jak oparzona. Zaczęła wołać ją i Adama. Kobieta czuła, jakby serce miało wyskoczyć jej z przerażenia. Ostatkiem sił zmusiła się, by pobiec do sypialni dziewczynki.