W tej rzeczywistości Creepypasty mieszkają razem i dawno przestały mordować
=====================
Siedzieli na szerokiej drewnianej huśtawce.
Była trzecia w nocy, jednak ich to nie obchodziło. Cieszyli się pięknymi gwiazdami jak i swoją obecnością.
Szatyn z nutą niepewności ułożył dłoń na dłoni blondyna, jednak ta jego drgnęła, cofnęła się, a następnie szybko schowała w o wiele za dużym, zielonym rękawie.
— Boisz się? — zagaił rozmowę wyższy, lecz młodszy chłopak.
— Czego? — odpowiedział pytaniem ten niższy
— Że kiedyś to wszystko się skończy. Ty, ja, Świat, gwiazdy. Wszystko
Toby nie dostał odpowiedzi od razu. Jedyne co otrzymał to głębokie spojrzenie czerwonookiego. Jak zawsze łagodne, a równocześnie szaleńcze i niespokojne. Wydawało się oddawać cały jego charakter. Miły, ale choleryczny, opiekuńczy, ale nie ufny. Jego spojrzenie pokazywało jak wiele miał za sobą i jak wiele próbował zapomnieć.
Milczeli parę minut wpatrując się w siebie.
— Nie — odpowiedział blondyn — wszystko ma swój początek i koniec. Jak film. Zawsze się zaczyna, czasem kończy, a czasem ma kontynuację, jednak kiedyś musi się skonczyć. Nigdy nie trwa wiecznie. Tak jak istnienie. Zawsze musi dobiec końca — mówił cicho, spokojnie, bez chwili zawahania.
Tobias czasem myślał, że Ben po prostu nie posiada emocji. Jednak w takich momentach, te głębokie ciemno czerwone oczy rozwiewały wszystkie wątpliwości.
On miał emocje. Targały nim od środka, rozrywały jego umysł i pożerały myśli. Mimo to blondyn zawsze mówił racjonalnie i potrafil opanować szatyna gdy ten nie wytrzymywał ze swoimi myślami sam na sam.
Szarooki skinął delikatnie, by po chwili ponownie skierować wzrok na rozgwieżdżone niebo
— Czy ja umrę...? — zapytał brunet
— Tak Toby...każdy umiera
— ...ale... ty żyjesz — powiedział. W jego tonie nie było jednak ani odrobiny zawiści czy pretensji. Zaś można było odnaleźć w nim nutę radości.
Ben nic nie odpowiedział. Ciemnowłosy uszanował to i nic więcej nie mówił.
Gdy słońce zaczęło się budzić okrywając jezioro jak i las warstwą czerwonych, delikatnych promieni, Toby wziął swojego przyjaciela na ręce i zaniósł do pokoju po czym sam wrócił do swojego.
Gdy blondyn się obudził pierwszym co zrobił było odnalezienie Toby'ego. Po nocy spędzonej z nim na snuciu domysłów i niezbyt częstych jednach pojawiających się żartach w końcu uświadomił to sobie, w końcu był pewien.
Gdy dłuższą chwilę nie mógł znaleźć szatyna skierował się nad jezioro gdzie wcześniej siedzieli.
— Toby! Toby! — krzyczał
— Toby?Zaczął biec gdy z daleka dojrzał bruneta walczącego o życie w tym cholernym jeziorze!
Szarooki próbował się zabić, chciał skończyć ze swoim życiem, by tak jak osoba którą kochał, być nieśmiertelnym jako duch, by móc zostać ze swoim ukochanym na zawsze.
Jednak tym co sprawiło, że blondyn nie trafił do raju, piekła czy czyśćca, nie była miłość, była to nienawiść. Nienawiść i chęć zemsty na swoim ojcu. Teraz żałował, że wczoraj uciął ten temat. Może gdyby tego nie zrobił, dziś szatyn nie dławiłby się wodą.
Gdy dobiegł na brzeg, on był już pod lustrem jeziora.
Ben nienawidził wody
Bał się jej nim przez nią umarł.
Woda potrafiła zalać domy, niszczyć statki.
Woda potrafiła topić ludzi
Woda potrafiła zabijać.
Była nieokiełznana.
Była straszna.
Mimo to, wskoczył do niej. Popłynął na samo dno gdzie był jego przyjaciel. Chwycił kamień leżący tam i rozbił nim widocznie niezbyt solidny łańcuch którym Toby przywiązał do siebie kawał betonu.
Wypłynął z nim na brzeg i położył na złocistym piasku, który w tym momencie wydawał mu sie szary. Cały świat stracił barwy, wszystko było szare. Jego oczy nie byli już miłe, nie były figlarne. W jego oczach nie było ogników tańczących walca, tych które były tam zawsze. Nie chciał by szarooki odszedł. Mimo że to oczy szatyna były szare, to przypominając je sobie miał w głowie więcej kolorów niż cały otaczający go świat.
Chłopak zaczął kaszleć wypluwając całą wodę.
— B...ben? — zawachał się zerkając na jego twarz
— Kocham Cię. Debilu... Tak cholernie Cię kocham! — krzyknął mu w twarz. Poszarzałą, z zamkniętymi oczami i sinymi ustami.
Nie oddychał.
Jednak nie w głowie Bena. W jego umyśle Toby wstał, wciąż potrzebował by blondyn go podtrzymywał jednak wstał. Poszli do domu. Nie tego gdzie mieszkali wszyscy, a do małej chatki w lesie.
Po tygodniu zwłoki zaczęły się rozkładać, jednak czerwonooki zdawał się tego nie zauważać. Karmił szatyna, przebierał i mył. Oglądał z nim filmy i śmiał się. Stworzył w swojej głowie mały, bezpieczny świat gdzie on i jego ukochany byli szczęśliwi.
Razem.