Elizabeth POV.
Pierwszy dzień na wolności, dzień trzydziesty pierwszy października, Halloween, zaczął się okropnie i nic nie zapowiadało tego, że się poprawi. Oczywiście, wyjaśnijmy sobie "dzień na wolności". Nie poszłam do szkoły, ale za to cały poranek spędziłam na sprzątaniu bałaganu, który zrobiłam w swoim pokoju po wczorajszym wyjściu Jugheada.
Wierzcie mi, było co sprzątać. Porozrzucałam wszystkie ubrania z szafy po podłodze, w przypływie wściekłości kopnęłam kosz, z którego wysypały się śmieci, ale nie miałam ochoty ich sprzątać. Zwyczajnie położyłam się wtedy na łóżku, nakryłam kołdrą po samą szyję i zasnęłam. Zła, smutna, z pełną głową wyrzutów sumienia i strachu przed tym, że być może straciłam szansę na rozbudowę naszej relacji.
Ten strach był najgorszy.
I to wszystko przez jeden głupi komentarz, którego nawet nie chciałam wygłosić!
Po obudzeniu się stwierdziłam jednak, że nie mogę rozpamiętywać tego co się stało, przecież i tak już tego nie cofnę. Można było tylko iść do przodu i starać się powoli i mozolnie naprawiać to co się zepsuło. Za głupotę trzeba płacić, niestety.
Szybko pozbierałam to co wczoraj porozrzucałam, poskładałam ubrania w ładną kostkę i poukładałam je kolorystycznie w szafce. Śmieci pozamiatałam i na nowo wrzuciłam do kosza, po czym przyszedł czas, by przygotować się na najgorszą część tego dnia.
Dziś miałam po dwóch tygodniach spotkać się z Archiem. W głębi duszy wiedziałam jak będzie wyglądać nasza rozmowa i całe to spotkanie. Postanowiłam jednak dać mu ostatnią szansę. Skoro zawaliłam z Jugheadem, to może jednak uda mi się wykrzesać jakieś okruszki uczuć dla Archiego? Ludzie się zmieniają, przecież byłam tego efektem. Pod wpływem właściwej osoby można się zmienić, ale... czy byłam właściwą osobą dla Archiego?
Czy Archie chciał się zmienić?
Trzeba było dać mu szansę, dokładnie tak jak zrobił ze mną Jug. Nie odtrącił, nie zbagatelizował, ale dał szansę. Delikatnie popchnął mnie w odpowiednim kierunku, a potem poszło już z górki. Zaczęłam głośniej mówić to co myślę, zaczęłam mocniej stawiać na swoim, w swoim zachowaniu coraz mniej przypominałam już idealną dziewczynę z sąsiedztwa, tego cukierka, którym byłam.
- Elizabeth.
W drzwiach stanęli moi rodzice, byłam tak pochłonięta swoimi myślami, że nawet nie usłyszałam dźwięku otwieranego zamka. Wyglądali tak jak zwykle, swetry i drogie spodnie, idealnie ułożone włosy, a nawet ta obojętność na ich twarzach. Nic sie przez te dwa tygodnie nie zmieniło.
Całe moje życie nic się nie zmieniali, więc dlaczego nagle by mieli?
Chyba jednak nie wszystkich da się zmienić.
- Przemyślałaś swoje zachowanie? - zapytał spokojnie tata - Chcesz nam coś powiedzieć?
Wyprostowałam się i spojrzałam im w oczy. Miałam ogromną ochotę powiedzieć, żeby zabierali swoje zakłamane twarze z mojego pokoju i najlepiej z całego mojego życia, ale to było zbyt ryzykowne. Czasem trzeba było wiedzieć kiedy ugryźć się w język. Tę lekcję zrozumiałam wczoraj i to bardzo boleśnie. Szkoda, że nie potrafiłam tego zrobić podczas rozmowy z nim.
- Chciałabym powiedzieć, że przepraszam - udałam ton skruchy - Nie powinnam była tak reagować, nic co mogłabym powiedzieć nie usprawiedliwi mojego zachowania. Przepraszam.
Spojrzeli po sobie, zupełnie jakby próbowali wyczuć sarkazm w mojej wypowiedzi. Na szczęście kłamanie opanowałam do perfekcji, nawet tacy mistrzowie w tej sztuce, jak oni, nie wyłapią fałszu w mojej wypowiedzi, sami mnie tego wszystkiego nauczyli. Pokiwali głowami i obdarzyli mnie łaskawymi uśmiechami.
CZYTASZ
Buntownik z Wyboru - Bughead.
FanfictionŚmieć, frajer, nic niewarty wyrzutek, to tylko kilka określeń, które ludzie rzucają w stronę Jugheada. Tak naprawdę jednak nikt nic o nim nie wie. Co się stanie, gdy przez jeden głupi projekt w szkole zainteresuje się nim prawie każdy?