Rozdział 54: LOUIS

712 54 0
                                    

Grudzień, a szczególnie okres przedświąteczny, który zaczyna się mniej więcej tydzień przez Wigilią, co roku był magiczny. Przylatywałem do Wielkiej Brytanii, pomagałem mamie robić zakupy, robiłem też resztę zakupów prezentowych i... Odpoczywałem. Teraz ten okres przedświąteczny wyglądał zupełnie inaczej.

Świtała, flesze, wygodna kanapa, lepsze oraz gorsze pytania, Los Angeles, Nowy Jork i Miami, a to wszystko w ciągu półtora tygodnia. Oczywiście, że miałem czas, aby rozmawiać z Harry'm. Szczególnie teraz, kiedy drżałem za każdym razem, jak mi nie odpisywał w ciągu pięciu minut. Dostawałem szału. Martwiłem się. Na szczęście była tam Lottie, Niall, ta pielęgniarka, która od razu przypadła mi do gustu i była konkretna. A przede wszystkim — Harry się jej słuchał. Tylko to mnie uspokajało. Mogłem wyjechać na to przeklęte wypiździejewo, czytaj: Stany Zjednoczone. Nawet gdyby jakimś cudem Harry zaczął rodzić... Nie dałbym rady przyjechać na czas, chyba że wynalazłbym jakiś portal pomiędzy USA a UK. Nierealne.

— Pakuj się.

Spojrzałem zaskoczony na Liam'a. Zmarszczyłem brwi.

— Co?

— Dzisiaj dwudziesty czwarty grudnia! Mamy samolot za trzy godziny. Rusz dupę Louis. Chcę już do Londynu.

Zaśmiałem się. Liam i Niall... To była bardzo skomplikowana sprawa. Liam bardzo chciał być przy Niall'u, a Niall przy Liam'ie. Jednak oboje byli zgodni, że dopóki Harry nie urodzi, Horan będzie na miejscu. Był jedyną osobą, która mogła go uspokoić i myślała racjonalnie. Nawet ja bym spanikował, gdyby cokolwiek się zaczęło. Ba! Odleciałbym zanim wyszłoby się z domu. Byłem panikarzem i nic z tym nie mogłem zrobić.

— Już, już. Dziwnie się czuję. Mam przerzucie, że coś się stanie.

— Kurwa, Louis. Nie kracz. Proszę cię. Odpukaj w niemalowane.

Prychnąłem na jego słowa i zacząłem się pakować. Naprawdę czułem coś... Coś dziwnego. Miałem ochotę zadzwonić do Harry'ego, zapytać się go czy na pewno z nim wszystko dobrze. Panikowałem. Nawet będąc za oceanem, w innej strefie czasowej, setki kilometrowy od niego... Czułem to. Nie wiedziałem, jak to nazwać.

— Zapniesz mi walizkę? Wyjdę na balkon i zadzwonię okay?

Widziałem, jak Payne przewrócił oczami, ale kiwnął głową. Uśmiechnąłem się do niego i niemal w poskokach, z telefonem w ręku, wyszedłem na balkon. Sprawdziłem jeszcze godzinę. No tak, u nas była czwarta rano, a u nich dopiero dziewiąta. Sprawdziłem jeszcze dla pewności, czy Harry był dostępny na Facebooku. Był, więc wybrałem jego numer. Odebrał prawie natychmiast. Uśmiechnąłem się do siebie.

— Halo?

— Cześć, skarbie. Jak się czujesz?

— W miarę jak na połowę ósmego miesiąca. Niedawno rozmawiałem z panią doktor. Pytała mi się, czy maluchy śpieszą się na świat, czy jeszcze trochę posiedzą — powiedział, a ja uslyszałem niepewność jego w głosie. Zmarszczyłem brwi. Znowu poczułem to coś, co męczyło mnie od przebudzenia. — Ale jest dobrze. Kucharka już przyszła. Zrobiła mi owsiankę, chociaż mówiłem, że ona nie jest od tego, aby mi robić jedzenie. Lottie... Hm, powiem ci, jak będziesz w domu. Będziecie po piątej?

— Jeżeli korki pozwolą to oczywiście. Mama przyjedzie wcześniej, aby pomóc. Lottie po nią zadzwoniła. Na pewno wszystko dobrze?

— Tak, a dlaczego miałoby nie być dobrze?

— Nie wiem. Dziwnie się czuję. Jesteś przy końcu ósmego miesiąca i...

— Ach, no. Faktycznie. To prawie koniec. Ugh, kur-ah!

— Co się stało? — Zapytałem szybko i prawie wyszedłem z siebie. Czy on mógł przestać odprawiać takie cyrki? — Wszystko dobrze?

— Mhm, jest dobrze... Po prostu... Po raz kolejny dostałem mocnego kopniaka. Nienawidzę cię, Tomlinson. Naprawdę. Zabiję cię, jak tylko te małe potwory ze mnie wyjdą!

— Też cię kocham, skarbie. Może spróbuj zasnąć i pogładź brzuszek. My się teraz pakujemy do końca, pojedziemy na szybkie śniadanie do McDonalda, a potem prosto na lotnisko. W Miami jest ładna pogoda, więc wystartujemy w odpowiednim czasie. Mam do ciebie mały prezent, powinien ci się spodobać.

— Och... Ja nic dla ciebie nie mam. Dlaczego mi to robisz Tomlinson, co?! Teraz będę czuć się okropnie! Niall!

— Skarbie, posłuchaj mnie. Moim prezentem...

— Czego chcesz, Harry!? Zaraz ci przyniosę tę herbatę! — Usłyszałem głośny krzyk Niall'a.

— Nie o to mi chodziło! No chodź tutaj do cholery, bo zaraz wybuchnę!

— Hazz...

— Louis, jak chcesz zdążyć coś zjeść, to musimy już iść, taksówka pewnie już czeka.

Westchnąłem, ale kiwnąłem głową.

— Hazz? Skarbie? Spróbuj zasnąć, zanim się obejrzysz, będę z powrotem. Kocham cię.

— Ja ciebie też — powiedział i rozłączył się jako pierwszy.

Zacisnąłem usta. To nic nie dało. Czułem to. Nadal to czułem. Zapewnienia Harry'ego mi nie pomogły. Jęknąłem pod nosem i wszedłem do pomieszczenia. Jeszcze raz sprawiłem czy wszystko zabrałem i chwyciłem walizkę.

Jazda taksówką, szybkie śniadanie na lotnisku po odprawie i innych czynnościach bezpieczeństwa, a potem kierowanie się do odpowiedniej bramki trochę zajęło. W ciągu trochę ponad dwóch godzin mieliśmy wszystko załatwione. W Londynie dochodziła już jedenasta, a ja miałem okropne uczucie. Gorsze niż te wcześniej. Zacisnąłem usta i musiałem wstać. Denerwowało mnie to. Widziałem wzrok Liam'a, który jednocześnie się martwił i był rozbawiony.

— No i co się śmiejesz? Boże, Liam... A co jeśli Harry'emu coś się stało? Rozmawiałem z nim ponad dwie godziny temu! Wiesz, ile rzeczy może się zdarzyć przez taki czas?!

— Louis, stary, jest przy nim Niall, Lottie, pielęgniarka, kucharka, a nawet sąsiedzi dookoła, jeżeli Lottie zaczęłaby przeraźliwie wrzeszczeć na pomoc. Nic nie mogło się stać. Pisałem przed chwilą z Niall'em, Harry śpi, jest dobrze.

Kiwnąłem głową, ale to i tak mnie, nie uspokoiło. Nie. Wręcz przeciwnie. Nakręciło. Ja tylko się martwiłem prawda? To nie było nic złego. Usiadłem zrezygnowany na krzesło.

— Wiem, że panikuję, ale Hazz, bliźniaki, a ja jestem tutaj... Ugh! Nie umiem o tym myśleć, bardzo się martwię.

— Pamiętaj, że jeszcze parę godzin i ich zobaczysz. Uwierz mi na słowo, będzie dobrze.

Chciałem mu uwierzyć, nawet przestałem na moment o tym myśleć, ale niestety — nie mogłem. Kiedy mogliśmy wejść na pokład samolotu, sprawdziłem szybko telefon. Miałem tylko jedną wiadomość od Harry'ego. "Wracaj szybko, kocham x". Czyli już nie spał. Westchnąłem. Odpisałem mu na szybko i wyłączyłem urządzenie.

Pierwszy raz tak bardzo spieszyłem się do domu. Nawet jak przylatywałem do Doncaster. Teraz miałem własną rodzinę, o którą musiałem dbać, troszczyć się, martwić.

Fakt — tęskniłem za mamą, rodzeństwem, nawet za upierdliwym, deszczowym klimatem, ale to nie było to. Harry był moim domem, do którego musiałem wrócić, za wszelką cenę.

Love game → larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz