Mutacja

1.9K 47 7
                                    


Ciemność, deszcz lał bez przerwy. Wszędzie były głębokie kałuże, w które wjeżdżały samochody, ochlapując wszystko dookoła. Długie słupy piorunów uderzały w ziemię. Delikatne poświaty lamp tworzyły niezwykłą aurę, którą nie każdy widział pozytywnie. Dla mnie była ona niczym więcej, niż tylko zwykłym oświetleniem, dla tych co nie widzą gdzie idą.
Jak co noc wybrałam się na krótki spacerek przed długim snem.
Byłam zwykłą dziewczyną, która patrzyła na swoje odbicie z obrzydzeniem i niczym więcej. Nie obawiałam się, że ktoś mnie zaatakuje, czy zrobi coś dziwnego.

Światła zaczęły znikać w powietrzu. Oczy zaczęły być cięższe niż piłka lekarska, którą rzucaliśmy w dal na zajęciach wychowania fizycznego. Był to dla mnie wielki szok. Na wielkiej, ruchliwej ulicy stało się coś dziwnego. Moje sumienie zaczęło mnie przezywać, jakby żyło własnym życiem.
*Mówiłam, że coś się stanie, wiedziałam. Ty jesteś zawsze uparta.*

Nic już nie czułam. Czy ja umarłam? Raczej nie, nie widzę żadnego światła, nawet punkciku.
Zaczęłam odzyskiwać świadomość. Pierwszymi znakami był mocny ból w tylnej części głowy. Ktoś mnie zaatakowł, może kijem bejsbolowym? Uchyliłam swoją jedną powiekę. Natychmiast popłynęła z niej mokra, gorąca łza. Myśli kłębiły mi się w głowie. Przeciez ja nigdy nie płaczę! Po śmierci matki miałam być zawsze silna, mówiła bym nie płakała, tylko dążyła swą ścieżka dalej. Teraz już nic nie mogłam zrobić. Łzy zaczęły spływać jedna za drugą. Po 5 minutach odzyskałam już pełną kontrolę nad swoim ciałem. Nagle walnął mnie odrażający, zgniły zapach. Pachniało tam, jakby nikt, nigdy w tym miejscu nie sprzątał. Wstałam z czegos twardego. Było to więzienne łóżko. Uniosłam ociężałą głowę. Machnęłam nią by poprawić prawie za pas włosy. Ujrzałam ścieki, które zostały przemienione w lochy. Po ścianach spływał zielony śluz, który po swoim wyglądzie był lepki. Podeszłam do zardzewiałych krat. Uderzyłam w nie. Chciałam jak najszybciej wyjść.
-RATUNKU! - krzyknęłam przerażona. Teraz dopiero emocje zaczęły we mnie buzować. Po chwili, zauważyłam, że w celi obok, leżało coś czarnego.
Nagle poruszyło się. Odskoczyłam na bok ze strachu. Był to zwierz z czterema językami i jednym oku.
Umiał mówić ludzkim głosem. Jak takie cos może żyć?! Zapytałam się go jak się stąd wydostać.
Nie zdążył mi odpowiedzieć. Do "mojej" celi podszedł jakby człowiek. Nie miał widocznej twarzy. Kaptur zasłaniał ją, oprócz czarnych ust.
-Witam, witam. - powiedział, a jego kącik ust podniósł sie w górę.
-Dawno się nie widzielismy Alexandro. - dodał.
Zmierzyłam go tylko wzrokiem.
Skąd on znał moje imię?! Wiecie już kolejną rzecz o mnie. Dodam przy okazji, że mam 17 lat, ale nie o tym teraz mowa.
-Zapraszam za mną. - otworzył drzwi, jakby nie myślał, że nie ucieknę.
Będąc na zewnątrz nadepnęłam mu na stopę i pobiegłam przed siebie. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Widziałam już światło, gdy nagle zamknęły się przede mną "wrota". Odwróciłam się, szedł w moją stronę. Poczułam nagle kłócie w boku. Strach zżerał mnie od środka. Zaczęłam dyszeć. Mój oddech zaczął przemieniać się w warczenie. Opuściłam głowę. W tafli wody, zauważyłam że moje oczy nie mają już kasztanowego koloru, ale przeobraziły się w odcień złotego. Tego już było za dużo. Poleciałam w tył gdy kraty się uniosły. Uciekłam w popłochu do domu.

Koniec cz. 1 ;)

MutacjaDove le storie prendono vita. Scoprilo ora