I właśnie w tym momencie, jak na złość się obudził. Z perspektywy osoby trzeciej musiałoby to wyglądać komicznie. Opierałam się delikatnie ręką o łóżko, a drugą próbowałam go dotknąć. Z mojej twarzy można było wyczytać czyste zdziwienie i zakłopotanie. Natomiast on siedział sparaliżowany, przyglądając się mi jak jakiejś idiotce. Dopiero po chwili otrząsnełam się i wróciłam na łóżko, zakrywając się kołdrą po czubek nosa.
-Jak się czujesz? -zapytał, a to zbiło mnie z tropu.
Zadziwiające było to, że pan Jestem Wszechmogący Riddle interesuje się kimś, kto nie jest nim samym. Tym razem to ja patrzyłam na niego jak na dziwaka.
-Dobrze? -zabrzmiało to raczej jak pytanie, niż stwierdzenie.
Przybliżył się tylko ze swoim krzesłem i dalej się mi przypatrywał.
-Długo masz zamiar się tak patrzeć? -zaczynało mnie to już denerwować.
-Tak.
Warknęłam tylko coś niezrozumiałego w odpowiedzi i czekałam, aż pojawi się moje zbawienie, a mianowicie pani Pomfrey. Na szczęście zjawiła się dość szybko i wyprosiła Riddle'a pod pretekstem, że musi podać mi leki,a on powinien znajdować się właśnie na lekcjach. Postanowiłam wykorzystać okazję kiedy chłopaka nie było i dopytać co nieco pielęgniarkę.
-Pani Pomfrey, ile Tom tutaj był? -ciekawość, pierwszy stopień do piekła.
-Siedział tu z tobą od samego początku jak zemdlałaś, nie opuszczał cię na krok. Musisz dla niego bardzo wiele znaczyć złociutka. Ahh pamiętam to, jak ja byłam jeszcze młoda.
-Dziękuję. -uśmiechnęłam się przyjaźnie.
-Nie ma sprawy. Wypij jeszcze to i jak do wieczora będzie dobrze to już jutro rano stąd wyjdziesz. -kobieta podała mi szklankę, w której znajdowała się brunatna ciecz. Uznałam, że bez zbędnego marudzenia wypije całą naraz i będę miała już to z głowy. Jak się okazało było to doskonałe wyjście, gdyż ciecz była wyjątkowo gorzka i niedobra, więc szybko się z nią uporałam.
Kiedy myślałam, że czeka mnie już spokój, do skrzydła szpitalnego znów wszedł Riddle.
-Ty nie masz nic innego do roboty? -warknęłam.
Nie usłyszałam odpowiedzi, a on ponownie usiadł na krześle i się do mnie przybliżył.
-Kiedy wychodzisz? -spytał z niechcenia.
-Jutro i nie udawaj już tej empatii i tego jak bardzo się o mnie martwisz i wyjdź. -warknęłam pełna złości w kierunku jego osoby.
Spojrzał tylko na mnie z kpiną i nie ruszył się z miejsca. Opadłam ciężko na białą pościel i westchnęłam.
-Pamiętasz coś?
-Wszystko.
-A dokładnie? -ciągle dopytywał.
-Byliśmy na misji i nagle coś przyszło i ja się odwróciłam... Dalej ciemność. -powiedziałam spokojnie szepcząc.
-Właśnie. W sprawie tego, jak ty to nazwałaś "czegoś". -odchrząknął i zbliżył się do mnie ma tyle blisko, że nasze nosy praktycznie się stykały. -Jeszcze raz nie będziesz słuchała na zebraniach, a źle się to dla ciebie skończy. -wysyczał w moją stronę. -To był bazyliszek. -szepnął i oddalił się na bezpieczną odległość.
Czułam się strasznie zawstydzona zaistniałą sytuacją, jednak idealnie ukryłam to pod maską obojętności.
-Wiesz, że mogłaś umrzeć?! Gdybym nie zauważył go tak wcześnie, to leżałabyś tu, ale martwa. -nadal szeptał, ale na tyle dosadnie, że mogłam stwierdzić, że był zły.
-Ale jestem tu i żyje. -nie mam zielonego pojęcia jak udaje mi się mówić to z takim spokojem.
Riddle tylko westchnął i usadowił się wygodnie na krześle. Chyba miał zamiar siedzieć tu jeszcze bardzo długo.
CZYTASZ
Victoria || Tom Riddle
Fanfiction,,Love is the seed of the devil." Miłość to nasienie diabła, Riddle. Nie uciekniesz od tego. Ona dopadnie każdego. Bez względu na to, czy ktoś tego chce, czy nie. Nie myśl, że ja tego potrzebowałam. Oddałabym wszystko, aby jej nie poczuć. Ale miłość...