❝Podobno zakazany owoc smakuje najlepiej. Chcesz żeby nas wyrzucili z raju jak Adama i Ewę?❞
Od momentu kiedy pierwszy raz ją zobaczył, wtedy na tym balkonie, ubraną w długą czarną sukienkę, wiedział, że to nie jest ich ostatnie spotkanie i że tylko...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Carmen
Przepychałam się między ludźmi, starając się dotrzeć jak najgłębiej domu. Krzywiłam się za każdym razem kiedy tłum wykrzykiwał radosne okrzyki kiedy ktoś oberwał w twarz lub został powalony na ziemię.
Nigdy nie pomyślałabym, że Marcel będzie organizował tego typy zabawy dla wampirów w swoim domu.
Zauważyłam go, stojącego na balkonie z założonymi rękami na torsie i kpiącym uśmiechem.
— Hej laska, nieźle! — krzyknął, kiedy niepozornie wyglądająca dziewczyna powaliła na ziemię faceta trzy razy od siebie większego i skręciła mu kark.
Skinęłam głową do Kola, który stał niedaleko mnie i bacznie obserwował, tym samym pozwalając mu wkroczyć do akcji. W wampirzym tempie znalazł się za dziewczyną i jednym ruchem ręki skręcił jej kark, rzucając truchło na posadzkę. Tłum odsunął się, natychmiast milknąc.
— Dobry wieczór — przywitał się brunet i skłonił jak aktor po skończonym przedstawieniu, a na jego twarzy zakwitł ironiczny uśmiech — My tylko na słówko.
Przepchnęłam się między ludźmi, gromiąc niektórych spojrzeniem i stanęłam obok wampira. Rozejrzałam się po twarzach ludzi, dostrzegając kilka znajomych twarzy, ale reszta była dla mnie kompletną zagadką. Za majaczyła mi też gdzieś twarz wampira, który na balu charytatywnym przejął od Klausa kopertę, którą później podarował Marcelowi.
— Co wy wyprawiacie?
— Wygląda na to, że zakłóciliśmy spotkanie dla amatorów — parsknął Kol, poprawiając sobie kołnierz swojej skórzanej kurtki — Wpadliśmy tylko po dziewczynę. Po prostu nam ją oddaj, albo wszystkich was wykończę razem z moimi braćmi. Zacznę od ciebie — wystawił kły i oblizał usta.
Wiedziałam, że dla niego taki obrót sprawy byłby lepszy, ale wolałabym wrócić do domu w jednym kawałku. Kiedy usłyszałam plan Klausa, który zakładał moje przyjście tutaj, wyśmiałam go i kazałam pójść się leczyć. Jasne, zrobiłam ogromne postępy przez ostatnie tygodnie, jednak nadal uważałam, że mogę nauczyć się więcej.
Niestety Klaus nie posiada w swoim słowniku słowa 'nie' i po prostu zapakował mnie do samochodu swojego brata, mając głęboko w dupie moje protesty i kazał załatwić sprawę.
Oczywiście Kol blefował, mówiąc o swoich braciach. W tym momencie zajmowali się czymś innym, nam zostawiając brudną robotę.
— Przeginacie, wchodząc na mój teren i stawiając żądania. Carmen, towarzystwo Mikaelsonów ci nie służy.
— Twój teren? Nie byłbym tego taki pewny — odpowiedział mu Kol.
— Dziewczyna — powiedziałam starając się być opanowana i ignorując słowną zaczepkę — Drugi raz nie będziemy prosić — przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się słodko.
Promoted stories
You'll also like
— Wnoszę, że chodzi wam o Hayley, czyż nie? Ciemna czupryna, paskudny charakter? Co to za jedna?
— Stara przyjaciółka rodziny. Wiesz, że zawsze się o nich martwimy — odparł Kol, który niecierpliwił się co raz bardziej.
— Cóż — Marcel wzruszył ramionami — U mnie jej nie ma. Chociaż przyznam, że wpadłem do niej z wizytą nieco wcześniej. Zatęskniłem za starymi czasami, więc wyskoczyłem na plantację, gdzie byłem kiedyś niewolnikiem i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy okazało się, że zagościła tam rodzinka Pierwotnych wampirów. A wasza kumpela, Hayley, otworzyła mi drzwi. Wymieniliśmy pozdrowienia. To wszystko. Jeśli mi nie wierzycie, możecie się rozejrzeć — wskazał ręką na cały dom — Nawet pomogę wam ją znaleźć, ale moje pytanie brzmi, skoro Hayley tu nie ma, to gdzie ona jest?
Usiedliśmy przy jednym ze stolików i czekaliśmy aż Marcel, łaskawie do nas zejdzie. Część towarzystwa zajęła miejsca naprzeciwko nas i pogrążyli się w rozmowach.
Myślałam, że Klaus mnie zabije kiedy odkrył, że Hayley nie ma w domu. Czułam już jego oddech na swoim karku i zaczęłam odmawiać zdrowaśkę kiedy do domu wszedł Kol i posłał hybrydę na ścianę. Pospadały wszystkie obrazy, które na niej wisiały i nie obyło się bez krzyków Rebekah, która miała już dość tego, że jej bracia co chwilę coś niszczą.
Kol i Klaus warczęli na siebie przez pół dnia, a Elijah chodził i ich rozdzielał.
Wieczorem Klaus zawołał nas wszystkich do salonu i ogłosił swój plan, dzięki któremu miałam odpracować swoją winę.
— Nie za ciekawe towarzystwo — mruknął Kol obserwując grupkę wampirów. Zsunął się na swoim krześle i schował ręce do kieszeni. Wyglądał jak obrażone dziecko.
Podczas naszej drogi tutaj, wysłuchałam okropnie długie kazanie o tym, że za każdym razem coś psuję i nawet nie potrafię upilnować wilczycy w ciąży, a on znowu musi mnie ratować. Nie mam pojęcia co go ugryzło, ale jak widać wróciliśmy do punktu wyjścia i wzajemnego obrzucania się gównem, bo nie potrafiłam sobie odpuścić i również wylałam swoje gorzkie żale. Miałam już dość bycia na każde zawołanie Klausa.
Dobrze, że chociaż jedno poszło po naszej myśli i Marcel sam zaproponował nam współpracę. Nie wykluczałam tego, że ma w tym jakiś swój interes, ale przyjaciół trzyma się blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Chociaż dalej dziwiło mnie to, że tak szybko oswoił się z moim odejściem do Mikaelsonów i nie próbuje przeciągnąć mnie na swoją stronę.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że cię słyszą? — zapytałam, nie odrywając swojego spojrzenia od pięknych diamentowych żyrandoli. Nadal robiły na mnie wrażenie.
— A ty z tego, że mam to gdzieś — odburknął — W końcu — poprawił się na krześle, kiedy Marcel z łaski swojej wreszcie się pojawił.
— Znalazłem mapę — Gerard pomachał rulonem i wyciągnął go w moją stronę — Proszę.
— Dzięki — mruknęłam i przejęłam papier, natychmiast go prostując i rozkładając na niewielkim stoliku.
Wyciągnęłam fiolkę z krwią, którą wrzucił mi do kieszeni kurtki Elijah i wylałam kilka kropel na papier.
Przymknęłam oczy, poprawiając się na krześle i wyciągnęłam dłonie nad mapę.
— Phasmatos Tribum Nas Ex Veras, Sequita Saguines, Ementas Asten Mihan Ega Petous — wyszeptałam kręcąc dłońmi kółka nad mapą. Otworzyłam oczy i obserwowałam jak niewielka stróżka krwi wędruje po papierze — Jest gdzieś daleko od szosy — zmarszczyłam brwi — Jeszcze za Houma, pośrodku bagien.