Podróż za dwa kółka

141 25 50
                                    

      Puccia westchnęła smętnie i poruszyła się, by strzepnąć resztki kurzu. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego wciąż trwa w gotowości na coś, co najwyraźniej nigdy już nie nastąpi. Ta dziwna izolacja, której przyczyn nikt nie chciał do końca wyjaśnić – bo w jakim stanie trzeba być, by rozmawiać z walizką? – sprawiała, że czuła się odrzucona. I zagubiona – zupełnie tak, jak wtedy, gdy na lotnisku kręciła się bez celu, czekając, aż ktoś wreszcie zauważy ją na taśmie.

      Była całkiem pusta, i to już od miesięcy. Wprawdzie wiedziała, że są tacy, którzy potrafią przetrwać w ten sposób całe życie, ale ona odczuwała niemal fizyczny ból. Widziała zbyt wiele świata, trzęsła się na zbyt wielu chodnikach, by tak po prostu zaakceptować wiatr hulający w jej wnętrzu. Za każdym razem, kiedy tłumiła kolejny bunt na pokładzie; gdy ośki skrzypiały ze złości, rączka trzaskała mechanizmem teleskopowym, by pokazać swoje wzburzenie, a system szyfrujący zwyczajnie zamykał się w sobie, ona trwała na posterunku. Samotna jak w czasie uwłaczającej kontroli na lotnisku.

      Nawet najlepszym wodzom zdarzają się jednak gorsze chwile – i Puccia miała je właśnie tego czerwcowego dnia, gdy uświadomiła sobie, że podróżniczy sezon powinien rozpocząć się już prawie trzy miesiące temu.

      – Jak tak dalej pójdzie, to wyjadę najwyżej na Los Balkonos – burknęła, grzechocząc ze złością suwakami.

      Kot, rozłożony na fotelu jak pasza, z ciekawością uniósł łebek.

      – No nie, jeszcze tego mi było trzeba! – jęknęła Puccia, patrząc jak zwierzak z gracją zeskakuje na podłogę i zmierza w jej kierunku.

      Nienawidziła tego, że nagle przypadła jej w udziale rola mobilnego legowiska na życzenie. Chociaż dorodny kocur pozwalał przez chwilę przypomnieć sobie, jak to jest mieć bagaż inny niż emocjonalny, irytowało ją to przedmiotowe traktowanie. W dodatku po wizycie zwierzaka w jej delikatnym wnętrzu pozostawały ślady trudne do usunięcia – małe dziurki po ostrych pazurach, wyciąganych bezwiednie dla okazania tak zwanej miłości, oraz oczywiście sierść. Mnóstwo sierści.

      Na myśl o ostatnim czyszczeniu z kłaków, upartych niemal tak, jak ich właściciel, Puccia obróciła kółkami, które zapiszczały żałośnie, wybudzone ze snu.

      – Nie otworzę się przez tobą! – zawołała wojowniczo. – Nie i już! Starczy tego dobrego, mam ważniejsze sprawy na głowie niż twoje leżakowanie!

      – Ach tak? – miauknął kot z rozbawieniem. – A co, planujesz wyprowadzić pająka na spacer po balkonie?

      Walizka poczuła, że odjeżdża z oburzenia.

      – Jak śmiesz! Nie mam pająków, ty...

      – To pokaż, sprawdzę. Taki check-in.

      Nim spostrzegła, co się dzieje, zwierzak jednym ruchem pociągnął za suwaki i wcisnął się w powstałą w ten sposób szparę. Z takim nadbagażem Puccia opadła na podłogę aż uniósł się kurz, niezdolna do żadnej głębszej myśli. Kocur zranił ją do samego stelaża.

      – Faktycznie, nie ma żadnych pająków – zamruczał, po czym ułożył się wygodnie i zapadł w czwartą drzemkę z dziesięciu przewidzianych w programie.

      Jego spokój nie trwał jednak długo.

      – No i czego się tak trzęsiesz? – syknął z rozdrażnieniem.

      Walizka milczała, wciąż drżąc jak zaciągnięta na nieżyczliwy teren robót drogowych.

      – Nie mogę już tak siedzieć! – wybuchnęła w końcu, zanosząc się płaczem. – Już nie daję rady! Nie byłam na żadnym wyjeździe tak dawno, że nie pamiętam, jak wygląda świat!

You'll also like

          

      – Och, co ty bredzisz... Przecież byliśmy niedawno.

      – Kiedy, do cząsteczek poliwęglanu?!

      – No na początku marca, kiedy jeszcze nie trzeba było siedzieć w domu. Pamiętam dobrze, bo kompletnie zaskoczyli mnie tym transporterem, barbarzyńcy...

      Tym razem Puccia prychnęła przez łzy.

      – I powiedz mi, o czym ja mam z tobą rozmawiać, jeśli za podróż uważasz wyjazd trzydzieści kilometrów od domu? Nigdy mnie nie zrozumiesz, bo nienawidzisz się ruszać. Nienawidzisz wszystkiego! Lubisz tylko tę swoją karmę i nic więcej.

      – Nieprawda. Lubię też suszoną kaczkę, żółtko jajka, sardynki... Sardynki. Zjadłbym sardynkę. Pójdę jakąś wymiauczeć.

      Po tych słowach zwierzak wysunął się na zewnątrz i przeciągnął solidnie, ziewając tak szeroko, jakby był gotów połknąć wszystkie rybki świata.

      – No i właśnie tak to jest. – Puccia z trudem powstrzymywała kolejny atak płaczu. – Wpadasz na drzemkę i wychodzisz. Nic dla ciebie nie znaczę. Jestem nikim.

      – O nie, moja droga, doskonale wiem, kim jesteś. Walizką. Ale ja jestem kotem. A koty programowo mają wszystko gdzieś, co nie znaczy, że nie posiadają uczuć. Nie martw się, jeszcze do ciebie wpadnę.

      Zwierzak bywał może wredny, ale słowa dotrzymywał, choć nie zawsze na czas. Walizka zdążyła przejechać przez złość, smutek, żal i zatrzymać się na pełnym melancholii niemyśleniu, gdy poczuła, że opierają się o nią dwie łapki z miękkimi poduszeczkami.

      – Mam wieści – mruknął kot. – Dla mnie to katastrofa, ale ty pewnie się ucieszysz. Będzie wyjazd. W przyszły weekend.

      Puccia w jednej chwili poderwała się na równe kółka, które znów zajęczały.

      – Dokąd? Budapeszt? Helsinki? Nowy Jork? Nie, Kioto! A może...

      – Nie pędź tak, tam na razie nie wolno. Znów Krzeszowice.

      Zapadła chwila ciszy, w której niemal słuchać było trzask niszczonych marzeń.

      – I to jest ta wielka wiadomość? Co to niby za wyjazd trzydzieści kilometrów od domu?

      Kot obserwował, jak walizka opada na podłogę, smutna i zła.

      – Puccia, bo ja chyba czegoś nie rozumiem – miauknął. – To chcesz podróżować, czy nie? Schrödinger miał kota, nie walizkę. W twoim wypadku nie da się dwa naraz.

      – No oczywiście, że chcę! Ale nie na jakieś... zakole.

      Kółka znów kwiknęły, tym razem z oburzeniem, ale Puccia nie zwróciła na to uwagi. Czujny kot i owszem, ale postanowił zignorować, zgodnie ze swoją naturą.

      – Chcę w świat – dodała. – Jak ten sernik, o którym tyle się opowiada.

      – Ach, ten szaleniec? A kłak z nim! Powiedz mi lepiej, po co właściwie są podróże?

      Walizka poruszyła się, nagle zbita z tropu.

      – No... żeby poznać nowe miejsca, nowych ludzi...

      – Ludzie przychodzą tutaj, i to w takich ilościach, że zwymiotować można. A miejsca? Miejsca są wszędzie. Cały świat składa się z miejsc. Pójdę do weterynarza i to też jest nowe miejsce.

      – Ale to nie to samo! W podróżowaniu chodzi o zmianę otoczenia, taką całkowitą...

      – Ano właśnie. A przecież jeśli od trzech miesięcy siedzisz w domu, to nawet wyjście na podwórko będzie zmianą otoczenia. Możesz wjechać w nową uliczkę, której do tej pory nie widziałaś, to wystarczy. Nie mam racji?

      Po tych słowach kot odwrócił się i ruszył w stronę przedpokoju.

      – Nie dostałem sardynki – oznajmił na odchodnym. – Za to dali mi tuńczyka. I to jest w porządku. Byłem głodny, teraz już nie jestem, przynajmniej na razie, a rybka smakowała, chociaż to tylko tuńczyk. Musisz się cieszyć tym, co jest, walizeczko. Na sardynki czy Tajwany jeszcze przyjdzie czas.

      – Mądrala – burknęła Puccia, odwracając się w stronę okna balkonowego.

      – A ja myślę, że w końcu gada z sensem, dla odmiany – wtrącił mały, skórzany plecaczek leżący w kącie.

      Walizka tylko prychnęła, obrażona na cały świat. W swej złości nie odzywała się do nikogo tak długo, że aż popadła w całkowitą apatię. Przestała wybudzać kółka z letargu, poprawiać naklejki i strzepywać kurz, obojętna na wszystkich i wszystko. Nie miała zamiaru niczego udowadniać tym, którzy stali przeciwko niej.

      Któregoś dnia, gdy tak patrzyła na ulicę, zastanawiając się smętnie, ile jeszcze potrwa jej udręka i dlaczego tak długo, usłyszała coś dziwnego.

      – Trzeba cię wyczyścić.

      W następnej chwili poczuła, jak miękka ściereczka usuwa wszystkie zabrudzenia, a cieniutka dysza bezwstydnie wciska się w najgłębsze zakamarki, oliwiąc aż do przesady. Już po chwili Puccia, błyszcząca jak nowa i z kółkami, które nie wydawały nawet najlżejszego kwiku, przyjmowała kolejne sterty ubrań. Kot miał rację. Wyjeżdżali.

       – To tylko Krzeszowice, tylko Krzeszowice... – powtarzała cały czas.

      Myślała o najgorszych pociągach, jakimi było dane jej jeździć; o remontowanym dworcu kolejowym, który witał ją pełnymi zakrętów przejazdami i morzem kocich łbów, znęcających się nad kółkami; o piachu i brutalnym wrzucaniu do bagażnika taksówki. Przypominała sobie wszystkie nieprzyjemne momenty, ale jak na złość zamiast zniechęcenia czuła tylko ekscytację. Nic nie mogło pozbawić jej radości, nic.

      I kiedy wyładowana po brzegi wyjechała z domu; gdy poczuła ciepły wiatr na bokach oraz słońce przygrzewające w rączkę, a znajomy klekot uliczki informował ją, że rusza w podróż, aż przeskoczyła na wertepie ze szczęścia. Jej właścicielka zaklęła pod nosem, ale Puccia nie zwracała na to uwagi. Rozumiała już, że kot, teraz skulony w najdalszym rogu transportera, śmiertelnie obrażony za kolejne barbarzyńskie potraktowanie jego majestatu, miał absolutną rację. 

      Na sardynki i Tajwany jeszcze przyjdzie czas. A przygoda mogła czekać tuż za rogiem – i to na nią trzeba było się otworzyć.

Podróż za dwa kółka ✔Where stories live. Discover now