Wieczyńscy

410 18 10
                                    

Zapamiętywanie nazwisk wszystkich osób, które podeszły do niej tego wieczora, by się przedstawić i złożyć życzenia wszystkiego najlepszego, było wyjątkowo kłopotliwe. Deirdre wciąż jeszcze miała pewien problem z językiem; uważała, że był on o wiele trudniejszy od jakiegokolwiek innego, nawet francuskiego, którego uczyła się dwa razy w tygodniu od pewnego dżentelmena, który przez kilka lat mieszkał we Francji.

Większość gości było dla niej wyrozumiałych, kiedy zapomniała któregoś słowa lub też użyła nieodpowiedniej składni (książę, który stał wciąż obok niej, nie mógł powstrzymać uśmiechu, ilekroć usłyszał jakieś zabawniejsze przejęzyczenie, co nie uszło uważnym oczom zebranych), lecz znalazły się również takie osoby, które po odejściu na bok natychmiast zaczynały plotkować i drwić z przyszłej księżnej.

– A mógł naszą Agatkę wybrać! – mruczała pod nosem jedna ze starszych matron. – Wiecie, tę, co mieszka w Leśnym Zaciszu, córkę Domaniewskich. Wyższa i okrąglejsza, z całą pewnością nadałaby się na księżną lepiej niż to chuchro!

– To, że chuchro, to jeszcze nic – odrzekła jej dwudziestoparoletnia dama, która już od kilku lat starała się usidlić księcia. – Ale słyszeliście, jaki ma akcent? A głupia jak but. Teraz już wiem, dlaczego mówili, że książę Gerard jest niespełna rozumu.

– A tak mówili? – zdziwiła się inna kobieta, spoglądając ponad ramieniem na plotkujące panie. – A tak, tak... zdaje mi się, że obiło mi się o uszy... to wtedy, kiedy zamknął tu tę dziewkę na cztery spusty i zabronił jej wychodzić? Tak, wszyscy o tym mówili. – Pokiwała głową. – Może starał się ze zwykłej pomywaczki zrobić damę.

Słowa te nie umykały uwadze przechodzącym obok służącym, którzy oferowali zebranym gościom napoje oraz przekąski. Pozostawało tajemnicą to, że książę dał wyraźny rozkaz swojej służbie, by dowiedziała się, kto rozsiewa plotki na temat jego oraz jego młodej narzeczonej. Po tym balu miał zająć się karaniem tych, którzy na to zasługiwali.

Ale nie wszyscy plotkowali źle; niektórzy rzeczywiście byli zachwyceni przyszłą księżną ("Popatrzcie, jaką ma słodką buźkę! No, aniołek wręcz!", "Jeszcze nigdy książę nie był tak szczęśliwy... skoro udało jej się tego dokonać, zasługuje na to, by zostać księżną..."), a niektórzy starsi znajomi, wiedząc, jak wygląda przyjaźń z panem tego domu, nie mówili nic, tylko przypatrywali i przysłuchiwali się.

Niektórzy z kolei po prostu chodzili dokoła, bardziej zajmując się przystawkami i winami, niźli czymkolwiek innym. Przypatrywali się dziełom sztuki i dyskutowali o nich głośno, machając rękami, jakby w ten sposób chcieli uwypuklić swoją edukację.

– Ach, tak, tak, słyszałem o nim – odezwał się wąsaty jegomość, stojąc naprzeciw przepięknego aktu. – Mos... Mos... jak mu tam było? Mościcki? Mościewski?

– Mościński – odpowiedział jego rozmówca, młodzieniec o jasnych włosach i bystrych oczach. Miał przyjemny, delikatny głos i zabawny akcent, mimo iż mówił płynnie po polsku. – Specjalizuje się w kobiecych aktach, ale widziałem też parę jego pejzaży.

– Och, doprawdy? – Wąsacz uniósł brwi. – A gdzież to, jeśli mogę spytać? Bo z tego, co słyszałem, sponsoruje go książę Gerard... i to do niego właśnie należą wszystkie jego dzieła.

Blondyn uśmiechnął się tajemniczo i ruchem dłoni przywołał służącego. Gdy ten podszedł, wziął z tacy kieliszek porto. Upił nieco, po czym z wolna przeszedł do kolejnego obrazu. Wąsaty jegomość podążył jego śladem.

– Artyści rzadko kiedy bywają... uwiązani do jednego pana – odparł młodzieniec tonem znawcy, lecz w tym wszystkim nie brzmiał jak ktoś, kto się przechwalał. – Wiem coś na ten temat, bo... mogę powiedzieć, że sam jestem pewnego rodzaju artystą.

KopciuszekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz