- A mówiłeś, że już rozwiązałeś zagadkę tego jaja!- zawołała z oburzeniem
Hermiona.
-Nie wydzieraj się tak!- burknął Harry. - Chciałem po prostu zrobić o
dokładniej, rozumiesz?
On, Ron i Hermiona siedzieli na lekcji zaklęć przy jednym stoliku w końcu
klasy. Mieli dzisiaj ćwiczyć przeciwieństwo zaklęcia przywołującego zaklęcie odsyłające. W obawie przed przykrymi w skutkach wypadkami profesor Flitwick
wręczył każdemu uczniowi kilka poduszek, na których mieli ćwiczyć, żeby nikomu nie stała się krzywda, gdy obiekt wymknie się spod kontroli. Było to dobre założenie, ale w praktyce okazało się nie do końca skuteczne. Neville, na przykład, wciąż odsyłał o wiele cięższe obiekty, w tym samego profesora Flitwicka.
-Po prostu zapomnij na minutę o tym przeklętym jajku, dobrze?-syknął
Harry, kiedy profesor Flitwick przeleciał obok nich ze świstem i wylądował na szczycie wielkiej szafy.-Próbuję wam opowiedzieć o Snapie i Moodym...
Ta lekcja stwarzała idealne warunki do poufnej rozmowy, bo wszyscy zbyt
dobrze się bawili, by zwracać na nich uwagę. Przez ostatnie pół godziny Harry opowiadał im szeptem o wydarzeniach poprzedniej nocy.
- Snape powiedział, że Moody przeszukał jego gabinet? - szepnął Ron,
a oczy mu się rozjarzyły. Machnięciem różdżki odesłał poduszkę, która poszybowała w powietrzu i strąciła Parvati kapelusz z głowy.-A może Moody jest tutaj po to, żeby mieć oko nie tylko na Karkarowa, ale i na Snape'a?
-Nie wiem, czy Dumbledore go o to prosił, ale na pewno właśnie to robi - odrzekł Harry, machnąwszy różdżką bez niezbędnego skupienia się na tej
czynności, wobec czego jego poduszka tylko zsunęła się leniwie ze stolika i pacnęła o podłogę.- Moody powiedział, że Dumbledore tylko dlatego pozwala Snape' owi zostać tutaj, bo daje mu drugą szansę czy coś w tym rodzaju...
-Co?-zdumiał się Ron, otwierając szeroko oczy, jego kolejna poduszka
zatoczyła wysoki w powietrzu, odbiła się od żyrandola i upadła ciężko na biurko Flitwicka.- Harry, może Moody myśli, że to Snape wrzucił twoje nazwisko do Czary Ognia!
- Och, Ron-szepnęła Hermiona, kręcąc sceptycznie głową - już raz byliśmy przekonani, że chce zabić Harry'ego, a okazało się, że ratował mu życie, nie że?
Odesłała poduszkę, która przeleciała przez klasę i wylądowała w pudle, do
którego miały trafiać wszystkie poduszki. Harry spojrzał na Hermionę, zastanawiając się nad tym, co powiedziała. Tak, to prawda, że raz Snape uratował mu życie, ale czy to nie dziwne, że tak Harry'ego nienawidzi, podobnie jak nienawidził jego ojca, kiedy byli razem w szkole? Uwielbia odejmować mu punkty i nigdy nie traci okazji, by go ukarać, czy nawet postulować usunięcie go ze szkoły.
-Ja bym się tak nie przejmowała tym, co mówi Moody - ciągnęła Hermiona. - Dumbledore nie jest głupi. Słusznie zaufał Hagridowi i profesorowi Lupinowi, mimo że nikt inny by ich nie zatrudnił, więc dlaczego miałby się pomylić co do Snape'a, nawet jeśli Snape jest trochę...
Ale wpadł jej w słowo Ron.
-Daj spokój, Hermiono, a dlaczego
łowcy czarnoksiężników przeszukują jego gabinet?
- Dlaczego Crouch udaje, że jest chory? - zapytała Hermiona, ignorując Rona. - To chyba trochę dziwne, że nie mógł być na Balu Bożonarodzeniowym,
a wślizguje się tutaj potajemnie w środku nocy?
-Ty po prostu nie lubisz Croucha z powodu tej skrzatki, Mrużki- szepnął
Ron, odsyłając kolejną poduszkę prosto w okno.
-A ty po prostu chcesz koniecznie Snape'a o coś posądzić- odpowiedziała
Hermiona, odsyłając swoja poduszkę zgrabnie do pudła.
-A ja po prostu chciałbym się dowiedzieć, co zrobil Snape ze swoją pierwszą szansą, jeśli otrzymał drugą - mruknął ponuro Harry, a jego poduszka, ku jego wielkiemu zaskoczeniu, przeleciała przez pokój i wylądowała dokładnie na poduszce Hermiony.
Spełniając życzenie Syriusza, by mu donosić o wszystkich dziwnych sprawach, Harry wysłał mu tego wieczoru list. tym razem przez brazową sowę, opowiadający o włamaniu się Croucha do gabinetu Snape'a i o rozmowie Moody'ego ze Snape'em. Potem skupił się gorliwie na najpilniejszym dla niego problemie:
jak dwudziestego czwartego lutego przeżyć godzinę pod wodą.
Ron proponował, by ponownie użyć zaklęcia przywołującego. Harry opowiedział mu kiedyś o akwalungach i Ron uważał, że można by przywołać coś takiego z najbliższego miasta mugoli. Hermiona zdruzgotała ten plan, wykazując, że nawet gdyby Harry'emu udało się w ciągu godziny opanować sztukę posługiwania
się takim sprzętem, zostałby na pewno zdyskwalifikowany za złamanie Międzynarodowego Kodeksu Tajności Czarów. Trudno było bowiem założyć, że żaden mugol nie zauważy akwalungu przelatującego nad wioskami, polami i lasami.
-Oczywiście idealnym rozwiązaniem byłaby transmutacja. No wiesz, jakbyś
się transmutował w jakąś łódź podwodną albo coś w tym rodzaju - oświadczyła. - Niestety, jeszcze nie przerabialiśmy transmutacji ludzkiej! To chyba będzie dopiero w szóstej klasie, a mógłbyś zrobić sobie dużą krzywdę, gdybyś próbował transmutacji, nie mając pojęcia, jak to zrobić...
-Tak, nie mam zbyt wielkiej ochoty na paradowanie po Hogwarcie z peryskopem sterczącym z głowy - powiedział Harry. - Ale zawsze moge zaatakować kogoś w obecności Moody' ego, a on mnie w coś przemieni...
- Tylko że raczej nie będziesz miał wpływu na to, w co cię przemieni, a to
dość duże ryzyko - powiedziała z powagą Hermiona. - Uważam, że musisz użyć jakiegoś zaklęcia.
- Zaklęcia... - szepnął Ron.
- No tak! - krzyknął Harry tłuczac się po głowie. - Zaklęcia! Dlaczego jestem taki głupi.
- Wiktoria! - krzyknęli jednocześnie Ron i Hermiona.
Cała trójka pobiegła w stronę lochów, ale nie mieli ochoty tam wchodzić. Zapytali parę osób o nią, lecz nie wiedzieli gdzie się ona znajduję.
Natknęli się wreszcie na jakąś dziewczynę, która powiedziała, że widziała ją z Dumbledorem przy szklarniach.
- Przy szklarniach? Z Dumbledorem? - powiedziała Hermiona bardzo zdziwiona.
Więc cała trójka dzięki wskazówce gdzie szukać pobiegli s stronę szklarni. Najpierw skręcili do szklarni numer jeden, ale Wiktorii tam nie było. Zaś w drugiej pani Sprout przygotowywała nawóz do dziwnie jęczących roślin. Wreszcie natknęli się na Wiktorię przy szklarni numer trzy.
- Wiktoria! Wiktoria! - krzyczeli za nią.
- Tak? Stało się coś? - zapytała się odwracając się do nich.
- Musimy ci coś powiedzieć.
Harry opowiedział jej o tym co słyszał, gdy udało mu się otworzyć jajko i o sytuacji z panem Crouchem.
- Ale... Co? On w gabinecie Snape?
- Tak, nie wiem co on tam robił - odpowiedział Harry.
- Ale najważniejsze jest to co jest w tym jajku - powiedziała Hermiona. - Wiemy, że ty wiesz najwięcej i że nam pomożesz.
- Tak... Słuchajcie sami wiecie, że ja pływać nie potrafię, a tutaj będzie potrzebne coś z dziedziny zielarstwa... Czary nie wystarczą. Harry, masz ten pergamin , który dałam ci z zaklęciami?
- Tak, mam
- Te niektóre mogą ci się przydać. Pójdę do biblioteki i coś poszukam, ale nic nie obiecuję. - powiedziała nerwowo chodząc w kółko. - Bardziej jestem lepsza w zaklęciach, niż w zielarstwie.
- Okej, będę czekać - dał jej kawałek pergaminu. - Tutaj masz hasło do pokoju.
- Dzięki, ja idę a ty zobacz też zaklęcia.
Wiktoria pobiegła w pośpiechu do biblioteki, a Ron, Hermiona i Harry rozmyślali nad czymś co mogło by mu tę pomoc.
Harry, kiedy Wiktoria przyniosła mu książki szukał w wyznaczonych przez nią stronach zaklęć, które pozwolą mu przeżyć bez tlenu. Znajdywał nawet jakieś eliksiry, ale żeby je zrobić zajęłoby mu za dużo czasu. Harry dostał od profesor McGonagall pisemne pozwolenie na korzystanie z działu Książek Zakazanych. Dzięki temu Wiktoria jak i on sam mieli lepszy wgląd do lepszych zaklęć. Wiktoria w kółko powtarzała, że Księgi Zakazane są najlepsze, ponieważ można w nich znaleźć różne zaklęcia, elkisry jak i różne metody to nie znaleźli tam za wiele. Harry poprosił o pomoc zgryźliwą, podobna do sępa bibliotekarkę, panią Pince, to nie znaleźli niczego, co pozwoliłoby mu spędzić godzinę pod wodą i przeżyć.
Znajome dreszcze paniki zaczęły znowu nękać Harry' ego i znowu trudno mu było skupić się na lekcjach. Jezioro, które dotąd uważał po prostu za element krajobrazu, teraz przyciągało jego spojrzenie za każdym razem, gdy znalazł się przy oknie wielka, stalowa masa zimnej wody, której mroczne i lodowate odmęty
zdawały mu się tak odległe jak księżyc.
Podobnie jak wówczas, gdy miał stanąć oko w oko z rogogonem, czas pomykał, jakby ktoś zaczarował wszystkie zegary, by chodzity dziesięć razy szybciej niż normalnie. Już tylko tydzień dzielił go od dwudziestego czwartego lutego, wciąż jeszcze mam troche czasu... Już tylko pięć dni, tak, teraz już trzeba coś znaleźć... Trzy dni, o Boże, musze coś znaleźć.
Dwa dni przed datą turniejowych zmagań znowu przestał jeść. Jedyną dobrą rzeczą, jaka go spotkała podczas śniadania, był powrót brązowej sowy, którą wysłał do Syriusza. Sięgnął szybko po pergamin przywiązany do jej nóżki, rozwinął go i zobaczył najkrótszy list, jaki Syriusz kiedykolwiek do niego napisał:
Prześlij mi zwrotną sową z datę najbliższego Hogsmeade.
Harry odwrócił pergamin i spojrzał z nadzieją na drugą stronę, ale była pusta.
- W następny weekend - szepnęła Hermiona, która przeczytała list ponad
jego ramieniem.-Masz... weź moje pioro i natychmiast odeslij mu tę sowę.
Harry naskrobał datę na drugiej stronie listu Syriusza, przywiązał pergamin
do nóżki sowy i obserwował, jak ptak wylatuje przez okno. Ale czego miałby się spodziewać? Rady, jak przeżyć pod wodą? Przecież tak mu zależało na tym, by opowiedzieć Syriuszowi o Snapie i Moodym, że kompletnie zapomniał nadmienić o zagadce zlotego jaja.
-Dlaczego on chce się dowiedzieć, kiedy będzie następny wypad do Hogsmeade?- zapytał Ron.
-Nie mam pojęcia - mruknąt Harry. Chwilowa radość na widok brązowej
sowy już w nim zagasła. - Chodźcie, mamy opiekę nad magicznymi stworzeniami.
Od czasu powrotu do pracy Hagrid kontynuował lekcje o jednorożcach, choć nie bardzo byli pewni dlaczego zrezygnował już z prób oswojenia sklątek, czy dlatego, że pozostaly mu tylko dwie, czy też chciał udowodnić,
ze potrafi robić to, co profesor Grubbly-Plank. Okazało się zresztą, że wie o jednorożcach tyle, co o swoich ulubionych potworach, choć dawał jasno do zrozumienia, że nie są zbyt ciekawe, bo nie mają jadowitych kłów.
- Dzisiaj udało mu się schwytać dwa młode jednorożce.
W przeciwieństwie do dorosłych okazów, źrebaki miały złotą sierść. Parvati i Lavender rozpływały się
na ich widok, i nawet Pansy Parkinson musiała bardzo się wytężyć, by nie okazać swojego zachwytu.
- Łatwiej je wypatrzyć niż dorosłe - powiedzial im Hagrid. -Robiom się
srebrne, kiedy mają ze dwa lata, a róg im wyrasta, jak mają cztery. A całkiem
białe robiom się, jak już zupełnie dorosną, po siedmiu latach. Są bardziej ufne, jak są malutkie, nie wnerwiają się tak na chłopców. Ruszcie się, podejdzcie bliżej, możecie je sobie poklepać, dać im trochę cukru...
-Wszystko gra, Harry?- mruknął, odchodząc na bok, podczas gdy reszta
klasy zgromadziła się wokół źrebaków.
- Tak - mruknął Harry.
- Tylko nerwy, nie?
-Trochę.
-Harry-rzeki Hagrid, klepiąc go olbrzymią dłonią po ramieniu, tak że pod Harrym ugięły się kolana - trochę miałem pietra, jak cię zobaczyłem przed tym rogogonem, ale teraz już wiem, że za co się nie złapiesz, to dasz radę. W ogóle się o to nie martwię. Dasz radę i tyle. Roztrzaskałeś już, te łamigłówkę?
Harry kiwnął głową, ale kiedy to zrobił, natychmiast poczuł przemożną chęć
wyznania Hagridowi, że nie ma zielonego pojęcia, jak przeżyć godzinę na dnie jeziora. Spojrzał na niego badawczo, może czasami zanurza się w jeziorze w poszukiwaniu jakichś wodnych potworów? Bo na ziemi potrafi złowić wszystkie...
-Wygrasz, tyle ci powiem - zagrzmiał Hagrid, klepiąc go znowu po ramieniu, a Harry poczuł, że zapada się na kilka cali w błotnistą ziemię.-Ja to wiem.
Ja to czuje. Wygrasz, Harry, ja ci to mówię.
Harry po prostu nie mógł pozbawić Hagrida tego radosnego, ufnego uśmiechu. Odwzajemnił ten uśmiech z pewnym trudem i udając, że bardzo go ciekawią młode jednorożce, odszedł, by wraz z innymi poklepać je po złotych grzbietach.
W przeddzień drugiego zadania po południu Harry czuł się tak, jakby pogrążył się w jakimś sennym koszmarze. Wiedział dobrze, że nawet gdyby jakimś cudem udało mu się trafić na skuteczne zaklęcie, było mało prawdopodobne, by opanował je przez jedną noc. Jak mógł do tego dopuścić? Dlaczego wcześniej nie zabrał się za rozwiązanie tej zagadki? Dlaczego pozwalał swoim myślom błądzić na lekcjach? Może któryś z nauczycieli wspomniał kiedyś o oddychaniu pod wodą?
Słońce już zachodziło, a Harry, Ron, Hermiona i Wiktoria wciąż siedzieli w bibliotece, wertując gorączkowo księgi zaklęć piętrzące się przed każdym z nich. Harry' emu serce biło mocniej za każdym razem, gdy zobaczył słowo ,,woda", ale najczęściej padało ono w zdaniu: ,,Weź dwa garnce wody pół funta pokruszonych liści mandragory i traszkę.."
-To beznadziejne-powiedział smętnie Ron z drugiego końca stołu. - Nie
ma nic. Nic. Najbliższe jest zaklęcie osuszające, do likwidowania kałuży i sadzawek, ale jeziora tym się nie osuszy, nie ma siły.
- Musi coś być - mruknęła Hermiona, przysuwając bliżej świecę. Oczy miała już tak zmęczone, nad Dawnymi i w ludzkiej niepamięci pogrążonymi zaklęciami i urokami z nosem tuż nad drobnym tekstem.-Nigdy by nie
postawili przed wami zadania niemożliwego do wykonania.
-Ale to zrobili - rzekł Ron. - Harry, po prostu wleźl do tego jeziora, wsadź
głowę pod wodę, ryknij na te trytony, żeby ci oddały to, co zwiedziły, i czekaj. To najlepsze, co możesz zrobić, stary.
Wiktoria stłumiła śmiech zerkając znad książki na Hermionę.
-Jest jakiś sposób!- upierała się Hermiona. - Musi być!
Brak tak potrzebnych informacji w bibliotece uważała za osobistą obrazę, jak dotąd książki nigdy jej nie zawiodły.
Ron sięgnął po następną książkę - Wy tych nic nie ma, możesz je odłożyć. - powiedziała Wiktoria.
Nawet na niego nie popatrzała, a już wiedziała co wziął.
- Rany... Ona widzi tak jak Szalonooki!
- Ciszej - usiszała ich Hermiona.
- Wiem, co należało zrobić- powiedział Harry, z głową pochyloną nad
Zuchwatymi sztuczkami poskramiającymi sprytnych zuchwalców.- Trzeba się było nauczyć, jak zostać animagiem, tak jak Syriusz.
-No jasne, mógłbyś się zamienić w złotą rybkę, jakbyś tylko zechciał! - ucieszył się Ron.
- Albo w żabę - ziewnął Harry. Miał już dosyć.
- Wy naprawdę myślicie, że zostanie animagiem jest łatwe? - odwróciła się do nich nagle z powagą Wiktoria. - To nie byle co. Potrzeba lat.
- McGonagall mówiła, że trzeba się zarejestrować w Wydziale Niewłaściwego Używania Czarów, gdzie zapisują, w jakie zwierze będziesz się zamieniać, jakie są jego cechy charakterystyczne, żeby tego nie
nadużywać do jakichś... - mruknęła Hermiona, ślęcząc nad indeksem Dziwacznych dylematów czarodziejskich i ich rozwiązań.
-Hermiono, ja żartowałem - westchnął Harry.-Wiem, że nie mam żadnej
szansy, by do rana opanować sztukę zamieniania się w żabę.
-Co za bzdury-powiedziała Hermiona, zatrzaskując Dziwaczne dylematy.-Kto by chciał skręcać sobie w pierścionki włosy w nosie?
-Ja bym na to poszedł - odezwał się głos Freda Weasleya.- Wszyscy by o mnie mówili, no nie?
Harry, Ron w podnieśli głowy. Zza półek z książkami wyłonili się
Fred i George.
-Co wy tu robicie?-zdziwił się Ron.
- Szukamy was - odpowiedział George. - McGonagall chce cię widzieć, Ron. I ciebie, Hermiona.
- Dlaczego? - zapytała Wiktoria, najwyraźniej bardzo zaskoczona.
- Nie wiem. Ale wyglądała nie za bardzo - rzekł Fred.
- Mamy was przyprowadzić do jej gabinetu - dodal George.
Ron i Hermiona spojrzeli na Harry'ego, któremu coś przekręciło się w żołądku. Może profesor McGonagall zamierza ich zwymyślać? Może zauważyła, że
mu pomagają, a przecież sam ma dojść do tego, jak rozwiązać drugie zadanie?
- Spotkamy się w pokoju wspólnym - powiedziała Hermiona, wstając.
Oboje z Ronem mieli przerażone miny.
- Przynieś tyle tych książek, ile zdołasz,
dobra?
- Dobra - mruknął niepewnie Harry.
O ósmej wieczorem pani Pince pogasiła lampy i wygoniła Wiktorię i Harry' ego z biblioteki. Uginając się pod ciężarem tylu książek, ile zdołał unieść, Harry wrócił do pokoju wspólnego Gryffindoru, zaciągnął stolik w kąt i dalej wertował woluminy. Nic nie znalazł w Zwariowanych zaklęciach dla lekko stukniętych magów, nic w Przewodniku po magii średniowiecznej, ani jednej wzmianki o podwodnych eskapadach w Antologii zaklęć osiemnastowiecznych, ani w Groánych mieszkaricach głębin i w Ukrytych mocach, o których posiadaniu nie masz pojęcia i z którymi nie wiesz, co począć, kiedy już zmądrzejesz.
Krzywołap wspiął mu się na kolana i zwinął w kłębek, mrucząc głośno. W pokoju wspólnym powoli robiło się pusto. Ludzie wychodzili, życząc mu powodzenia wesołymi beztroskim tonem, tak jak Hagrid, najwyraźniej przekonani, że jutro zadziwi ich kolejnym wspaniałym wyczynem, podobnie jak podczas pierwszego
zadania. Harry tylko kiwał głowa, bo w gardle tkwiło mu cos, co bardzo przypominało piłkę golfową. Za dziesięć dwunasta siedział już zupełnie sam w pokoju, z Krzywolapem na kolanach. Przewertował wszystkie książki, a Rona i Hermiony wciąż nie było.
To już koniec, powiedział sobie w duchu. Tego się po prostu nie da zrobić.
Trzeba jutro zejść nad jezioro i oświadczyć sędziom, że... wyobraził sobie, jak im wyjaśnia, że nie może podjąć się kolejnego zadania. Już widział minę Bagmana i jego wytrzeszczone oczy, już widział uradowany uśmiech Karkarowa, szczerzącego żółte zęby. Prawie słyszał Fleur Delacour, mówiącą: ,,Ja wiedziała... on za muodi, on na to za mali". Zobaczył Malfoya błyskającego przed tłumem plakietką z napisem: POTTER CUCHNIE. Zobaczyłby strapioną, zastygłą w wyrazie niedowierzania twarz Hagrida...
Zapominając, że Krzywołap leży mu na kolanach, wstał nagle; rudy kot prychnał ze złością, kiedy wylądował na podłodze, spojrzał na niego z wyrzutem i odszedł, postawiwszy sztywno ogon podobny do szczotki do butelek, ale Harry już pędził po spiralnych schodach do dormitorium, już łapał pelerynę-niewidkę, już
wracał do biblioteki. Zamierzał spędzić tam nawet całą noc, jeśli będzie musiał.
- Lumos - szepnął kwadrans później, otwierając drzwi biblioteki.
Musiała znaleźć coś sam, ponieważ
Wiktoria, jaki inni Ślizgonie, nie mogli
wychodzić z dormitorium o tak późnej
porze, a sam snape tego bardzo
pilnował.
Z zapaloną różdżką skradał się wzdłuż półek z książkami, ściągając z nich
coraz więcej i więcej tomów, książki o urokach i zaklęciach, książki o wodnikach i podwodnych potworach, książki o słynnych czarownicach i czarodziejach, o wszystkim, co mogło się łączyć z koniecznością przeżycia pod wodą. Zaniósł te stertę na jeden ze stołów i zabrał się do roboty, przerzucając stronice w świetle wąskiego promienia światła tryskającego z końca różdżki, od czasu do czasu zerkając na zegarek...
Pierwsza w nocy... druga ... Padał na nos, oczy go piekły, ale wciąż powtarzał
sobie: Na pewno w tej książce... w następnej... w następnej...
Syrena na malowidle w łazience prefektów zaśmiewała się perliście. Harry podrygiwać jak korek w pienistej wodzie, a ona trzymała błyskawicę tuż nad jego głową
-No, dalej, złap ją! - chichotała ztośliwie.- Podskocz!
-Nie mogę - wydyszał Harry, wyciągając rękę po Błyskawicę i starając się
nie opaść na dno.-Oddaj mi ją!
Ale wodna nimfa tylko dźgnęła go boleśnie w żebra końcem mioty, zanoszącsię śmiechem.
-To boli... przestań... auu!
- Harry Potter musi się obudzić, sir!
-Przestań mnie dźgać.
-Zgredek musi dźgać Harry'ego Pottera, sir, on musi się obudzić!
Otworzył oczy. Nadal był w bibliotece: peleryna-niewidka zsunęła mu się
głowy, kiedy zasnął, z policzkiem na stronicy z tytułem: Gdzie jest różdżka, jest i sposób. Wyprostował się i poprawił sobie okulary na nosie, mrugając w świetle dnia.
-Harry Potter musi się spieszyć! - zaskrzeczał Zgredek.- Drugie zadanie
rozpocznie się za dziesięć minut, a Harry Potter...
-Za dziesięć minut? -wychrypiał Harry. Dziesięć, dziesięć minut?
Spojrzał na zegarek. Zgredek miał rację. Było dwadzieścia po dziewiątej. Coś wielkiego i bardzo ciężkiego osuneło się z jego piersi do brzucha.
- Szybciej, Harry Potter, sir! - piszczał Zgredek, ciągnąć go za rękaw. - Harry Potter powinien juz być nad jeziorem razem z innymi reprezentantami, sir!
-Już za późno, Zgredku!-jeknął Harry. - Nie wykonam tego zadania, nie
wiem jak...
- Harry Potter wykona to zadanie! - zaskrzeczał Zgredek.-Zgredek wiedział, że Harry Potter nie znalazł właściwej książki, więc Zgredek zrobił to za
niego
-Co? Przecież ty nie wiesz, jakie będzie drugie zadanie!
- Zgredek wie, sir! Harry Potter ma się zanurzyć w jeziorze, żeby odnaleźć
swojego Wisiela... i odebrać swojego Wisiela trytonom!
-Co odnaleźć?
- Swojego Wisiela, sir, swojego Wisiela... Wisiela, który dał Zgredkowi
sweter!
Zgredek zaczął szarpać skurczony kasztanowy sweter, który miał na sobie.
-Co?-wydyszał Harry.-A więc chodzi o Rona?
-O to, czego Harry' emu Porterowi będzie najbardziej brak! -pisnął skrzat. - A po godzinie...
- ...nadzieje przyjdzie ci porzucić- wyrecytował Harry, wpatrując się ze
zgrozą w skrzata.- A to, czego tak szukasz, nigdy już nie wróci. Zgredku, co ja mam robić?
-Harry Potter ma to zjeść, sir! - zaskrzeczał Zgredek, sięgając do kieszeni spodenek i wyciągając kłębek czegoś, co wyglądało na oślizgłe, szarozielone ogony szczurów.- Tuż przed zanurzeniem się w jeziorze, sir. To skrzeloziele!
-Co to da? - zapytał Harry, patrząc na skrzeloziele.
- Harry Potter będzie mógł oddychać pod wodą, sir!
-Zgredku - powiedział gorączkowo Harry - jesteś tego pewny?
Jeszcze nie zapomniał, że kiedy ostatnim razem Zgredek chciał mu ,,pomóc", skończyło się to całkowitym zanikiem kości w jego prawym ramieniu.
- Zgredek jest tego bardzo pewny. sir!-zapiszczał z przejęciem skrzat. -
Zgredek słyszy różne rzeczy, sir, Zgredek jest domowym skrzatem, chodzi sobie po całym zamku, żeby rozpalać w kominkach i zamiatać podłogi, i Zgredek słyszał, jak profesor McGonagall i profesor Moody rozmawiają w pokoju nauczycielskim o drugim zadaniu. Zgredek nie pozwoli, by Harry Potter utracił swojego
Wisiela!
Harry pozbył się resztek wątpliwości. Zerwał się na nogi, ściągnął z siebie pelerynę-niewidkę, wepchnął ją do torby, złapał skrzeloziele i wsadził je do kieszeni, a potem wybiegł z biblioteki, ze Zgredkiem depczącym mu po piętach.
- Zgredek powinien być w kuchni, sir!-zapiszczał skrzat, gdy wypadli na
korytarz.-Zgredka tam nie będzie... Powodzenia, Harry Potter, sir, powodzenia!
-Do zobaczenia, Zgredku!-krzyknął Harry i popędził korytarzem, a potem
po schodach, przeskakując po trzy stopnie.
W sali wejściowej było już tylko kilkunastu maruderów, wszyscy wychodzili po śniadaniu z Wielkiej Sali i tłoczyli się w dębowych drzwiach frontowych, by udać się nad jezioro. Wytrzeszczyli oczy na Harry'ego, gdy śmignął obok nich, i pędząc na jasne, zimne błonia, o mały włos nie przewrócił na kamiennych schodkach Colina i Dennisa Creeveyów.
Zbiegając po łagodnym zboczu do jeziora, zobaczył, że trybuny, które w listopadzie otaczały zagrode dla smoków, wznosiły się teraz nad przeciwległym brzegiem jeziora, odbijając się w ciemnej wodzie. Wszystkie miejsca były zajęte, a gwar podnieconych głosów niósł się ponad wodą. Harry biegł ile sił w nogach ku stanowisku sędziów, którzy zasiedli przy udrapowanym złotogłowiem stole tuż nad krawedzią wody. Stali tam już Cedrik, Fleur i Krum i z ciekawością obserwowali sprint Harry'ego i przypadkowo ochlapując Fleur.
-Jestem... Już... -wydyszał Harry, zatrzymując się gwałtownie w błocie.
-Gdzie ty byłeś? - rozległ się apodyktyczny, gderliwy głos.- Zaraz zaczynamy!
Harry rozejrzał się. Percy Weasley siedział przy stole sędziowskim pana
Croucha znowu nie było.
- Spokojnie, spokojnie, Percy! - powiedział Ludo Bagman, który patrzył
na Harry'ego z wyraźną ulga. - Pozwólmy mu zlapać oddech
Dumbledore uśmiechnął się do Hary'ego, ale Karkarow i madame Maxime, najwyraźniej nie ucieszyli się na jego widok... Po ich minach można było poznać, że już mieli nadzieję, że się nie stawi.
Harry pochylił się, wspierając ręce na kolanach i z trudem łapiąc oddech.
W boku kłuło go tak, miał nóż wbity między żebra, ale nie było czasu, by temu zaradzić, bo Ludo Bagman krążył już między zawodnikami, rozstawiając
ich wzdłuż brzegu co dziesięć stóp. Harry znalazł się na samym końcu, za
Krumem, który miał na sobie spodenki kąpielowe, a w ręku różdżkę.
- W porządku. Harry?-szepnąl Bagman, gdy przesunął go o parę stóp dalej
od Kruma.-Wiesz, co masz robić?
- Tak - wydyszał Harry, masując sobie żebra.
Bagman klepnąl go po ramieniu i wrócił do stołu sędziów, po czym wycelował różdżkę w swoje gardło, jak to uczynił podczas fīinatu mistrzostw świata w quidditchu, powiedział: - Sonorus!, a jego tubalny głos potoczył się ponad wodą ku trybunom.
-Zatem nasi reprezentanci są już gotowi do drugiego zadania, które rozpocznie się na mój gwizdek. Mają dokładnie godzinę na odzyskanie tego, co utracili.
Liczę do trzech! Raz.. dwa... TRZY!
Gwizdek rozdarł zimne, nieruchome powietrze. Z trybun zagrzmiały oklaski
i okrzyki. Harry, nie patrząc, co robią inni zawodnicy, ściągnąt buty i skarpetki, wyjął z kieszeni garść skrzeloziela, wepchnął je sobie w usta i wszedł do jeziora.
Woda była tak zimna, że skóra na nogach zapiekła go, jakby wchodził w ogień.
Mokra szata zaczęta mu ciążyć, gdy zanurzył się głebiej teraz woda sięgała mu już za kolana, a szybko drętwiejące stopy ślizgały się w szlamie i na płaskich, śliskich kamieniach. Zuł gorliwie skrzeloziele, nieprzyjemnie ślimakowate i łykowate, jak macki ośmiornicy. Kiedy woda sięgała mu już do pasa, zatrzymał się, przełknął i czekał, aż coś się stanie.
Usłyszał śmiechy dochodzące z widowni i zrozumiał, że musi bardzo głupio wyglądać, włażąc do jeziora bez widocznych oznak jakiejś magicznej mocy.
Górna cześć ciała, jeszcze sucha, pokryła się gęsią skórką; do połowy zanurzony w lodowatej wodzie, z włosami targanymi przez ostry wiatr, zaczął gwałtownie dygotać. Unikał patrzenia w stronę trybun: śmiech był coraz głośniejszy, słychać było też gwizdy i szydercze okrzyki Slizgonów.
A potem, zupełnie niespodziewanie, poczuł się tak, jakby usta i nos zatkano
mu niewidzialną poduszką. Próbował odetchnąć, ale tylko zakręciło mu się w głowie, płuca miał puste, a po obu stronach szyi poczuł ostry ból...
Złapał sie za szyję i tuż za uszami wyczuł dwie wielkie szczeliny, których
górne brzegi trzepotały w zimnym powietrzu. Miał skrzela. Nie zastanawiając się ani chwili, zrobił jedyną rzecz, która wydała mu się sensowna, rzucił się w wodę głową naprzód.
Pierwszy łyk lodowatej wody odczuł jak oddech życia. W głowie przestało
mu się kręcić, łyknął po raz drugi poczuł, jak woda gładko przepływa mu przez skrzela, wysyłając do mózgu zbawczy tlen. Wyciągnął przed siebie ręce i spojrzał na nie. Były zielonkawe, jakby nieco przezroczyste, a... między palcami wyrosły błony. Okręcił się w miejscu i spojrzał na swoje nagie stopy, wydłużyły się, a między palcami również pojawiły się błony. A więc wyrosły mu płetwy!
I woda nie była już tak zimna, przeciwnie, teraz była przyjemnie chłodna... jakby lekka, rzadka. Odbił się od dna i machnął nogami, zdumiony, jak daleko i szybko pomknął pod wodą, jak wyraźnie wszystko widzi... i wcale nie musi już mrugać powiekami. Wkrótce wypłynął tam, gdzie musiało być bardzo głęboko, bo nie dostrzegał już dna. Przekoziołkował głową w dół i zanurkował w mroczną łoń.
Cisza dzwoniła mu w uszach, gdy szybował ponad tym dziwnym, mrocznym, zamglonym krajobrazem. Sięgał wzrokiem zaledwie dziesięć stóp wokół siebie, więc kiedy pomykał przez wodę, coraz to nowe sceny wyłaniały się nagle z ciemności: puszcze falujących, splatanych czarnych wodorostów, rozległe równiny mułu, upstrzone obłymi, błyszczącymi kamieniami. Płynął coraz głębiej i dalej, ku środkowi jeziora, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w szarą ton
i w mroczne cienie przed sobą i pod sobą, tam, gdzie woda stawała się nieprzezroczysta.
Małe rybki śmigały obok niego jak srebrne błyski. Parę razy wydało mu się, że przed nim porusza się coś większego, ale kiedy się zbliżał, odkrywał, że to tylko wielka poczerniała kłoda albo gęsty kłąb wodorostów. Nigdzie nie było widać śladu innych reprezentantów, trytonów, Rona,czy, Bogu dzięki, olbrzymiej kałamarnicy.
Wysokie na dwie stopy, jasnozielone wodorosty rozpościerały się przed nim
jak łąki wyrośniętej trawy. Wciąż patrzył przed siebie, nie mrugając powiekami, starając się rozpoznać zamglone kształty... kiedy nagle, bez żadnego ostrzeżenia, coś złapało go za kostkę nogi.
Obrócił się błyskawicznie i zobaczył druzgotka, małego, rogatego demona
wodnego, który wynurzywszy się spomiędzy wodorostów, zacisnął długie palce na jego nodze. Druzgotek obnażył kły i lypał na niego zlowrogo. Harry szybko wcisnął swoją płetwiastą dłoń za pazuchę szaty, próbując niezdarnie chwycic różdżkę, ale w tym samym momencie z wodorostów wyskoczyły dwa kolejne druzgotki, które chwyciły go za szatę i pociągnęły w dól.
-Relashio! - krzyknął Harry, ale z jego ust nie wydarł się żaden dźwięk,
tylko wielka bańka powietrza.
Z różdżki, zamiast iskier, wystrzeliły ku druzgotkom strumienie zapewne
wrzącej wody, bo tam, gdzie ugodziły, pojawiły się na ich zielonej skórze czerwone plamy. Harry wierzgnął mocno, oswobodził stopę z uścisku druzgotka i popłynął tak szybko, jak potrafił, jeszcze kilka razy strzelając na oślep przez ramię strumieniami ukropu. Co jakiś czas demony chwytały go za stopy, a wówczas wierzgał z całej siły, by się od nich uwolnić; w końcu poczuł, że trafił w rogatą czaszkę, a kiedy się obejrzał, zobaczył oszołomionego druzgotka, z oczami
w zeza, odpływającego powoli, jego towarzysze pogrozili Harry'emu pięściami i zapadli się z powrotem w gąszcz wodorostów.
Harry zwolnił nieco, wsunął różdżkę do wewnętrznej kieszeni i rozejrzał się.
znowu nasłuchując, zatoczył pełne koło w wodzie, a cisza jeszcze mocniej naparła na bębenki w uszach. Wiedział, że musi już być bardzo głęboko, ale wciąż nic się nie poruszało, prócz falujących wodorostów.
- Jak sobie radzisz?
Harry'emu wydało się, że za chwilę dostanie ataku serca, albo że już go dostał.
Obrócił się w miejscu i zobaczył przed sobą Jeczącą Martę, patrzącą na niego
spoza grubych, perłowych szkiet.
- Marto! - spróbował krzyknąć Harry, ale i tym razem z ust wyleciał mu
jedynie wielki bąbel powietrza.
Jęcząca Marta zachichotała.
-Powinieneś spróbować tam! - powiedziała, wskazując ręką. - Ja tam nie popłynę. Bardzo ich nie lubię, zawsze mnie gonią, jak się zbliże.
Harry podziękował jej, podnosząc kciuk, i odpłynął, dbając o to, by nie zbliżać się za bardzo do wierzchołków wodorostów, w obawie przed druzgotkami, które mogły się w nich czaić.
Płynął i płynął przynajmniej przez dwadzieścia minut. Teraz widział pod sobą rozległą płaszczyznę czarnego mułu, który kłebiłl się i wzbijał, gdy nad nim przepływał. A potem, w końcu, usłyszał urywek piosenki trytonów: