Rozdział 3

220 4 10
                                    

Szedłem powoli w kierunku lasu. Nie zabrałem ze sobą żadnych narzędzi. I tak dzisiaj nie zamierzałem szukać. Chciałem się jedynie rozejrzeć.

Zofia mieszkała bardzo blisko lasu, praktycznie u jego stóp. Z okien miała na niego doskonały widok. Spokojnie więc wypatrzyłaby mnie, wycinającego drzewa i przekupującego ziemię w poszukiwaniu kości. A na to już nie mogłem pozwolić. Nie wiadomo co strzeli do głowie tej starej wariatce.

Podszedłem pod samo okno jej domu: Niewielkiej, starej posiadłości, zbudowanej w większości z drewna. Jedynie brzydkie, bordowe dachówki wyróżniały się spośród spróchniałych desek.

Pomieszczenie, do którego zerknąłem wyglądało jak salon. Był pusty i panował w nim straszny bałagan. Porozrzucane wszędzie gazety i ubrania, brudne naczynia i puste butelki. W większości po wodzie, dało się jednak wypatrzeć jakiś alkohol.

Po upewnieniu się, że mnie nie zobaczy, odsunąłem się od budynku i powoli poszedłem w las.

Po parudziesięciu minutach dotarłem do końca lasku. Nie był za duży ani zbyt gęsty. Wysokie drzewa rosły w sporych odstępach od siebie.

- Będzie sporo roboty. – mruknąłem do siebie, kucając koło jednego z nich.

Zakopała tamte ciała wiele lat temu. Korzenie na pewno zdążyły już otoczyć każdą osobną kość... Drzewo musiało zostać wycięte, zanim wziąłbym się za kopanie. To oznaczało naprawdę wiele roboty.

Ale jest po co. Ta tajemnica musi wyjść na światło dzienne.


***

Wiem, że trochę krótkie i pisane trochę na siłę

Potrzebuję jednak takiego rozdziału by iść dalej z fabułą  i "większymi" wydarzeniami

Mam nadzieję, że zrozumiecie ;) 

Stachu - Historia Prawdziwa |GDZIE PIENIĄDZE SĄ ZA LAS|Where stories live. Discover now