Rozdział LVII

1.6K 127 21
                                    

Nicholas opadł zmęczony na swoje łoże, oddychając głęboko. Kilka tygodni w podróży i spania w niewielkich, średnio wygodnych namiotach dała się we znaki. Do tego dochodził stres związany z tym, w jakim stanie zastanie swoją rezydencję. O ile w ogóle ją zastanie...

Uspokoił się więc nieco, gdy wszystko było na swoim miejscu, a budynek jak stał, tak stał. To nieco go rozluźniło jednak nie tak bardzo jak duże, ciepłe dłonie wodzące po jego plecach w celu rozładowania spiętych mięśni.

- Mówiłem, że nie ma się Pan czego obawiać — odparł Eliot spokojnie, masując jego łopatki.

- Zwykłem mieć ten cień niepewności w swoim sercu — odpowiedział na to ciemnowłosy, przymykając oczy — Byłby on jednak większy gdyby nie twoje usta.

- Twoi niewolnicy są ci wierni, Panie. Nigdy nie podjęliby buntu — pocieszył go, załączając ich wargi.

- Widocznie zarządca dobrze spełnił swoją powinność. Wezwij go potem, chcę z nim pomówić. Gdzie jest Kai?

- Rozpakowuje Pana rzeczy i pewnie znajduje miejsce do spania dla nowych — powiedział konkretnie Eliot.

- Przyprowadź mi ich, muszę wyjaśnić im tutejsze zasady, jakie tutaj panują. Przywykli do zupełnie innego traktowania i wygód.

- Raczej ich braku — skrzywił się niewolnik, jednak dość szybko przyprowadził dwójkę, nieco zestresowanych niewolników.

- Jak się czujecie? - mężczyzna spojrzał na nich łagodnie. Byli czyści, a śnieżnobiałe tuniki były ładnie dopasowane do ich szczupłych ciał. Wyglądali trochę jak odmienieni.

- Dobrze Panie — odpowiedział Danzel z uśmiechem. Drugi chłopak jednak się nie odezwał.

- Lorasie...? - Nicholas przeniósł wzrok na drugiego niewolnika.

- Dobrze, Panie — powiedział od razu posłusznie.

- W twoim głosie słyszę niepewność. Coś się stało? - wstał i ruszył w jego stronę, chcąc lepiej mu się przyjrzeć.

- Nie Panie, wszystko jest bardzo dobrze. Cieszę się, że tu jestem, Panie — powiedział już pewniej i skulił ramiona.

- Dobrze — ten pokiwał głową, przeczesując jego włosy — Dziś zostaniecie zbadani, medyk przyjrzy się waszym ciałom i sprawdzi, czy wszystko jest w porządku.

- Byliśmy niedobrzy Panie? - zapytał Loras niepewnie.

- Nie, chcę, by nic wam nie dolegało — odparł

- Oczywście Panie. Dziękujemy — chłopcy posłusznie klęczeli na podłodze, choć nie wyglądali na zachwyconych perspektywą medyka.

- W porządku — skinął głową — Kai dziś pokaże wam sale, w których od dziś będziecie mieszkać. Będziecie dzielić je wraz z innymi niewolnikami i nie chcę by, doszło do jakichkolwiek sytuacji konfliktowych. Czy to zrozumiałe?

- Oczywiście Panie — znów odpowiedzieli chórem.

- Świetnie — uśmiechnął się — Zatem możecie odejść — odprawił ich dłonią.

Ci wyszli z pomieszczenia, na korytarzu spotykając Kai'a, który uśmiechnął się na ich widok.

- Pan kazał mi was zaprowadzić do pokoi, zgadza się? - spojrzał na nich przyjaźnie.

- Tak, Pan jest taki dobry — westchnął Danzel.

Loras nie odezwał się ani słowem, jedynie patrząc na Kai'a mało życzliwym wzrokiem.

Liberated by a Slave Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz