- Tak?- spytał, nie zdobywając się na odwagę, aby podnieść wzrok na twarz mężczyzny
- Idź lepiej kosić trawnik, a nie siedzisz na dupie.- Jest południe... Trzydzieści dwa stopnie...
- Do roboty!- wrzasnął mężczyzna, a Potter w mgnieniu oka pobiegł do garażu. Pomiędzy upałem, a wujem wolał jednak upał.
Włożył na głowę trochę przydużą, starą czapkę Dudleya. Na szczęście kosiarka stała tuż przy wejściu, więc nie musiał trudzić się jej szukaniem. Wyszedł na podwórko i od razu chciał zawrócić się do chłodnego domu. Żar praktycznie wypalał mu skórę i nie minęło osiem minut nim jego kuszlka przemoczyła się doszczętnie od potu.
Kosił dzielnie trawnik, starając się nie zwracać uwagi na towarzyszące mu gorąco i duchotę. Wyobrażał sobie, że to jest misja od samego Dumbledora i tylko tak uratuje grupkę dzieci w niebezpieczeństwe. Zaczęło robić się jednak niebezpiecznie, gdy był już na przedmetku.
Musiał wyłączyć kosiarkę i schował się w zacienionym garażu. Kręciło mu się w głowie, a w oczach pociemniało. Nie stracił jednak przytomności. Potem jednak tego żałował, ponieważ pobyt w szpitalu byłby dla niego jak wypoczynek, upragnione parodniowe wakacje z dala od Dursleyów, którzy pewnie ani razu nie przyszliby go odwiedzić.
Po paru minutach odpoczynku i połowie butelki wody wrócił do pracy. Nienawidził niedziel. To był jedyny dzień w tygodniu, gdy Vernon przebywał w domu od rana do wieczora, pijąc zimne piwo i oglądając jakieś durne filmy akcji, w których zawsze za bohaterem coś wybuchało. Wuj wtedy wstawał tylko do toalety i lodówki, choć częściej wolał wołać Pottera niż przejść parę metrów do kuchni.
Petunia zazwyczaj siedziała wtedy obok niego, oddając się sztuce szydełkowania lub czytała jakiś romans. Dudley rzadko przebywał w domu, przez co sporo schudł. Kiedyś siedział z kolegami cały dzień przed telewizorem, teraz wolał znęcać się nad słabszymi na placu zabaw.
- Skończyłem- oznajmił Harry, wchodząc do salonu.
- Zrób obiad. Zaraz przyjdzie mój skarbek. Pewnie będzie głodny- powiedziała ciotka, nie odrywając wzroku od do połowy zrobionej karykatury swetra. Potter przyrównał ją w myślach do pani Molly, która bez wątpienia wygrałaby każde mugolskie zawody szydełkowania. Jej swetry i szaliki były nieziemskie w porównaniu do dziwactw żony Vernona.
Potter z niechęcią zaczął robić obiad. Patrząc na jego magicznych rówieśników, powinien teraz spędzać czas we Francji lub na Hawajach lub po prostu leniuchować na kanapie, sącząc zimnego shake'a. Przeklnął pod nosem. Czekał tylko na siedemnastkę, po której skończeniu będzie mógł w końcu się wyprowadzić.
- Skończyłem- poinformował wujostwo po blisko godzinie robienia posiłku.
- Idź do siebie i udawaj, że cię nie ma- burknęła Petunia niezadowolona z wyników swojego szydełkowania.
Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Harry pognał na górę i zamknął się w pokoju. Westchnął z ulgą, czując chłodne panele pod stopami. Nagle coś zapukało w okno. Potter od razu domyślił się, że jest do jakaś sowa i miał rację. Otworzył okno, wpuszczając do środka około czterdziestocentymetrowego, beżowo-białego ptaka z żółtymi jak cytryna oczami.
- Ale jesteś śliczny- mruknął Harry, gdy zwierzę dumnie usiadło na parapecie, wypinając prawie białą pierś. Brunet wyjął z jego dziubka kopertę i podstawił dla sowy pojemniczek z przekąskami. Ptak jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, wlepiając wzrok w Hedwigę.
- Spodobała ci się? Nie ma. To moja ptaszynka- zaśmiał się okularnik, otwierając klatkę swojej podopiecznej. Obca sowa od raz odfrunęła i wsadziła łeb do środka. Hedwiga zaskrzeczała wrogo, ale nie zaatakowała przybysza.
Harry powoli rozerwał kopertę i wyjął kartkę, które brzegi ozdobione były złotymi szlaczkami. Potter zagwizdał pod nosem, widząc taki prestiż i zaczął czytać list kreślony lekko pochyłymi literami.
Potter, może się o coś założymy? Niezwykle mi się nudzi, a wizja ciebie służącego mnie jest aż nazbyt kusząca. Co ty na to?
Draco Malfoy
Chłopak zaśmiał się cicho i napisał na odwrocie kartki odpowiedź. Skleił kopertę i spojrzał na dużą sowę, która nadal nieudolnie zalecała się do Hedwigi.
- Ej, zostaw moją Hedwigę, przeklęty Malfoyu. Masz to i spadaj- zarządził Harry, wciskając do dzioba zwierzaka kopertę.
Zwierzę spojrzało na niego spod byka i poderwało się z biurka. Zrobiło dwa kółka nad Potterem, jakby chciało go zaatakować i wyleciało przez otwarte okno. Brunet prychnął i zatrzasnął okno. Sowa Malfoya była równie wkurzająca co jego właściciel.
CZYTASZ
Wszystko jest złudne /Drarry
Random,,Twoje wargi, które muskają moje usta na dobranoc. Twoje zielone oczy przepełnione odwagą. Twoją czuprynę stroniącą od szczotki czy grzebienia. Twoje czyste serce, które mimo zaznanego cierpienia zawsze wybiera dobro. Twoje serce, które podałeś mi...