Epilog,

203 14 6
                                    

który kończy wszystko, ale tylko do pewnego stopnia

Farba z głośnym chluśnięciem zetknęła się z zakrytą potężną foliową płachtą podłogą, stojący na chyboczącej się z nie całkiem jasnej przyczyny drabinie, rudzielec wychylił ciało nieznacznie, zerkając z pewną obawą w dół. Żadnych ofiar. Ani w botach zajmujących się remontem pewnej części domu, ani w żywych mimach, to jest w mimie, który jakieś dwie godziny wcześniej zabrał się - z okazji wyjątkowo pięknej pogody - za odrestaurowywanie z asystą kilku zatrudnionych speców fasady kamienicy.

-Uf - mruknął krótko, przeczesując brudną ręką potargane włosy. - To tylko farba. Mogło być gorzej.

Pokój, który malował Jack miał mieć kolor jasnozielony. W ogóle całe mieszkanie, w którym przebywał, kołysząc się na drabinie, miało przybrać atrakcyjne, zielone barwy. Kwatera na przeciwko była już edytowana przez boty, które wydawały się czerpać pewną frajdę z machania pędzlami i wałkami ociekającymi jasnopomarańczową farbą. 

Wszyscy mieszkańcy kamienicy byli podekscytowani odremontowaniem mieszkań metodą jednokolorową-wieloodcieniową. Mieszkańcy, co oznaczało, że sam Jack, oczywiście, w końcu nabycie przeszło osiemdziesięciu wiader farby było jego pomysłem, boty pracujące oddanie na wszystkich piętrach i jeszcze Le Mime, mający od początku remontu jakby więcej sił i chęci do życia niż zazwyczaj, czyli niepokojąco dużo ponad normę, która sama w sobie była grubo nad wszelkimi możliwymi granicami. 

Ostatni tydzień, stojący pod znakiem intensywnego remontu, był chyba najbardziej szczęśliwym okresem w jego życiu. Całym. To nie tak, że Jack nigdy wcześniej nie był szczęśliwy, jednak wspomnienia babci i jej opowieści oraz początków bycia kimś z Heylin były takie... Odległe. Ostrożnie poprawił się na drabinie, ściskając w ręce pędzel, a później zamachnął, próbując ponownie dosięgnąć białą, cieknącą substancją sufitu, aby zamalować jak powinien jeden szary, psujący wizualnie całokształt jego pracy punkt. 

Ten remont był... Dobry. W jakiś specyficzny sposób, którego nie potrafił sprecyzować. 

Po załatwieniu formalności związanych z zezwoleniami dotyczącymi odnowienia zewnętrznej fasady budynku i paroma innymi sprawami, to całe porządkowanie było nawet relaksujące. Każdego wieczoru padał na łóżko polowe, jedno z dwóch chwilowo stojących w doprowadzonej już do jak najlepszego stanu pracowni na poddaszu, klnąc na ból wszystkich części ciała, ewentualne zadrapania i siniaki, aby każdego poranka budzić się zdeterminowany pracować dalej. Tak po prostu. Jakby stworzenie dobrych warunków do życia w kamienicy, nawet jeśli tylko dla niego, mima i botów było kolejnym osobistym wyzwaniem. Jak ulepszanie  wynalazków, kontynuowanie edukacji, prowadzenie licznych eksperymentów... 

Biała smuga świeżej farby zakryła szarawą plamę. Sufit wreszcie był jak trzeba. 

-J-bot 001! - zawołał, sprowadzając do siebie białą postać, wcześniej malującą ściany sąsiedniego korytarzyka przynależącego do tego mieszkania. - Pomóż mi zejść. 

Bot kiwnął głową, zbliżając się, aby wykonać polecenie.

Kiedy farba w mieszkaniu na suficie schła, a J-bot 001 zabrał się za malowanie ścian, Jack beztrosko zszedł do kuchni na dole... na razie będącej pustym pomieszczeniem z tapetami na ścianach do połowy ich wysokości, świeżo wymalowanym sufitem i kaflami na podłodze, gdzie stał tylko plastikowy stół z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami (kuchenką turystyczną na prąd, samochodową lodówką z wkładami chłodzącymi co jakiś czas u dosyć miłej sąsiadki zajmującej mieszkanie na parterze kamienicy obok oraz dwoma kompletami sztućcy i talerzy). W takich warunkach przygotowanie kanapek zajęło mu tylko chwilę, skoro w zasadzie niczego poza najpotrzebniejszymi rzeczami nie było w zasięgu. Zgarnął je z plastikowej zdezelowanej deski na talerze i wycierając ręce w czarny fartuch, wyszedł, aby zawołać Le Mime'a. Pomagający z fasadą mężczyźni byli zbyt zaabsorbowani długonogą brunetką pracującą w znajdującym się za rogiem lokaliku, aby prosić o kawę, herbatę, wodę czy cokolwiek. Gdy ktoś był głodny, zmawiali się, grali w kamień - papier - nożyce i jeden szedł kupić kilka rzeczy. A później, ku rezygnacji - nie wpływającej jednak na jego optymizm i upór - Le Mime'a, rozprawiali między sobą. O rzeczach, które w ogóle go nie interesowały.

Francuski Scenariusz // LeJackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz