Rozdział 17

65 4 0
                                    

Ku mojemu sprzeciwie i niezadowoleniu, decyzja zapadła o wyjeździe na tydzień nad jezioro. W poniedziałek po południu znaleźliśmy się 75 mil dalej, przy Lake Mathews, w wielkiej, nowoczesnej willi. W środku robiła zdecydowanie mniejsze wrażenie niż na zewnątrz, ale mimo wszystko byłam zachwycona. Bogato ozdobione ściany, wielki narożnik na środku salonu, przytulny kominek i przede wszystkim przepiękny widok na jezioro i zachodzące słońce.

Zajęłam jedną z sypialń na górze wraz z moją przyrodnią siostrą i po rozpakowaniu bagażu, wyszłyśmy na taras odetchnąć rześkim powietrzem.

Mieliśmy już środek lipca, a pogoda każdego dnia rozpieszczała nas coraz bardziej. Przejrzyste niebo i wielkie słońce dodawały idealnego klimatu, by cieszyć się plażowaniem i kąpielą w jeziorze. Chodź, wieczory bywały zimne, to z przyjemnością siedzi się na dworze, okrytym kocem i z dobrą książką.

- Zejdźcie wszyscy na dół - krzyknął czyjś głos z dołu, na co pospiesznie zamknęłyśmy drzwi prowadzące na nasz prywatny taras i zeszłyśmy drewnianymi schodami do salonu.

- Zanim zaczniemy cieszyć się tym miejscem, musimy pojechać na zakupy - zaczął Caleb.

- Ja mogę pojechać - wyrwałam się, na co wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Przez zeszłe kilka dni, jak i również całą drogę tutaj, okazywałam zerowy poziom podekscytowania. Odpowiadałam zdawkowo i unikałam dłuższej dyskusji niż to konieczne. Nie kryłam niezadowolenia z obrotu spraw.

- My z Henrym też chętnie przejedziemy się - powiedziała moja siostra, patrząc porozumiewawczo na chłopaka, na co ten ochoczo potrząsnął głową.

Dostrzegłam błysk złości w oczach jego dziewczyny. Tak, Tascha również tutaj była, co potęgowało moją złość i niechęć do przebywania i z nią i z facetem, z którym jeszcze kilka dni temu obściskiwała się przy altanie na moich oczach.

- No to jedziemy - stwierdził Tyler odruchowo, nim zdążyła zareagować, chwycił kluczyki i spojrzał na mnie wyczekująco.

- Ty też jedziesz? - odezwałam się do bruneta pierwszy raz od ponad tygodnia, na co ten zaskoczony posłał mi pytające spojrzenie.

- No tak - odpowiedział po chwili. - Nie wiecie przecież nawet jak dojechać.

- Poradzimy sobie - powiedziałam szybko.

Mimo iż przyjechałam tutaj, to nie chciałam mieć większego kontaktu z chłopakiem, niż to konieczne. A jego obecność w jednym samochodzie, nie będzie mi na rękę. Nie przetrwam tej niezręcznej ciszy.

- A masz samochód? - spytał, po chwili dodając - No właśnie, więc jadę z wami.

Po chwili dałam za wygraną. Miał rację. Nigdy wcześniej tutaj nie byłam i nie miałam bladego pojęcia, gdzie co jest. Nie poradziłabym sobie, nawet posiadając swoje auto.

Po spisaniu wielkiej listy zakupów wpakowaliśmy się w czwórkę do auta Tylera. Szybko usiadłam na tylny fotel, ale po zobaczeniu smutnej miny mojej siostry, zrezygnowałam z tego i przesiadłam się na przednie miejsce pasażera. Domyśliłam się, że chciała pobyć i pogadać z Henrym.

Na ostatniej imprezie do niczego między nimi nie doszło. Chłopak twierdzi, że mimo wszystko kocha Tasche i wie, że ona jego też. Nie przeszkadza mu spędzanie każdej wolnej chwili z Abby. Boję się, że da jej złudną nadzieję, a potem zostawi dla tamtej. Faceci tacy są. Pobawią się i zostawiają dla lepszego modelu.

- Przestaniesz wkurzać się na mnie, sol? * - nim miałabym możliwość odpowiedzenia chłopakowi, nagle do samochodu wpakowała się Abby wraz z Henrym. Zauważyłam jedynie smutny wzrok Tyler i ból w jego oczach.

Czy jego boli ta cała sytuacja tak bardzo, jak mnie? Czy po prostu próbuje załagodzić sytuacje, by dorwać się do moich majtek?

Gdy tylko weszliśmy do marketu, niechętnie rozdzieliłam się z Abby i Henrym, którzy uznali, że podzielimy listę zakupów na pół i każdy pójdzie w swoją stronę. Nie miałam nawet chwili, by zaprotestować, bo sekundę później zniknęli mi z oczu.

- Możesz w końcu odezwać się do mnie? - spytał Tyler, wrzucając do koszyka kolejne opakowanie płatków śniadaniowych.

- Czy ty nie możesz zrozumieć, że nie chce mieć z tobą żadnego kontaktu? - westchnęłam z irytacją.

- Nawet nie pozwoliłaś mi wytłumaczyć tego wszystkiego, co zaszło - chłopak powoli zaczynał nie panować nad sobą. Mówił coraz głośniej, a jego szmaragdowe tęczówki stawały się coraz ciemniejsze. Z minuty na minutę stawał się bardziej ponury i agresywny. 

- A co tu jest do tłumaczenia?! - wykrzyknęłam, ale gdy zobaczyłam wzrok starszej babci, która z zaciekawieniem przyglądała nam się, ściszyłam głos. - Widziałam was. Tyler, widziałam was.

- Nie znasz całej historii - chłopak również szepnął.

- Nie wiem, czy chcę ją poznawać - westchnęłam, nie patrząc na niego.

- Proszę Melissa, porozmawiajmy, chociaż. Pozwól mi wytłumaczyć wszystko, a później zrobisz, co uważasz za słuszne.

- Nie tutaj - powiedziałam, na co chłopak przytaknął, po czym dodał.

- Me preocupo pot ti, sol*

- To po hiszpańsku? - spytałam, marszcząc nos.

- Tak - posłał mi jeden ze swoich zadziornych uśmiechów i zakończył temat.

Przez resztę drogi żadne z nas nie zaczynało żadnej rozmowy. W myślach kolejny raz kłębiło mi się miliony pytań. Nie miałam pojęcia, co tu jest do tłumaczenia, czy wyjaśnienia. Nie tylko ich widziałam, ale także słyszałam, co mówiła Tascha na jego temat. Zdaje sobie sprawę, jaka relacja ich łączy. Nie mam ochoty być drugą jego zabawką, którą odrzuci w kąt, gdy mu się znudzi. Nie chce się w to bawić.

Po przyjeździe do domu było grubo po siedemnastej i zabraliśmy się za przygotowanie jedzenia na dzisiejsze ognisko, którym mieliśmy zamiar uczcić tygodniowy wypad. Kupiliśmy nie tylko kiełbaski, ale także pianki i różne inne smakołyki. Nie obyłoby się również bez alkoholu.

Chłopacy wyszli na podwórko i szukali dogodnego miejsca. W połowie drogi między domkiem a pomostem jeziora rozłożyli kupkę drewna i podpalili ją. Po chwili rozbłysł płomień, na co szczęśliwi zaczęli tańczyć.

Nic nie poradzę na to, że odruchowo wybuchnęłam śmiechem. Banda dorosłych mężczyzn tańcząca naokoło ogniska, szczerząca się i wydurniająca, to zdecydowanie komiczny widok. W blasku płomienie dostrzegłam szczery uśmiech Tylera i wpatrywające się we mnie szmaragdowe tęczówki. Przez moment wyglądał tak bezbronnie i słodko. Widać było, że przez te kilka chwil nikogo nie grał. Zdjął wszystkie możliwe maski i był po prostu sobą.

Prawdziwym Tylerem Camptonem.

Momentalnie poczułam przyjemny dreszcz i łaskotanie wewnątrz ciała. Czułam rozlewające się ciepło i spokój. Wyparowały z moich myśli nurtujące mnie pytania. Nie czułam żadnej złości ani niechęci.

Czułam się po prostu dobrze.

--------------------------------------

* sol - słońce (tł. z j. hiszpańskiego)

* Me preocupo pt ti, sol - zależy mi na tobie, słońce (tł. z j. hiszpańskiego)

Don't touch meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz