Och, Rewolucjo

5K 613 106
                                    

Rewolucja nie wybuchła gromkim płaczem, niosąc krwistoczerwone sztandary na kijach karabinów, dźgając przy tym nożem każdego, kto stanie jej na drodze. Nie krzyczała wyniosłych haseł, obiecując raj na ziemi i piekło tam, gdzie polegną wrogowie. Nie szafowała wolnością na lewo i prawo, chociaż mogła to robić. Mogła obiecywać zmiany, nowy świat, czarować młodych, którzy i tak ciągnęli do niej czarną, romantyczną kolejką, myśląc, że tak genialnie jest ginąć za łączącą ich ideę. Przecież to takie cudowne być zapomnianym wersem w balladzie o Rewolucji, gdzie nikt nie będzie pamiętać o bezimiennych figurach, majaczących między wierszami. Nikt nie zinterpretuje ze śmierci miliona ludzi tego, że każdy z nich umierał inaczej, że za tą liczbą kryją się twarze, żywoty. Inne historie, motywacje, pochodzenie. Jakże pięknie jest sprowadzić cztery miliony straconych do zaledwie sumujących się liczb. Bo jeden dodać jeden to zawsze dwa, nawet jeśli chodzi o trupy. Jak wspaniale rozpaczać na śmiercią milionów, jakby to był jeden organizm, jakby te liczby razem opuściły świat, trzymając się za ręce.

Rewolucja nie znała szlachetności. Traktowała każdego równo. W tym aspekcie była sprawiedliwa. Gorliwy wyznawca czy wepchnięty na pole bitwy tchórz? Kogo to obchodzi? Rewolucja nie bawiła się w rozróżnianie. Byliście WY (trochę źli) i MY (trochę dobrzy). I była ona. Dorastająca, rosnąca w siłę, by najpierw bawić się bezsensownie zabawkami, próbując wykrzesać ogień, a potem uderzyć hukiem. Stworzyć coś z niczego. Kto by pomyślał, że bomba może być atomowa? Rewolucja chichotała, widząc swoje zniszczenie. Wyglądała niczym dziecko depczące zamki z piasku, te wybudowane przez jego rodzeństwo.  Jeździła po kartach historii czerwonym flamastrem, robiąc to, co najlepiej umiała. Burzyła, by tworzyć.

To całkiem bez sensu, ale wiesz... Umierajmy razem. Nie musimy trzymać się za ręce. Jesteś moim wrogiem, ale leżymy na tej samej ziemi. W takiej chwili nie ma znaczenia, kim jesteś. Zwyczajnie nie lubię samotności. Wzlećmy razem ku górze albo upadnijmy na samo dno. Góra, dół? Niebo, piekło? Kwestia perspektywy. Patrz, leżę twarzą do ziemi. Dla mnie góra jest na dole, a dół u góry.

 Wiesz, może to my byliśmy trochę źli, a Wy trochę dobrzy?

A krew tak ładnie wygląda na Twoich rękach.

Och, RewolucjoWhere stories live. Discover now