-A więc zabawmy się. -wyszeptał Peter dość tajemniczym tonem. -Za mną!
Jego głos niósł ze sobą mieszankę wielu sprzecznych emocji. Gniew i strach, żal i radość, a przez to nikt z Avengersów nie spodziewał się tego, co właśnie nadchodziło. Nikt, oprócz Buckiego, który doskonale widział w tym okazję do zemszczenia się na rozbieganych po korytarzach agentach oraz Tonego. Miliarder wyczuł ten mały, wręcz niewykrywalny podtekst w jego głosie, że nie boi się o siebie, ale o nich. Nie powie tego otwarcie, bo wątpi, że go zrozumieją, ale jednocześnie cieszy go ta okazja do krwawej zemsty i przeraża. Teraz, gdy syrena dźwięczała w ich uszach, a co sekundę czerwone światło gasło, aby znów zapalić się wiedział, że boi się o nich. O jedynych ludzi, którzy okazali się dla niego dobrzy i pokazuje to właśnie tym, że wychodzi na przekór planowi. Że zamiast pozwolić prowadzić Buckiemu i zabezpieczać tyły, wyrwał się do przodu i idzie na tyle szybko, by nie zdołali go powstrzymać przed zabójstwem, ale też i na tyle wolno, aby go nie zgubili. To sprzeczne zachowanie nastolatka jasno dawało mu do zrozumienia, że mimo ich ostrej wymiany zdań, nadal się o nich martwi.
Nie wiadomo tylko, czy to jest świadome działanie, czy bardziej nieświadome.
Peter natomiast przemierzał co rusz bardziej pokręcone korytarze, udając się w jednego, konkretne miejsce. Sala wstępna. Ogromne pomieszczenie, które prowadzi bezpośrednio do wyjścia na plac główny, a stamtąd już prosta droga na tyły do Quinjeta. Pomieszczenie to obejmowało trzy piętra - pierwsze, poziom zero i pierwsze podziemie, które połączone były w jedno, w cholerę wysokie pomieszczenie. Jego rozpiętość miała po przekątnej niemalże dwieście pięćdziesiąt trzy metry, a otaczające go balkony widokowe sprawiały, że widok na niżej znajdujących się ludzi był nieziemski. Nie licząc oczywiście tego chłodnego, wojskowego wystroju składającego się z betonu i metalu.
Ale dla niego najbardziej w tym momencie liczyły się drzwi wyjściowe, które nie są jakoś specjalnie wzmacniane, dzięki czemu bez problemu w takiej chwili powinni je wyważyć. W sali tej nie ma nic ważnego, dlatego też Hydra nie uznała, że ktoś niechciany może tamtędy wejść lub też wyjść. W końcu dalej był plac główny, a kto normalny pojawia się od frontu.
Jednak Peter musiał zaryzykować. Bo tyłami nie zdołają się wydostać. Teraz zapewne każdy z dostępnych informatyków zacznie przeszukiwać nagrania z kamer, a saperzy będą rozbrajać znalezioną bombę. To już kwestia czasu, aż odkryją resztę, bo dodatkowo każdy z dostępnych agentów skrupulatnie sprawdzi każdy zakamarek ich bazy, przez co dosłownie każda sekunda jest na wagę złota.
Jeśli nie zdołają się wydostać, to umrą tutaj. Pogrzebani toną gruzu, bo Peter woli już poświęcić ich życie, aniżeli pozwolić tym szaleńcom dalej żyć.
-Ale ty wiesz, gdzie się kierujemy? -usłyszał nagle Barnesa, który zapewne w kilka chwil rozgryzł jego plan.
-Wiem i to chyba najlepsza opcja. -wyszeptał z mocą w głosie, nagle skręcając.
Metaloręki mężczyzna nie śmiał zaprzeczyć, bo nawet do głowy nie przyszło mu tak oczywiste i w tej chwili najbardziej bezpieczną opcję. Skrycie podziwiał trzeźwość myślenia nastolatka w tej sytuacji i odpowiednio podjęte działania. Faktycznie, tyłami ani przez dach nie zdołają wyjść, bo teraz roi się tam od spanikowanych, gotowych w każdej chwili ich rozstrzelać agentów. Są silni, ale nie pokonają setki, a może nawet i tysiące znajdujących się tu, uzbrojonych po zęby agentów.
Pech chciał, że wyskakując niespodziewanie zza zakrętu, Peter natrafił akurat na małą, bo dwuosobową grupkę spanikowanych i bardzo młodych zwiadowców. Przez chwilę w trójkę stali jak wryci, patrząc sobie w oczy ze strachem. Oni wystraszyli się Petera, jednego z najbardziej niebezpiecznych eksperymentów Hydry, a on pierwszego, jawnego odkrycia. Widzieli go, a to oznacza, że jego grupa jest zagrożona. Niby wiedział to już prędzej, w końcu ogłosili alarm, ale dopiero teraz poczuł to na własnej skórze. Musi ich chronić. Jednak reakcja agentów nie była taka, jak się spodziewał. Zamiast od raz zacząć się szarpać i krzyczeć z przerażenia, oni w zdeterminowaniu podnieśli trzymaną w dłoniach broń na wysokość jego głowy i przyłożyli palec do spustu. Dzieciak wiedział, że ma mniej niż dwie sekundy, zanim reszta wyskoczy zza zakrętu oraz coś koło sekundy, zanim pocisk przeszyje jego czaszkę i zakończy jego życie w miejscu, w którym się ono tak naprawdę rozpoczęło.
CZYTASZ
Nie znasz mnie
Fanfiction"Usiadłem na wygodnym, wręcz luksusowym łóżku po raz pierwszy i powoli, jakby jeszcze nie dowierzając w to, co się wokół mnie dzieje, przejechałem dłonią po niewiarygodnie miękkim materiale, który okalał najpewniej cieplutką kołdrę. Pod nią to jakiś...