Soonhoon || Pewnego Deszczowego Dnia

68 3 0
                                    

Długość: 478 słów
Notka: próbuję wrócić do pisania, buziaki

***


Jihoon był kimś specjalnym dla mnie. Nie istniał dzień kiedy bym o nim nie myślał. Jadłem śniadanie? Marzyłem, żeby tą jajecznice zrobił właśnie on, narzekając, że ostatni raz daje się wrobić w robienie posiłków o tak wczesnej godzinie. Biegałem? Liczyłem na to, że kiedyś do mnie dołączy i będę mógł popatrzyć na jego krótkie nóżki. Oglądałem serial? Chciałem, żeby rzucał razem ze mną popcornem w telewizor. Uczyłem się? Chciałem, żeby przeszkadzał mi, ciągnął za rękaw i zabiegał o atencję.

Kładłem się spać? Miałem nadzieję, że któregoś dnia będzie leżał obok mnie, będę mógł go przytulić i powiedzieć "Kocham cię, Jihoonie".

I gdy ten mały konus zaczął odpowiadać na moje bardzo zalotne spojrzenia, które wysyłałem mu na korytarzach szkolnych, kompletnie wpadłem.

Był piękny, słoneczny dzień... Tak na prawdę to nie. Było okropnie, cały czas lało, pioruny trzaskały non stop, a ja właśnie we wręcz simowym stylu poślizgnął się na kałuży z błota.

- Jezus Maria. - sapnąłem, czując przeszywający ból gdzieś w okolicy kości ogonowej.

- Chcesz parasol? - usłyszałem za sobą cichy chichot, a gdy podniosłem moje obolałe ciało, moje serce przyspieszyło znacznie. Przede mną stał, on. Lee pieprzony Jihoon z parasolem w biedronki.

- Chyba trochę za późno. - zauważyłem, podnosząc rękę. Z ręką mojej bluzy spływała woda, tworząc coś jak mały wodospad. Pod prysznicem uwielbiałem czasem udawać, że mam super moce i jestem nowym aquamanem, ale to nie było miejsce i czas na to!

Chłopak wzruszył ramionami i poszedł dalej. Przez chwilę przyglądałem się jak odchodzi, po czym dziwna myśl wpadła mi do głowy. Byłem cały obolały, przemoczony, zawstydzony, bo jednak leżałem u stóp mojego maleństwa, ale nie przeszkodzało to w absolutnie niczym.

Wystrzeliłem w jego stronę, ślizgając się co jakiś czas i z piskiem trampek zrównałem krok z tym Jihoona. Zabrałem mu parasol, łapiąc go pod ramię, a chłopak delikatnie wtulił się w mój bok, mamrocząc coś, że kapie mu woda na włosy.

Szliśmy kawałek w ciszy. Moje policzki były rozgrzane, czułem jak miękną mi nogi z każdym przypadkowym muśnięciem jego palcy z moją skórą. Miałem wrażenie, że byłem w niebie, angielski orszak zaraz zatańczy wokół nas śpiewając i już nigdy nie będę musiał go puszczać.

- G-gdzie właściwie idziemy? - zapytałem, w duchu karcąc się za zająknięcie. Rozejrzałem się ostrożnie, kojarzyłem tą okolicę.

- Do ciebie. - no tak, mieszkałem tam przecież - Zjadłbym coś. Masz coś w domu?

- Mmm jajka. - odparłem po chwili namysłu, przyciągając bliżej małego. - I ulotkę z pizzerii nie daleko.

- To może zrobię jajecznicę? Nie mam hajsu przy sobie.

Nie interesowało mnie to. Mógłbym wydać wszystkie moje oszczędności byle nakarmić Jihoona i móc zobaczyć jak się cieszy z jedzenia, aczkolwiek nie chciałem tego mówić. Chciałem rankami, jedząc śniadania, wspominać tamtejszy wieczór, a nie tylko wyobrażać sobie Jihoona razem ze mną w kuchni.

- Brzmi cudnie.

Zupełnie tak jak on jest cudny. Oczywiście jest bardziej cudny niż jajecznica, nie można być cudniejszym niż Lee Jihoon. O słodki Jezu, tak bardzo go kocham.

oneshots {kpop}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz