1. The Heartbreaker...

149 19 2
                                    

Hank Anderson nienawidził roboty papierowej. Odkąd sięga pamięcią, zawsze odkładał ją na ostatnią chwilę, kiedy to kapitan Flower przychodziły do niego we własnej osobie, by dać mu repremęde za nie oddawanie ważnych dokumentów i zaniedbywaniu obowiązków, które do niego należały. Porucznik jednak nie zawracał tym sobie głowy, ponieważ wiedział, iż Flower nigdy go nie wyrzuci. Możnaby powiedzieć, że ten rosły, czasami niesympatyczny mężczyzna z kamienną twarzą, ma słabość do tego siwego i wulgarnego "staruszka". Co jak co, ale Anderson był jednym z najlepszych detektywów w całym Detroit jak i po za jego granicami. W czasach swojej świetności posiadał na kącie wiele udanych akcji, teraz lista była o wiele krótsza, ale na ich kartach widniały jeszcze sprawy z pozytywnym zakończeniem.

Hank siedział przy swoim biurku na komisariacie, zakopany po kolana w papierach zaległych spraw. Cały dzień nie odstępował tego miejsca na krok, chyba że szedł po kawę do stołówki, która w tym dniu była mu zanadto potrzebna, by trzymać się rzeczywistości i nie zasnąć na siedząco. Spędzał już tam czas dobrze po godzinach swojej zmiany, ale co mu się dziwić.

Przekartkował plik kolejnych białych kartek z jakąś następną sprawą. Mężczyzna był pewny, że wypełnienie ich wszystkich zajmie mu czas do późnej nocy, a myślał, że ze swoim słomianym zapałem pójdzie mu to dość szybko. Cóż, przeliczył swoje umiejętności.

Westchnął przeciągle pod nosem, łapiąc się bezradny za głowę i ciągając siwe włosy, besztając się za to, iż szybciej nie wziął się za te piekielną pracę.

- Widzę, że papiery cię przerastają. - odparła blondwłosa kobieta, siadając przy swoim białym biurku, które znajdowało się naprzeciw Hanka. Ten tylko mruknął coś niezrozumiale pod nosem, wracając wzrokiem do śnieżnobiałych kartek. - Wiesz, że dziś leci mecz. - odparła, spoglądając na zegarek umieszczony na jej prawej ręce. - Znaczy, już leciał.

- Będziesz tu tak siedzieć i mnie dołować, czy zabierzesz się za swoją piekielną robotę, Nicolsson? - warknął Anderson, skanując twarz blondynki, która tylko uśmiechnęła się chytrze, włączając komputer, stojący na jej biurku.

- To mój obowiązek. - zaśmiała się dźwięcznie.

Sophie spojrzała na twarz porucznika i nie mogła nie zauważyć czarnych worków pod oczami mężczyzny oraz spontanicznych drgawek po kofeinie. Wiedziała, że Hank znów wypełnia papiery jeden dzień przed upłynięciem terminu ich oddania. Sama miała świadomość, jak ciężko jest nadrobić je wszystkie po miesiącu ich niewypełniania. Tak właśnie wyglądały jej pierwsze miesiące pracy na komisariacie w Detroit. W tych sprawach była zielona oraz niedoświadczona. Kapitan Flower powtarzał jej nie raz, żeby nie zostawiała tych spraw na ostatnią chwilę i po jakimś czasie weszło jej to w nawyk przez co każdej nocy mogła spać spokojnie. Jednak Hank Anderson chodził własnymi ścieżkami i nie dawał przemówić sobie do rozsądku.

Kobiecie zrobiło się go żal, choć to przez własną głupotę siedział po godzinach. Walczyła z tym uczuciem, jednak patrząc na siwego "staruszka", nie mogła go powstrzymać. Wiedziała w głębi duszy, że porucznik jest zbyt dumny, by poprosić kogokolwiek o pomoc, więc Sophie wzięła to w swoje ręce.

- Patrząc na twój stan, pomoc byłaby ci na rękę, co?

Hank spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, zastanawiając się, czy przyjąć propozycje. Lecz cóż miał do stracenia, meczu i tak już nie obejrzy.

Zegarek elektroniczny, umieszczony koło monitora, wskazywał dwudziestą pierwszą dwanaście, na co mężczyzna uniósł brwi. Zmiana Nicolsson skończyła się dwie godziny temu, a ona nadal siedziała na komisariacie.

- Znów pracujesz po godzinach. Leo przypadkiem na ciebie nie czeka? - zapytał, nie wiedząc, że stąpa po cienkim lodzie. Kobieta nie powiedziała ani słowa, tylko wbiła wzrok w pomarszczoną twarz siwowłosego.

Be human ∆ | Connor Fanfiction | ∆Where stories live. Discover now