Chapter forty six

620 31 7
                                    

[Urodzinowy rozdział! *]
Hero's POV
Przez większość nocy siedziałem wpatrując się w śpiącą dziewczynę, która leżała obok, wtulona w mój bok. Myśli oraz wspomnienia snów, które towarzyszyły mi podczas jej nieobecności, nie dawały mi spać. Ciągle miałem to wszystko przed oczami. Moment, w którym usłyszałem jak jej samochód zaparkował na podjeździe był jednym z najszczęśliwszych jakie przydarzyły mi się w ostatnim czasie. Tydzień bez tej kobiety był za to najgorszym w całym moim życiu. Wzdychając pod nosem, przejechałem opuszkami palców po jej gładkim policzku i uśmiechnąłem się szeroko, gdy sapnęła przez sen.
Po dłuższej walce z samym sobą, zdecydowałem, że spróbuje się przespać. W końcu obecność dziewczyny, mogła odgonić wszystkie koszmary i zapewnić mi spokojny sen. Ostatni raz zerknąłem na nieustannie wibrujący telefon szatynki i zmarszczyłem brwi. Cholerny Taylor. Wiedziałem, że gdy tylko znowu ją straci nie odpuści. Teraz może być już tylko gorzej, niż poprzednio. Czując narastającą irytację i złość, wyłączyłem aparat i opadłem na pościel, zmuszając się do zamknięcia oczu i zapadnięcia w sen. W końcu musiałem spać, żeby regenerować swój organizm i nabierać sił, w razie gdyby ten skurwysyn po nią wrócił. Musiałem być w pełnej gotowości, tylko na wypadek. Wszyscy widzieli, że przy pierwszej lepszej okazji rozszarpałbym go na kawałki.
Zamykając oczy starałem się myśleć o czymś przyjemniejszym.

Gdy otworzyłem oczy miejsce obok mnie było już puste. Ze zdziwieniem podniosłem się z łóżka i naciągnąłem na siebie bokserki oraz dresy, zerkając przy okazji na godzinę. Dochodziła dziewiąta. Nasłuchując jakichkolwiek dźwięków, nie usłyszałem niczego, co mogłoby potwierdzić, że Phoebe była w pobliżu. Lekko zaskoczony skierowałem się na dół. Przekraczając próg salonu do moich uszu dotarł dźwięk szlochu. Wtedy moim oczom ukazał się Taylor. Jego ciało przyciskało drobną szatynkę do ściany, utrudniając jej oddychanie.
— A ja ci zaufałem — syknął w jej kierunku, po czym wymierzył siarczystego policzka. Phoebe jęknęła, po czym ponownie zapłakała.
— Przepraszam cię, Tay — wyszeptała, spuszczając wzrok na jego drugą rękę.
Jasna cholera, on ma broń!
— Gdzie on jest?! — zapytał mocniej naciskając na jej ciało.
— Hero wyszedł — skłamała szlochając. Czemu kłamała?
— W takim razie grzecznie na niego poczekamy — mruknął chłopak, uśmiechając się zalotnie.
— Po co ci Hero? — spytała drżąc. Jej klatka piersiowa unosiła się w ekspresowym tempie.
Doszedłem do wniosku, że to on jest źródłem wszystkich moich problemów. — Westchnął, po czym opadł na sofę. Ciało Phoebe osunęło się po ziemi, a dziewczyna zaczęła szybciej oddychać, aby zaopatrzyć się w potrzebną ilość tlenu. — Gdy go zabiję zostaniesz sama i wtedy bez wahania wybierzesz mnie.
— Jesteś naprawdę głupi, jeśli uważasz, że to możliwe — wysyczała, marszcząc brwi.
— Nie martw się kochanie pomogę ci w tym wyborze. — Zachichotał, bawiąc się bronią.
— Odsuń się od niej — warknąłem, wkraczając do pomieszczenia. Szatynka zamarła, a do jej oczu napłynęły łzy.
— Nie, nie, nie — zaczęła kręcąc przecząco głową. — Hero uciekaj stąd! On chce cię zabić!
— Cieszę się, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością, Tiffin — mruknął Taylor, po czym uśmiechnął się szeroko.
— Przyjemność po mojej stronie, James  — syknąłem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
— Uwierz mi wolałbym, aby istniało inne wyjście, ale niestety, dopóki będziesz żył, Phoebe nigdy nie odda mi się dobrowolnie. Dodatkowo nie mogę pozwolić, aby Peter przegrał mistrzostwa. Chłopak zasłużył na wygraną. Mam nadzieję, że rozumiesz.
— Jasne, rozumiem. — Zaśmiałem się, wzruszając przy okazji ramionami. — Jedyne co się dla mnie liczy to jej bezpieczeństwo. Jeśli chcesz mnie zabić, muszę mieć pewność, że jej się nic nie stanie.
— Zgoda — przytaknął, mierząc wzrokiem moje ciało. Uśmiechając się, posłałem mu rozbawione spojrzenie. — Jakieś ostatnie życzenie?
— Chciałbym porozmawiać z Phoebe, na osobności — rzuciłem, przenosząc wzrok na dziewczynę, która zerwała się z ziemi.
— Nie ma opcji, że stąd wyjdę, ale stanę po drugiej stronie pomieszczenia — mruknął, odsuwając się na bok.
Wzdychnąłem z frustracji, po czym totalnie ignorując jego obecność, przyciągnąłem szatynkę do siebie i wtuliłem jej ciało w swoje.
— Musisz uciekać, rozumiesz mnie? Zajmę go, a ty nie odwracając się pobiegniesz. Znajdziesz Nathana i powiesz mu o wszystkim. Pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj i nie oglądaj za siebie, zrozumiano maleńka?
— Nie mogę cię tutaj zostawić — jęknęła, pozwalając łzom spłynąć po jej policzkach. — On cię zabije.
— Nic mi nie będzie, zaufaj mi — wyszeptałem wpijając się w jej pełne wargi. Chciałem zapamiętać to uczucie raz na zawsze. Wiedziałem, że szanse na to, że pocałuje ją jeszcze kiedyś są znikome. To było pożegnanie. Dlatego w ten pocałunek włożyłem całego siebie. Wszystkie swoje uczucia, które żywiłem do tej cudownej kobiety, której udało się wyprowadzić mnie z mroku i czarnej otchłani mojej przeszłości. Na zawsze pozostanie moja i nikt nie będzie w stanie tego zmienić. — Teraz — rzuciłem, odpychając ją. Wtedy Taylor wyciągnął rękę z bronią i wycelował ją w moim kierunku. Głośny huk zagłuszył wszystko co nas otaczało, a jedyne co słyszałem to bicie własnego serca. Gdy ciało szatynki mignęło mi przed oczami, zacząłem krzyczeć. Brunet spanikowany odrzucił broń na bok i opadł na kolana. W ostatniej chwili udało mi się złapać upadające ciało Phoebe. Wtulając ją w siebie, wpatrywałem się w jej oczy, błagając, aby mnie nie zostawiała i nie zamykała oczu. — Czemu to zrobiłaś?
— Zabiłby cię — wyjęczała, ledwo panując nad swoimi opadającymi powiekami. — Nie mogłam do tego dopuścić. Nie z mojej winy.
— Maleńka — szepnąłem, czując jak mój głos się załamuje. — Kurwa, Phoebe, proszę cię. Nie możesz mnie teraz zostawić.
— Karetka jest już w drodze — powiedział Taylor, zalewając się łzami.
— Odsuń się — warknąłem, posyłając mu wściekłe spojrzenie. — To twoja wina! Radzę ci się odsunąć, zanim rozniosę cię na kawałki.
— Hero.
Dziewczyna ledwo objęła mój policzek, po czym nakierowała moją twarz, na przeciwko swojej. Wpatrywała się w moje oczy, uśmiechając się delikatnie i zapewniając, że wszystko się jakoś ułoży.
— Nie chce umierać — jęknęła, krztusząc się.
— Nie umrzesz! Phoebe, nawet nie próbuj zamykać tych oczu! Kurwa, Febe, proszę cię! Nie zostawiaj mnie, nie teraz! — krzycząc, kołysałem się z jej ciałem, w swoich objęciach. Krew sączyła się z jej rany, spływając na puszysty dywan. Czułem jak łzy zaczynają płynąć po moich policzkach.
— Kocham cię, maleńki — szepnęła, po czym jej powieki opadły.
— Phoebe — wychrypiałem. — Phoebe, nie!
Szlochając przyciągnąłem jej twarz do swojej i zapłakałem żałośnie. Nigdy nie spodziewałem się, że ktoś sprawi, że stanę się takim mięczakiem. — Kurwa.
— Czyy... czy ona nie żyje? — zapytał z szokiem na twarzy Taylor.
— Ty sobie żartujesz, prawda? — Mierząc go wzrokiem, zacisnąłem szczęki, po czym zmusiłem się do oddychania. — To wszystko jest, kurwa, twoją winą!
— Uspokój się, to nie ja rzuciłem się wprost pod wystrzeloną kulę — jęknął, unosząc dłonie w geście obronnym.
Jedyne co pamiętam jako ostatnie to moment, w którym pięściami obijałem jego mordę. Potem była już tylko ciemna otchłań, pochłaniająca mnie w całości...

Z racji, że mamy dzisiaj 6 listopada - dzień urodzin Hero - pojawia się rozdział wcześniej, niż planowałam, dodatkowo z punktu widzenia Hero! Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. W międzyczasie wpadłam też na inny pomysł. Chcielibyście zadać jakieś pytania postaciom? Jeśli tak to piszcie je w komentarzach, a ja w piątek postaram się je dodać! Miłego dnia, kochani. Świętujecie urodziny naszego bohatera! ❤️

Good Enough || Hero Fiennes - TiffinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz