Niewątliwie te ostatnie kilka dni w życiu Vivienne trochę odbiegały od normalności. Z dnia na dzień, z normalnej dziewczyny z błahymi problemami, stała się kimś, kto podejrzewa u siebie schizofrenię i, przede wszystkim, ogromnego pecha. W końcu nie codziennie nam się zdarza wypadać z kolejki górskiej, prawda? Choć z drugiej strony tak do końca nie można stwierdzić u Vivienne parszywe szczęście, skoro tamtego wieczoru została schwytana w locie przez jej najlepszego przyjaciela - Evana, przy czym nie odniosła żadnych większych szkód. Co ciekawe, Evanowi również nic się nie stało. Dziewczyna w życiu nie podejrzewała go o taką sprawność fizyczną. Owszem - lubił sport, nawet bardzo, lecz nie pamiętała, by kiedykolwiek trenował skoki w zwyż czy cokolwiek innego, co mogło mu dać takie umiejętności, jakimi się tamtego feralnego dnia wykazał.
Evan odprowadził Vivienne pod sam dom. Był strasznie zatroskany stanem dziewczyny. Rzecz jasna fizycznie nic jej się nie stało, ale chłopakowi bardziej zależało na jej stanie psychicznym. Zauważył jej dziwne zachowanie w ciągu kilku ostatnich dni, zauważył, jak często odbiega daleko gdzieś myślami... Mógłby tak wymieniać zmiany w dziewczynie, jednak chcąc ją oszczędzić po ostatnich wydarzeniach, ograniczył się jedynie do pytań typu "na pewno nic ci nie jest?", "dobrze się czujesz?", a nawet stwierdzeniem "wyglądasz mizernie" zaryzykował oburzenie dziewczyny, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Jedyne, czego Vivienne pragnęła, to w końcu zaznać odrobiny spokoju.
Wchodząc do domu nie spodziewała się zastać mamy na nogach. Było już dość późno, a jej rodzicielka nie należała do matek, które nieustannie martwią się o swoje córki. Dobrze wiedziała, że Vivienne potrafi korzystać z mózgu.
Mimo, iż dziewczyna wiedziała, że jej mama ma twardy sen, postanowiła zachowywać się jak najciszej mogła. Przy wejściu schowała buty do szafki. Trochę błota naniosła, więc zanotowała sobie w głowie, że jak tylko będzie miała czas, to to posprząta. Najlepiej byłoby, gdyby to zrobiła jeszcze przed pobudką matki, ale dobrze wiedziała, że następnego dnia nie da rady wstać tak wcześnie. Światło zapaliła dopiero w swoim pokoju. Kurtkę Evana odłożyła na oparcie krzesła, po czym zajęła się sobą mimo zmęczenia.
Wchodząc do łazienki, spojrzała machinalnie w swoje odbicie w lustrze. Już wcześniej czuła, że oczy jej się same zamykają, jednak dopiero teraz przekonała się, że tak dobrze to widać. W duchu przyznała rację Evanowi odnośnie jej mizerności. Zmyła makijaż, po czym odkręciła w kranie zimną wodę. Chwilę pomoczyła w niej ręce. Schyliła się i zaczyła obmywać całą twarz. Dopiero wtedy zaczynała czuć się choć trochę lepiej. Zakręciła kran, odgarnęła z twarzy zagubione kosmyki włosów i ponownie spojrzała w lustro. Jednak tym razem nie zobaczyła w nim siebie, lecz smukłą blondynkę. Głośno wciągnęła powietrze i cofnęła się o kilka kroków. Poczuła się zupełnie, jakby śniła. Cała sytuacja wydawała się bez sensu. Te wrażenie nadało jej trochę odwagi.
- Nie nauczyli cię pukać? - zapytała, gdy tylko się trochę uspokoiła. Nie bardzo wiedziała, czy w danym momencie to, co widzi jest wynikiem schizofrenii, czy może naprawdę jest to sen. Jeśli to drugie, bardzo ją to podniesie na duchu. Życie z myślą, że popada w obłęd nie bardzo jej się podobało.
- Przepraszam - odparła Erin. - Nie chciałam cię przestraszyć.
- Wybacz, moja wymyślona przyjaciółko, ale muszę iść spać. Od dzisiejszej dawki adrenaliny głowa mnie boli, w dodatku widzę ciebie. - Na potwierdzenie swoich słów, Vivienne zaczęła pocierać skronie. Faktycznie głowa ją bolała, nawet mocno.
- Nie możesz usprawiedliwiać faktu, że mnie widzisz swoim wymysłem. - Dobrze widać było jak trochę się zirytowała, nawet jeśli chciała to ukryć. - Bardzo bym chciała ci udowodnić, że nie masz schizofrenii, ale niestety to byłoby dla ciebie nieprzyjemne.
CZYTASZ
Sacrifice
FantasyVivienne jest dziewczyną urodzoną w naszych czasach. Do czasu swoich 18 urodzin wiodła normalne, spokojny żywot. Niestety, później jednak jej świat staje do góry nogami. Pojawiają się w nim nowi wrogowie i sprzymierzeńcy, lecz jak ta poniekąd zwycza...