Wystarczyło mi jedno, jedyne spojrzenie od ciebie i znów zachowywałem się jak zakochany piętnastolatek. Cholera, Kevin, dorośnij. Jakim cudem jesteśmy przyjaciółmi? Tylko przyjaciółmi. Cholernymi przyjaciółmi! Rozkochałeś mnie w sobie Mac, a ja ledwo co umiem przyznać to przed samym sobą. Czy kiedykolwiek przemogę się i powiem ci te dwa magiczne, choć cholernie trudne dla mnie słowa? Jasne, że nie. Jestem zbyt wielkim tchórzem. Będę tkwił w tej chorej relacji dopóki o mnie nie zapomnisz, lub nie znajdziesz sobie partnerki, którą będę miał ochotę zabić w możliwie najbardziej brutalny sposób. Jakim cudem jesteśmy przyjaciółmi? Jesteśmy sobie bliżsi niż niektórzy bracia, zachowujemy się niekiedy jak para. Filmowe noce, siedzenie między twoimi nogami, ty plecący mi warkoczyki, wpychający mi co kilka minut do buzi serowe chrupki, a później sen, zasypianie wtulonym w ciebie i ty gładzący mój bok czy plecy. Uwielbiałem to i nienawidziłem jednocześnie. Z jednej strony mogłem wtedy poczuć oczywistą bliskość, będąc z tobą sam na sam. Rozkosz płynąca z każdego twojego dotyku górowała nad każdym innym zmysłem, jednak zdrowy rozsądek czuwał, abym nie wygłupił się. Z drugiej jednak nadal nasza relacja się nie zmieniała, pieprzona przyjaźń. Czym zasłużyłem sobie na tak chorą zależność od ciebie, a jednak brak odwzajemnienia moich uczuć? Tyle razy na święta życzyłem sobie ciebie, u progu moich drzwi, mowiący te dwa, tak wyczekiwane przeze mnie słowa. Byłem przecież grzeczny, nadal jestem! Nie tykałem i nie tykam alkoholu, innych używek też, do kościoła chodziłem co niedzielę. Dlaczego nie mogłem dostać ciebie? Potrzebuję jakiegoś wzmocnienia znad Bram Niebios. Jedynym moim nałogiem był Mackenzie, czy to aż tak wielki grzech?
Powolnym krokiem sunąłem do mojego hotelowego pokoju, nie mogąc doczekać się kilku godzin snu, którego tak potrzebowałem. Nie spodziewałem się tego pieprzonego szatyna leżącego na moim łóżku, grzebiącego w telefonie i wyjadającego mój zapas niezdrowych przekąsek na czarną godzinę.
– Mac? Co ty wyprawiasz? To moje chipsy – mruknąłem, a Kanadyjczyk podniósł na mnie swój wzrok. Znów obdarzył mnie tym pięknym, szerokim uśmiechem.
– O, Kevinho! A wiesz no, pożyczyłem sobie, całkiem niezłe są, jedyne które nie są o smaku octu i soli – zaśmiał się. Mógłbym słuchać tego codziennie. Jego śmiech był tak cudowny i melodyjny, jedyny, i niepowtarzalny. Idealny.
– Przynajmniej tamte mi zosatwisz – przewróciłem oczami. Położyłem się obok niego i zacząłem wpatrywać w ekran jego telefonu. Znów siedział na Twitterze.
– Mackenzie Król Twittera Boyd-Clowes, co ciekawego znalazłeś tym razem? – zapytałem i poczułem, jak poczochrał mi włosy.
– Zwykłe, gejowskie pierdoły – zachichotał cicho. Zarumieniłem się nieznacznie i przygryzłem wargę.
– A co to za pierdoły?
– Różnie, jakieś typowe sytuacje z życia homo człowieka i tak dalej, same nudy, nie wiem dlaczego mój Twitter mi to pokazuje, niegrzeczny – wzruszył ramionami, uderzając przy okazji w moją szczękę. Chwyciłem się za bolące miejsce i pacnąłem Maca w czoło.
– Wybacz no, sam się napatoczyłeś, albo nic już nie będę mówił, bo znowu mnie uderzysz! – zaśmiał się głośno i uciekł z pola mojego widzenia. Po chwili wrócił z mokrym ręcznikiem, który przyłożył do mojej szczęki. Przeczesał moje przydługie włosy.
– Mac and cheese, już nie boli, weź ode mnie tą szmatę, śmierdzi twoim okropnym antybakteryjnym mydłem – skrzywiłem się i odsunąłem od siebie zimny ręcznik.
– Oj cicho Kevinie Bannerze – prychnął i rzucił materiał na podłogę. Może powinienem mu teraz powiedzieć? To chyba odpowiedni moment.
– Mac? Jesteś może choć trochę tolerancyjny? – zacząłem niepewnie. Bałem się, cholernie się bałem.
– Nikt w pełni nie jest, ale jeśli nie masz fetyszu stóp i nie jesteś zoofilem, to jestem pewny, że nic mnie nie zaskoczy – uśmiechnął się ciepło w moją stronę. Dajesz Kevin. Usiadłem niepewnie na łóżku i westchnąłem cicho.
– Zakochałem się, zakochałem w tobie Mackenzie – przygryzłem nerwowo wargę i spojrzałem na niego niepewnie. Kanadyjczyk na początku zaśmiał się, jednak z każdą chwilą stawał się on coraz bardziej nerwowy.
– Żartujesz prawda? Kevin, ty nie możesz być przecież pedałem – prychnął cicho, a moje oczy zaszły łzami. Więc teraz w jego oczach byłem zwykłym, jak to nazwał, pedałem.
– Wyjdź, jesteś chory, to całe pedalstwo jest chore, Bickner, to nie jest normalne! To się leczy! – krzyknął a ja czym prędzej wybiegłem z pokoju. Straciłem najważniejszą osobę na świecie. A jeszcze niedawno obaj zarzekaliśmy się, że zrobimy dla siebie wszystko. Przemyciłbym dla ciebie nawet tą cholerną opaskę*, a ty zostawiłeś mnie tylko i wyłącznie przez moją orientację. Zawiodłem się na tobie Mac, ale najgorsze jest to, że nawet gdybym bardzo chciał, to i tak nie przestanę cię kochać.
*z tą opaską, to chodzi o te, jakie dostaje się na koncertach.
jak się podoba zniszczony bickmac?
znowu nie chciało mi się poprawiać błędów, więc jak ktoś coś znajdzie, to może śmiało pisać.
CZYTASZ
ski jumping one shots
Randomczytasz na własną odpowiedzialność. za wszelkie ubytki w inteligencji i stracenie poczucia godności nie odpowiadam. będę to pisać dopóki nie skończą mi się piosenki na smutnej playliscie. I ogólnie Consti na okładce bo jest uroczy i to tyle.