Ciemność i Światło

1K 56 5
                                    

Ben złapał ręką krawędź szczytu wyrwy, do której został wcześniej wrzucony przez Imperatora. Dysząc z wysiłku i ignorując złamane lewe żebro, podciągnął się, nie spuszczając przy tym wzroku z nieruchomego ciała leżącego pięćdziesiąt metrów od niego.

Nie, pomyślał, nie...

Jęknął cicho z przerażenia i bólu jaki właśnie go przeszył, nie miał on jednakże nic wspólnego z bólem fizycznym. Przez falę otępienia jaka go poraziła z potrójną siłą, nie potrafił nawet się podnieść. Zaczął więc rozpaczliwie się czołgać, metr za metrem, centymetr po centymetrze. Spróbował dźwignąć się na nogi, lecz nie minęła chwila jak upadł. Skupił się całym sobą, aby wstać jeszcze raz, odruchowo przyciskając bolące miejsce w piersi i kuśtykając zrobił kilka chwiejnych kroków, by następnie upaść na kolana przed Rey.

Nie myśląc za bardzo co robi i chociaż wiedział doskonale co się stało, bo czuł to w sobie, oślepiony paniką, złapał ją za nadgarstek starając się wyczuć choćby najsłabszy puls. Mimo, iż nie mógł na nią patrzeć, nie odrywał wzroku z jej bezwładnego ciała, które utraciło wszelkie kolory, zaczęło się robić bezdusznie zimne. Usiadł ciężko oddychając i pociągnął drobne ramiona dziewczyny na swoje kolana, a następnie delikatnie uniósł jej głowę.

Jej oczy były zawsze dla niego otwartą księgą. Kiedy była zła, zwężały się niepokojąco groźnie i błyszczały jak wściekłe ogniki. Kiedy była zakłopotana i speszona, wstydliwie łagodniały. Kiedy była zdeterminowana, rozszerzały się w nieskończonej nadziei i pewności siebie. Kiedy była szczęśliwa, promieniały najjaśniejszym światłem. Teraz nie było w nich nic, oprócz pustki.

Przed poznaniem jej, jego życie przypominało ciemną, deszczową noc. Jego świat miał ponure, dobijające barwy. Sztorm niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze, wiatr huczał złowieszczo oplatając każde miejsce swoim wszechogarniającym chłodem. Lecz kiedy pojawiła się ona, było tak jakby po trzydziestu latach nareszcie wzeszło słońce. Najpierw nieśmiało zaczęło wyglądać znad horyzontu, ledwo oświetlając straszne, burzowe chmury. Jednak z czasem deszcz przestał lać. Zmienił się w drobną mżawkę, by w końcu niebo się w pełni rozpogodziło. Słońce rozwiało każdą pojedynczą chmurę, wznosiło się wyżej i wyżej, aż znalazło się w samym centrum, ponad wszystkim.

Ona była jego Słońcem.

I teraz to słońce znowu zgasło. A sztorm szalał.

Ben czuł jak każda część jego ciała drętwieje, a on sam rozpada się w środku na kawałki. Trzęsącymi się dłońmi, trzymał kruche ciało dziewczyny w swoich ramionach. Dzwoniło mu w uszach, w głowie miał kompletną nicość przepełnioną rosnącym z każdą sekundą strachem.

A miał nigdy już nie być sam.

Niewiele myśląc, przyciągnął ją do siebie i przytulił do piersi. Zakołysał się, jakby otulał ją do snu, nieświadomie zaczął cały drżeć. Rozejrzał się wkoło, w panice szukając pomocy i zupełnie zapominając, że nikogo innego tu nie ma. Chciał krzyczeć, błagać o ratunek, rozpłakać się.

Umrzeć. Tak...

Wtedy ten ból by się skończył, a on połączyłby się z nią. Tylko śmierć była opcją. Nie miał już żadnego celu. Wraz z ostatnim oddechem Rey, zniknęły wszystkie powody, dla których miałby dalej żyć.

Nie, pomyślał znowu.

Nagle wszystko stało się jasne. Jego oddech zelżał, uspokoił się. Skrawek nadziei, jaki przemknął przez jego umysł, dodał mu siły. Siły tak potężnej, że zdobył się na głęboki wdech i rozluźnienie mięśni. Podjął ostateczną decyzję.

Odsunął od siebie Rey, aby położyć dłoń na jej brzuchu, a następnie przymknął oczy, żeby maksymalnie się skupić.

Byli jednością. Wiedział, że skoro ona potrafiła coś zrobić za pośrednictwem Mocy, to i on także będzie w stanie. Byli sobie w tym równi, jako jedna dusza w dwóch ciałach.

Spróbowałby wszystkiego, byleby tylko jego Słońce ponownie zaświeciło. Nawet jeśli miałoby świecić już bez jego obecności.

Całą energię życiową jaką posiadał, skierował do swojej ręki, czuł w koniuszkach palców łaskoczące mrowienie i ciepło. Przekazał jej wszystko, co mógł. Samego siebie.

Nagle, zupełnie nieoczekiwanie poczuł dotyk na swojej dłoni. Zdziwiony, otworzył oczy nieruchomiejąc. Zadrżała mu broda, a oddech złamał się w połowie.

Oczy Rey zamrugały gwałtownie. Jej pierś uniosła się wraz z pierwszym wdechem powietrza do płuc, a kolory ponownie pojawiły się na jej twarzy. Drgnęła, a następnie podniosła lekko, skupiając swoje spojrzenie od razu na oczach Bena. Przez ułamek sekundy wyglądała, jakby była kompletnie zaskoczona, że go widzi. Lecz wtedy pojawiło się coś innego. Zrozumienie. A potem, momentalnie jej twarz się całkowicie rozpromieniła, w najpiękniejszym uśmiechu jakim kiedykolwiek go ktoś obdarzył.

- Ben - szepnęła.

Sięgnęła ręką do jego twarzy i pogłaskała go po policzku opuszkami palców. Dokładnie w miejscu gdzie widniała zrobiona przez nią kiedyś blizna, a która zniknęła wraz z Kylo Renem.

Nie mógł oderwać od niej wzroku, bał się zamrugać, żeby nie stracić ani chwili patrzenia na nią. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, jakby chciał zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół w jej twarzy, jej piegi na nosie, dołeczki w zaróżowienionych policzkach, kształt ust... Szczęście, ciepło i ulga jaką odczuł była tak wszechogarniająca, że zapomniał o istnieniu całego świata. Była tylko ona.

Jego Słońce wróciło.

Rey patrzyła na niego równie uradowana. Przeniosła wzrok z jego oczu do warg, odrobinę wtedy spoważniała. Wplotła palce w jego włosy, następnie zbliżyła do niego pospiesznie. Ben odruchowo przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie, jakby czekali oboje na ten moment całą wieczność.

To był pocałunek niewinny, ale jednocześnie pełen desperacji. Pragnęli siebie tak długo i nareszcie mogli to sobie okazać. Naraz starali się sobie przekazać wiele emocji. Radość, szczęście, pragnienie bliskości, nieskończoną tęsknotę, a zarazem ostateczne wzajemne odnalezienie się. Bezinteresowną i bezwarunkową miłość. Była pomiędzy nimi jedność. Balans. Równowaga.

Po dłuższej chwili, niewiadomo nawet po jakim czasie, w końcu odsunęli się od siebie, aby jeszcze raz się sobie przyjrzeć. Rey wciąż uśmiechała się promiennie, nie przestając gładzić go palcami po policzku i włosach delikatnie opadających mu na twarz.

Ben czuł lekkość w sercu, jakiej nigdy wcześniej nie czuł. Do samego końca, nawet przez moment nie przypuszczał, że mogłaby odwzajemnić jego uczucie. Dla niego wystarczyło same jej istnienie. W najśmielszych marzeniach nie oczekiwał niczego w zamian. A jednak, jak się teraz okazało, ona też go kochała, tak samo mocno, wiedział to teraz, odczuwał to całym sobą.

Ta właśnie lekkość i poczucie spełnienia sprawiły, że jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który był zarezerwowany wyłącznie dla niej. Ta lekkość sprawiła, że zaśmiał się cicho, nie mogąc uwierzyć jak wielkim szczęściem los go obdarował.

Promienie światła, które spadały na nich z góry, pokryły nie tylko dziewczynę, ale także i jego. Teraz i on błyszczał w blasku swojego Słońca.

I właśnie wtedy zaczął się oddalać i słabnąć. Zdążył tylko poczuć jak Rey ściska go mocniej za rękę.

A potem przechylił się do tyłu i otoczyła go światłość.

If you hadn't died | Ben&ReyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz