Emma
Mija dokładnie tydzień od ostatnich wydarzeń. Czasem miałam wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Momentami wszystko wraca do szarej rzeczywistości, która boli coraz mniej. To, że boli coraz mniej, oczywiście nie znaczy, że całkiem przestaje boleć. Katy wreszcie wraca do normalnej sprawności. Dni są coraz zimniejsze, co oznacza, że zima nadeszła szybciej niż się spodziewałam. Śnieg pada w niedużych ilościach, co nie znaczy, że nadal nie mam nadziei, że spadnie go więcej. Aktualnie spaceruje po jednym z najbardziej ruchliwych chodników. Ciepły płaszczyk otula mnie swoim materiałem, a szal owija moją szyję, ogrzewając ją. Napawam sie rześkim powietrzem i przemierzam przez rząd sklepów. Wszyscy szykują się na nadchodzące święta. Po raz kolejny odczuwam tęsknotę. Nie dlatego, że są święta i boję sie samotności. Odczuwam ją dlatego, że nigdy nie przeżyłam świąt z Matthew. Układam kosmyk włosów za ucho i staję w jednej z szyb. Za szybą znajduje się para kupująca prezenty świąteczne dla dzieci. Tulą sie do siebie, a pociechy non stop pokazują na śliczne zabawki. Wchodzę do środka i opuszkami palców przejeżdżam po półkach. Każdej drobnej rzeczy przyglądam sie z zainteresowaniem. Nagle czuje silne uderzenie. I nie. Spokojnie nie spadł na mnie żaden karton. Ciepły dotyk na mojej tali i gorący jak ogień oddech owiewa moją szyje.
- Dzień dobry pani - Owen mówi rozbawiony - nie wiedziałem, że jestem, aż tak wygodny.
- Ja... Owen? - Zrywam sie z jego objęć jak poparzona - co ty tu robisz? - pytam zdezorientowana i czerwona naraz.
- Kupuje prezenty - mówi i lekko się cofa. Chce go ostrzec, ale zanim to robie wpada na dużą choinkę.
- Właśnie o tym miałam ci powiedzieć - śmieję sie w głos, widząc go w choinkowych łańcuchach i bombkach, które turlają się na wszystkie strony w sklepie.
- Widze, że para zakochanych wariuje w sklepie. - Gwizda obcy mężczyzna, w czarnym kapeluszu - mógłbym zrobić państwu zdjęcie?
- Pewnie, że tak - Owen zgadza sie, zanim daje ostateczną odpowiedź i ciągnie mnie w swoją stronę.
Facet robi nam zdjęcie, a Owen przylega do mnie całym ciałem. Czy on właśnie potwierdził temu fotografowi, że jesteśmy parą? Robi sobie z tego żarty cały czas, śmiejąc się pod nosem. Mężczyzna daje nam jedno zdjęcie do ręki, a drugie zabiera dla siebie, mówiąc, że jest to idealne zdjęcie świąteczne.
- Idiota - pukam go lekko pogłowie.
- Pudel - przekomarza sie, rozmierzwiając mi włosy. Super. Po prostu super.
- Układałam je godzinę! - burczę po chwili, wybuchając chichotem.
- Ta na pewno. A wiesz, ile ja sie natrudziłem, aby wpaść w te choinkę? - rozbawiony porusza brwiami.
- Wpadłeś w nią przypadkowo! - unoszę ręce, jakby to było oczywiste.
- Z twoją pomocą - dodaje.
- Dlaczego z moją? - pytam zaciekawiona.
- Bo zrobiłaś na mnie anielskie wrazenie - Mówi, a ja nie wiem co robić. Czy sie rumienić, czy jednak zostawić to bez komentarza.
- Boże, Owen - jęcze bojąc sie, że zaraz sie roztopie mimo chłodu na dworze.
- No co?! - pyta ucieszony jak dziecko.
- Pomóż mi wybrać prezent dla Katy. - Popycham go w stronę regału z zabawkami.
Zaczyna przebierać półki co po chwilę, rzucając jakiś żart. Nagle wyciąga z półki śmieszne różowe okulary z dużym nosem. Sklepikarki sie na nas patrzą, jednak on ma to gdzieś. Robi z siebie błazna, a ja ledwo powstrzymuje śmiech.
- O a może to? - pyta, wskazując na dużego różowego konia.
- Kupiłbyś jej dużego różowego konia? - pytam, unosząc brwi do góry.
- No co? Sam bym takiego chciał! - woła za mną, gdy ide poszukać czegoś innego.
- Którego?! - pytam, odwracając sie na pięcie.
- Tego! - Pokazuje podekscytowany.
Wybucham gromkim śmiechem i sięgam po dużego różowego konia. Ide z Owenem do kasy, który cały czas coś do mnie gada. Płace za konia i wychodzę ze sklepu, orientując sie, że Owen został jeszcze w środku. Co do Owena to jesteśmy całkiem dobrymi kumplami. Od wczoraj przestał do nas przychodzić, a to tylko dlatego, że Katy już spokojnie może wrócić do szkoły. Oczywiście nie była zbyt szczęśliwa z tego powodu, ale na szczęście udało mi sie ją przekonać do powrotu. Kocham tą małą, ale z niej jest cholerny uparciuch. Stoje pod sklepem i nagle przed oczami przechodzi mi Blake. Przyjaciel Katy, który od jakiegoś czasu przestał do nas przychodzić. Jest słodkim blondynem o bardzo jasnej karnacji. Piegi na jego nosku dodają mu urody, a mocno niebieskie oczka wyglądają po prostu przesłodko.
- Blake? - pytam odruchowo, po czym podchodzę do chłopca.
- Dzień dobry pani - mówi, uciekając wzrokiem. Rozgląda sie tak, jakby bał sie, że ktoś nas zobaczy.
- Jak Katy? - widocznie zakłopotany patrzy tym razem na mnie.
- Nie wiesz co u Katy? Przecież mówiła mi, że rozmawiacie ze sobą - kucam przy nim lekko zdezorientowana.
- Nie chodzę już do szkoły, telefonu też już nie mam - mówi - Przepraszam panią muszę iść - żegna się i zaczyna gdzieś biec.
Zatrzymuje sie przy starszym mężczyźnie, który nagle zaczyna na niego krzyczeć. Uważanie przyglądam sie całej sytuacji, ale gdy jego ojciec chwyta go za kaptur i znika mi z pola widzenia. Nigdy nie znałam tej rodziny zbyt dobrze. Ojca widziałam zaledwie dwa razy, a matka. No właśnie. Nic nie wiem o jego mamie. Stoje tak dobrych kilka minut, zastanawiając sie, o co chodzi. Blake nie chodzi do szkoły. Katy o niego nie pyta od dłuższego czasu, a gdy pytam ją za każdym razem o niego, dostaje odpowiedz: "Blake jest chory". Za każdym razem spuszcza główkę i milknie.
Owen
- Jak pan myśli spodoba sie jej? - pytam, wkładając pudełeczko do drobnej białej, papierowej torebki.
- Będzie zachwycona - odpiera sprzedawca.
Wychodzę ze sklepu i zastaje Emmę rozmawiającą z chłopcem. W pierwszej chwili nie poznaje go, ale gdy sie odwraca, orientuję sie, że to Blake. Kiedy chłopiec gdzieś biegnie, staje za Emily, krzycząc "Bu!" i chwytam ją za biodra. Podskakuje, piszcząc. Odwraca sie w moją stronę i wyraz jej twarzy, ją zdradza.
- Czy to nie był Blake? - pytam, tak jakbym czytał z jej myśli.
- Dlaczego ten chłopiec rzucił szkole? - Przygląda mi sie, a na jej twarzy tym razem maluje sie troska.
- Nie rzucił szkoły. To jego ojciec tak zadecydował. Nie mogę nic na to poradzić - szepcze.
- Rozumiem. - Spuszcza wzrok i zaczyna powoli iść.
Ide, tuż obok niej wkładając dłonie do płaszcza. Wypuszcza powoli powietrze tak, jakby coś jej nie pasowało. Atmosfera między nami zagęszcza sie, a ludzie spacerują, mijając nas. Kopię przed sobą jakiś kamień odgłosem buta zagłuszając cisze.
- Jak myślisz, Katy spodoba się prezent? - pyta cicho, zerkając na mnie kątem oka.
- Jestem tego pewien. Każdy chciałby dostać różowego konia! - mówię z entuzjazmem, starając sie rozluźnić atmosferę.