Zaraz za mną do środka wkroczył Dean, a gdy oboje znajdowaliśmy się już za murami Syndykatu, brama zamknęła się z ogromnym hukiem, zwracając uwagę wszystkich obecnych w środku.
Bardzo podobnie wyobrażałam sobie Syndykat, chociaż nigdy w życiu go nie widziałam. W środku znajdowały cztery średniej wielkości, obozowe domki. Dwa po prawej stronie i dwa po lewej. Przy każdym z nich stał wysoki, metalowy słup a na nim swobodnie wisiał sztandar, lekko rozwiewany przez wiatr. Każdy z nich był innego koloru, i przedstawiał inny symbol. Po mojej lewej stronie znajdowały się sztandary w barwach niebieskich oraz białych, a po mojej prawej, w czerwonych oraz zielonych. Niemalże podłoże całej strefy było porośnięte trawą, oprócz jednego miejsca. Na środku dystryktu znajdował się około dwu metrowy, prostokątny głaz, z odciśniętą prawą dłonią na środku, oraz ostro zakończonym szczytem, na którym znajdowała się kula z połyskującą mocą. Co sekundę zmieniała swoją barwę, z białej na zieloną, z zielonej na niebieską, z niebieskiej na czerwoną i tak w kółko.
Rozejrzałam się po strefie i zobaczyłam grupę, rozproszonych ludzi. Wzroki większości z nich były skierowane na nas. Dostrzegłam dziewczynę o jasnych, długich brązowych włosach, ubrana była w bordową koszulkę, jasne jeansy a na biodrach miała przewiązaną czerwono-czarną kraciastą koszulę. Obok niej stał dość wysoki chłopak o brązowych włosach sięgających do uszu i zaczesanych to tyłu.
Kilka metrów dalej oparta o drzewo siedziała młoda dziewczyna o jasnych, wręcz białych, blond włosach sięgających do szyi, miała zamknięte oczy, a na uszach miała założone słuchawki.
Koleją osobą którą dostrzegłam był rudowłosy chłopak, ubrany w niebiesko-żółtą bluzę z literą R po lewej stronie.
W strefie znajdował się też ciemnowłosy chłopak z kapturem na głowie, ślepo wpatrujący się w głąb dystryktu, dziewczyna o ciemnych, długich włosach splecionych w warkocz, i łukiem zawieszonym na plecach, dwójka identycznie wyglądających rudowłosych chłopaków. Ostatnią osobą w strefie był wysoki, przyjaźnie wyglądający chłopak o brązowych włosach, które sięgały mu do ucha. A najdziwniejsze było to, że w pełni szczęśliwy szedł w naszą stronę.
- W końcu dotarłeś Dean - uścisnęli się na powitanie.
- Taa - Dean złapał się za tył szyi - ale gdyby nie Peyton to raczej bym tutaj nie trafił
- Dzięki że mu pomogłaś. Niby jest starszy, ale często zachowuje się jak dziecko - zaśmiałam się po czym Dean spojrzał na nas.
- Ej! - oburzył się ale po chwili sam zaczął się śmiać.
- Jestem Sam Winchester - wyższy chłopak wyciągnął w moją stronę rękę, którą po chwili uścisnęłam.
- Peyton Devitt - powiedziałam uśmiechając się do Sama. Nie jest taki zły jak jego brat, a może raczej, nie jest taki natrętny i gadatliwy.
***
Po kilkunastu minutach do Syndykatu zaczynało schodzić się co raz więcej osób. Naliczyłam ich wszystkich dwadzieścia trzy osoby, łącznie ze mną. Każdemu zamknięciu czy otwarciu bramy towarzyszył straszny odgłos, który po jakimś czasie zaczynał sprawiać ból, jakby ktoś wbijał mi szpilki w uszy.
Gdy ostatnia osoba weszła, a raczej wbiegła ostatnia osoba, brama zamknęła się z tak wielkim hukiem, że spłoszyły się wszystkie ptaki znajdujące się w lesie.
- Witaam wszystkich - na środku strefy pojawił się chłopak o lekko potarganych, srebrnych włosach. Nikt nie zdążył nic odpowiedzieć, bo nagle na niebie pojawiły się ciemnogranatowe chmury, powodując że w całym dystrykcie nastała niemalże całkowita ciemność, z horyzontu znikły wszystkie gwiazdy. W oddali było słychać pioruny uderzające o ziemię, gdy nagle jeden z nich strzelił prosto w środek dystryktu. W miejscu uderzenia zaczął pojawiać się biały dym, który powoli otaczał nas wszystkich. Zauważyłam że w miejscu gdzie uderzył piorun pojawiła się ciemna postać o kozich rogach. Nagle mgła opadła a naszym oczom ukazał się czarnowłosy mężczyzna, w zielono-czarną zbroję ze złotymi zdobieniami, a na głowie miał złoty hełm z rogami. Prawą dłoń miał zaciśniętą na berle, które po chwili uniósł do góry a wszystkie pochodnie w Syndykacie zapłonęły zielonym ogniem. Wszyscy cofnęliśmy się od tajemniczej postaci o kilka kroków w tył. Dean był tak przestraszony, że próbował wspiąć się na jedno z drzew.
- Nie musicie się mnie bać - mężczyzna zrobił krok w naszą stronę - Nazywam się Loki Laufeyson, i to ja was tutaj sprowadziłem - trochę mi ulżyło - Poprosiłem trzydzieści sześć osób o dołączenie do Syndykatu. Jednak nie zostaliście wybrani losowo, każdy z was reprezentuje jeden z czterech żywiołów, ale aby się dowiedzieć jaki, będziecie musieli zaczekać aż do ceremonii przydziału, która odbędzie się o północy. To właśnie wtedy zostaną wybrani Elektorzy, oraz dowiecie się wszystkiego czego potrzeba - mężczyzna uniósł berło ku górze i zniknął w taki sam sposób jak się pojawił w strefie. Pozostało nam tylko czekać do północy.
CZYTASZ
Chosen - Multifandom Story
FantasyŚnieżyca nadchodzi. Loki Laufeyson podjął decyzję o zebraniu wybranych i wprowadzeniu ich w szeregi Syndykatu. 32 osoby zostało powołane, aby reprezentować poszczególne żywioły. W śród ludzi wyrwanych z różnych rzeczywistości, znajduję się czterec...