ROK II: Rozdział 8

207 25 130
                                    

Siedziałem w jakiejś drogiej, przereklamowanej kawiarni, ale skoro zostałem zaproszony — nie wypadało mi odmawiać, więc dumałem teraz nad kawą, za którą srogo przepłaciłem, a która praktycznie niczym nie różniła się od tej zrobionej przeze mnie w domu. Uśmiechałem się do blondynki siedzącej przede mną, której buzia nie zamykała się odkąd tutaj przyszliśmy.

Basia już jakiś czas bąkała coś na temat wyskoczenia gdzieś razem, więc kiedy w końcu wyszła z propozycją spędzenia czasu, schowałem na bok swoją dumę, bo jak to? Kobieta mnie gdzieś zaprasza? Czy to nie ja powinienem wykonać ten pierwszy ruch? I nieśmiało zgodziłem się. Naprawdę momentami czułem się, jakby to ona podrywała mnie, a nie na odwrót.

Próbowałem skupić się na jej ciągu myśli, ale prędkość, z jaką wypluwała z siebie kolejne słowa, trochę mnie przerosła, jak i nie mogłem zaprzeczyć, że od dobrego tygodnia słowa Emila odtwarzały się w mojej głowie niczym zacięta płyta, jakoś tak poprawiając mi humor. Może faktycznie nie byłem w takiej dupie ze wszystkimi moimi relacjami, jak przedtem myślałem, że jestem?

Wróciłem na ziemię, kiedy Basia zamilkła, jakby przyłapując mnie na tym, że odleciałem. Uśmiechnąłem się przepraszająco, na co ona również uśmiechnęła się i z lekkim wahaniem sunęła ręką po drewnianym stoliku, by ta ostatecznie spoczęła na mojej. Był to jakiś taki niewinny, uroczy gest, od którego ciepło wręcz rozlewało się po moim wnętrzu, kiedy tak gładziła kciukiem po moich knykciach, delikatna faktura jej skóry zderzająca się z moją twardą, wyrobioną dłonią.

— Więc — zaczęła, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu, słysząc jej ciepły głos. — Jak tam ci mija życie, Damian?

Ja już nawet nie uśmiechałem się, tylko szczerzyłem się jak głupi; czy to naprawdę się stało? Ten aniołek naprawdę siedział naprzeciwko mnie, pytając, jak tam u mnie?

Chłonąłem wzrokiem miękką powierzchnię jej skóry; włosy, które od czasu do czasu postanowiła pokręcić, opadały na jej ramiona niczym morskie fale, pięknie przyozdabiając okrągłą buzię. Ona również uśmiechała się, a jej nosek marszczył się przy tym uroczo.

— Oh, no wiesz — odpowiedziałem, rozsiadając się wygodnie na fotelu, nie przerywając uścisku naszych dłoni. — Jakoś leci. Trochę rozszerzona matematyka się na mnie czai, ale dajemy radę, prawda?

— Wiesz, że chętnie ci z tym wszystkim pomogę, prawda? — zaśmiała się, poprawiając loki, które opadały jej na twarz. — To nie jest takie trudne.

— Jasne — westchnąłem. — W każdym razie bardzo chętnie skorzystam z propozycji. — Puściłem jej oczko, na co odrobinę zarumieniła się i ja również poczułem, jak pieką mnie policzki.

Okej, w mojej głowie wyglądało i brzmiało to lepiej, muszę przyznać. Cholera, jak ludzie to robią? Eh.

Rozmawialiśmy jeszcze dłuższy czas, ciesząc się po prostu swoją obecnością. Nie wiedziałem, czy mogę liczyć na coś więcej z dzisiejszego spotkania, ale byłem całkiem zadowolony; wszystko zdawało się względnie układać i trafiać na właściwe tory.

Oczywiście, że Basia nie mogła nie napomknąć o sytuacji, którą odstawił Marcin pod koniec zeszłego semestru. Zbyłem to machnięciem ręki, koniec końców nie wiedząc, o co w sumie im poszło i jaki był cel tego wszystkiego. Dorośle założyłem, że nie będę po prostu się w to mieszał i zostawię to w przeszłości; do niektórych spraw najchętniej bym po prostu nie wracał i ignorował je tak długo, aż w końcu wylecą z mojej pamięci, roztrzaskując się po drodze i na zawsze znikając.

Było naprawdę miło; spokój, dobre towarzystwo. Jasne, że ktoś zesrałby się, gdyby pozwolił mi odpocząć na chociaż chwilę.

Basia podskoczyła, kiedy czyjaś pięść uderzyła po środku naszego stolika, prawie że wylewając kolejne zamówione przez nas napoje. Ja nie byłem zbytnio zaskoczony, bo widziałem, jak tutaj wchodził, ale usilnie łudziłem się, że jednak przyszedł do jakiegoś znajomego, a nie do nas.

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz