Po przewaleniu całego pokoju do góry nogami, znalazłam kilka par bokserek w różnych rozmiarach. Może któreś będą pasować. Dodatkowo, pod stertą brudnych ciuchów - które swoją drogą mama kazała mi sprzątnąć kilkaset razy - znalazłam dość dużą dużą, musztardową koszulkę w czarne, poziome paski na krótki rękaw. Przyjrzałam się jej dokładnie i po namyśle postanowiłam również ją zabrać. Przyłożyłam sobie materiał do nosa i skrzywiłam się. Pomachałam ubraniem kilka razy na boki, a potem w górę i w dół. Rozejrzałam się po pomieszczeniu: na biurku, które stało po drugiej stronie pokoju przy oknie, dostrzegłam dezodorant. Powlekłam się w jego kierunku i chwyciłam do ręki. Podniosłam koszulkę do góry i opryskałam ją z każdej możliwej strony. Znowu nią pomachałam i ponownie powąchałam. Zdecydowanie lepiej.
Wyszłam z pokoju. Przechodząc przez korytarz, prowadzącego do kuchni, jadali oraz salonu, przeszłam obok pomieszczenia, które służyło mojej rodzinie za pralnio-suszarnię. Zatrzymałam się, spojrzałam na zamknięte drzwi. Nim się obejrzałam, stałam po środku pokoju, otoczona dwiema pralkami po mojej lewej, kolejnymi dwoma osuszaczami elektrycznymi z naprzeciwka i kilkoma tradycyjnymi stojącymi oraz wiszącymi suszarkami z prawej, a także deską do prasowania przy ścianie pod oknem . Dopiero teraz przyszła myśl, co ja tutaj w ogóle robię. I wtedy dostrzegłam szare dresy, czekające na wyprasowanie. Podeszłam do nich i chwyciłam do ręki. Na metce wyszyte było, że jest to one size, lecz spodnie i tak posiadały ściągacze przy kostkach i sznurki obciągające w pasie. Bez zastanowienia zabrałam dresy i - już bez zbędnych przystanków - pomaszerowałam do salonu, gdzie czekał na mnie Leo.
— Masz. Idź się ubrać. — Rzuciłam chłopakowi ubrania i nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, poszłam do kuchni.
Kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia, jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Co się dziwić, ostatni raz jadłam na imprezie. Westchnęłam męczeńsko. Drapiąc się po brzuchu, podeszłam do lodówki i otworzyłam ją, rozpoczynając swoją debatę. Ostatecznie, wyciągnęłam cztery trójkąciki pizzy, która została mi... Z kiedyś tam. Ale jeszcze nie pozieleniała, nóg nie dostała i pachnie całkiem normalnie, także chyba wciąż jest dobra, co nie? Już miałam odrywać dwa kawałki i ponownie wsadzić je do lodówki, kiedy włączyła mi się moja bardziej człowiecza strona. Może Leo też by zjadł?
Westchnęłam ponownie. Koniec końców, włożyłam do mikrofalówki całość i ustawiłam podgrzewanie na odpowiedni czas. W międzyczasie, rozlałam na dwa resztki soku jabłkowego. Wystawiłam niedużą tackę, następnie stawiając na niej szklanki. Jednocześnie, mikrofala zaczęła piszczeć. Wyłączyłam ją, wyjęłam parujące jedzenia, rozłożyłam po dwa kawałki na talerze, dostawiając je na tacę. Po chwili zastanowienia, dostawiłam ketchup i wyszłam z kuchni.
CZYTASZ
𝙴𝚕𝚏 𝚙𝚛𝚘𝚜𝚝𝚘 𝚣 𝚗𝚒𝚎𝚋𝚊 || 𝐋𝐞𝐨 𝐕𝐚𝐥𝐝𝐞𝐳 𝐱 𝐑𝐞𝐚𝐝𝐞𝐫
FanfictionTak czysto hipotetycznie... Zastanawialiście się kiedyś, jakbyś zareagowali, gdyby, pewnego pięknego, lipcowego wieczora, na wasz grill (na którym aktualnie smażyliście swoją ulubioną kiełbaskę) spadł elf niczym z orszaku latynoskiego Świętego Mikoł...