Rozdział IX

367 14 2
                                    

I właśnie w tym momencie, jak na złość się obudził. Z perspektywy osoby trzeciej musiałoby to wyglądać komicznie. Opierałam się delikatnie ręką o łóżko, a drugą próbowałam go dotknąć. Z mojej twarzy można było wyczytać czyste zdziwienie i zakłopotanie. Natomiast on siedział sparaliżowany, przyglądając się mi jak jakiejś idiotce. Dopiero po chwili otrząsnełam się i wróciłam na łóżko, zakrywając się kołdrą po czubek nosa.

-Jak się czujesz? -zapytał, a to zbiło mnie z tropu.

Zadziwiające było to, że pan Jestem Wszechmogący Riddle interesuje się kimś, kto nie jest nim samym. Tym razem to ja patrzyłam na niego jak na dziwaka.

-Dobrze? -zabrzmiało to raczej jak pytanie, niż stwierdzenie.

Przybliżył się tylko ze swoim krzesłem i dalej się mi przypatrywał.

-Długo masz zamiar się tak patrzeć? -zaczynało mnie to już denerwować.

-Tak.

Warknęłam tylko coś niezrozumiałego w odpowiedzi i czekałam, aż pojawi się moje zbawienie, a mianowicie pani Pomfrey. Na szczęście zjawiła się dość szybko i wyprosiła Riddle'a pod pretekstem, że musi podać mi leki,a on powinien znajdować się właśnie na lekcjach. Postanowiłam wykorzystać okazję kiedy chłopaka nie było i dopytać co nieco pielęgniarkę.

-Pani Pomfrey, ile Tom tutaj był? -ciekawość, pierwszy stopień do piekła.

-Siedział tu z tobą od samego początku jak zemdlałaś, nie opuszczał cię na krok. Musisz dla niego bardzo wiele znaczyć złociutka. Ahh pamiętam to, jak ja byłam jeszcze młoda.

-Dziękuję. -uśmiechnęłam się przyjaźnie.

-Nie ma sprawy. Wypij jeszcze to i jak do wieczora będzie dobrze to już jutro rano stąd wyjdziesz. -kobieta podała mi szklankę, w której znajdowała się brunatna ciecz. Uznałam, że bez zbędnego marudzenia wypije całą naraz i będę miała już to z głowy. Jak się okazało było to doskonałe wyjście, gdyż ciecz była wyjątkowo gorzka i niedobra, więc szybko się z nią uporałam.

Kiedy myślałam, że czeka mnie już spokój, do skrzydła szpitalnego znów wszedł Riddle.

-Ty nie masz nic innego do roboty? -warknęłam.

Nie usłyszałam odpowiedzi, a on ponownie usiadł na krześle i się do mnie przybliżył.

-Kiedy wychodzisz? -spytał z niechcenia.

-Jutro i nie udawaj już tej empatii i tego jak bardzo się o mnie martwisz i wyjdź. -warknęłam pełna złości w kierunku jego osoby.

Spojrzał tylko na mnie z kpiną i nie ruszył się z miejsca. Opadłam ciężko na białą pościel i westchnęłam.

-Pamiętasz coś?

-Wszystko.

-A dokładnie? -ciągle dopytywał.

-Byliśmy na misji i nagle coś przyszło i ja się odwróciłam... Dalej ciemność. -powiedziałam spokojnie szepcząc.

-Właśnie. W sprawie tego, jak ty to nazwałaś "czegoś". -odchrząknął i zbliżył się do mnie ma tyle blisko, że nasze nosy praktycznie się stykały. -Jeszcze raz nie będziesz słuchała na zebraniach, a źle się to dla ciebie skończy. -wysyczał w moją stronę. -To był bazyliszek. -szepnął i oddalił się na bezpieczną odległość.

Czułam się strasznie zawstydzona zaistniałą sytuacją, jednak idealnie ukryłam to pod maską obojętności.

-Wiesz, że mogłaś umrzeć?! Gdybym nie zauważył go tak wcześnie, to leżałabyś tu, ale martwa. -nadal szeptał, ale na tyle dosadnie, że mogłam stwierdzić, że był zły.

-Ale jestem tu i żyje. -nie mam zielonego pojęcia jak udaje mi się mówić to z takim spokojem.

Riddle tylko westchnął i usadowił się wygodnie na krześle. Chyba miał zamiar siedzieć tu jeszcze bardzo długo.

Victoria || Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz