Pewnego dnia wszystko się skończy. Weźmiesz do ręki sznur, pistolet albo cokolwiek innego, co akurat będzie pod ręką, i zaczniesz wrzeszczeć, drzeć gardło słowami, które na dłuższą metę nie znaczą zbyt wiele, bo jesteś tylko jednym z wielu, częścią skomplikowanej układanki, dającej pełny obraz jedynie z resztą elementów. Wtedy dotrze do ciebie, że nikt cię nie usłyszy, że nikogo nie obchodzisz, choćbyś nie wiadomo jak donośnie krzyczał, skomlał, turlał się po ziemi w konwulsjach — zawsze znajdzie się ktoś, kto robi to głośniej.
Pewnego dnia staniesz tak na dachu, pełen sprzecznych uczuć, z zamętem w głowie oraz jawnym przeświadczeniem, że ten akt jest twoją świadomą decyzją. Zrobisz krok do przodu i pierwszy raz zaczniesz się modlić. Zaklniesz jakiś absolut — choć nie wierzyłeś w niego całe życie — by twoja głowa roztrzaskała się o twardy bruk chodnika i nie zdała się na nic przy identyfikacji zwłok. Poprosisz, aby nie zostało po tobie nic, żadne wspomnienie, żadna pamiątka, żaden smutek. Stworzysz własny koniec wszechświata, ukryty w tych stu osiemdziesięciu paru centymetrach chodnika w tej sekundzie należącego do ciebie. Będziesz prywatnym dramatem, tragicznym zakończeniem spakowanym do czarnego worka.
Jednak będzie to zwykły dzień, kolejny w kalendarzu. Doba pozostanie długa, noce wciąż rozwlecze nieskończoność, a życie dalej popłynie złym torem, którego nie dane ci zawrócić. Wieczność czeka na innych, twoja reszta zamknie się w trzech słowach, jakich nigdy nie napisałeś na kartce.
Jest mi przykro.
Mnie również.
CZYTASZ
Och, Rewolucjo
SpiritualZbiór pesymistycznych myśli o śmierci, życiu i innych przyziemnościach. ❝ To całkiem bez sensu, ale wiesz...Umierajmy razem. Nie musimy trzymać się za ręce. Jesteś moim wrogiem, ale leżymy na tej samej ziemi. W takiej chwili nie ma znaczenia, kim je...